Czesio i inne chłopaki

Fenomen "Włatców móch": czy tylko niewybredny humor?

04.03.2008

Czyta się kilka minut

Kadr z kultowego filmu „Włatca móch” - Materiały dystrybutora /
Kadr z kultowego filmu „Włatca móch” - Materiały dystrybutora /

Nawet William Golding by tego nie wymyślił. Pisząc swoją słynną parabolę grzechu pierworodnego, nie mógł podejrzewać, że posłuży ona za tytuł animowanego serialu, w którym umiłowanie anarchii przesłania wszelkie moralne troski. Emisja "Włatców móch" w TV 4 zapewniła publiczności impuls, który zrealizował się głównie w internecie, świątyni rozmaitych "kultów". Umieszczone tam nielegalnie odcinki osiągają rekordowe liczby kliknięć. Serial wchodzi w swój czwarty sezon, a jego miłośnicy wcale nie zdradzają oznak zmęczenia. Nawet jeśli realizatorzy życzyliby sobie po cichu, by zamiast 64,5 miliona wyświetleń na YouTube (jak donosi "Gazeta Wyborcza"), miłośnicy kreskówki kupili raczej trochę płyt DVD. Ale z drugiej strony: czy twórcy atakujący wszelkie świętości mogą mieć pretensje, że ktoś nie szanuje tak sztywniackiego konceptu jak prawo autorskie?

"South Park" po polsku

Pomysłodawca całości, Bartek Kędzierski (którego głos możemy usłyszeć, ilekroć z ekranu odzywa się opóźniony w rozwoju Czesio), postawił na schemat bardzo bliski amerykańskiemu "South Parkowi": śledzimy przygody kilku uczniów szkoły podstawowej, zainteresowanych wszystkim, tylko nie nauką, i wpadających w rozmaite, najczęściej absurdalne i niesmaczne, tarapaty. Tak jak we wspomnianym hicie Treya Parkera i Matta Stone’a, źródłem humoru jest szokujące nadużywanie przekleństw, a także nihilistyczny nadmiar przemocy i bezlitosna kpina z zachowań nieletnich bohaterów. Powstała mieszanka wielu zapewne odrzuci, nie można jednak odmówić jej swoistej werwy, a także bezpardonowej sympatii, jaką twórcy obdarzają wszystkich swoich pokręconych bohaterów: i uczniów, i nauczycieli; i żywych, i martwych (bo tacy też tutaj są).

Innym punktem odniesienia pozostaje niewątpliwie niegdysiejszy hit MTV, czyli "Beavis i Butt-Head". Pochwała bycia półgłówkiem to nie było coś, czemu przyklasnęliby pedagodzy, ale strategia chwyciła. Widz tamtej kreskówki nie musiał angażować w jej oglądanie niczego z wyjątkiem ironii. Nie liczyły się zupełnie jakiekolwiek inne cechy: przywiązanie do bohaterów, zaskoczenie ich wyborami czy choćby najzwyklejsza identyfikacja. Widz sytuował się ponad bohaterami, choć jednocześnie spełniali oni jego fantazję: marzenie o uwolnieniu się od wymogów kultury wysokiej. Ale paradoks "Beavisa..." i "South Parku" - a także naszych "Włatców..." - polega na tym, że docenić te seriale może tylko ktoś z wysoką kompetencją kulturową; natomiast portretują one ludzi, którzy mieliby problem z samym przeliterowaniem słowa "kompetencja". Wyraża się to choćby w języku wyraźnie zaprogramowanym przez bieg­łego literata, mieszającego przekleństwa z wyrafinowanymi konceptami.

Bardzo, bardzo niedaleko stond

Gruba kreska, śladowa mimika postaci, ostentacyjna prowizorka - te wszystkie cechy mogą sugerować albo uniwersalność, albo bezosobowość. Wydawałoby się, że "Włatcy..." mogliby rozgrywać się zawsze i wszędzie; że są kolejnym formatem łatwym do transplantacji na dowolny rynek. I choć faktycznie serial udało się już sprzedać do paru zagranicznych telewizji, wydaje się, że to właśnie zakorzenienie w polskim kontekś­cie obyczajowym - szkicowanym zaledwie, ale mimo wszystko obecnym - stanowi jego rzeczywistą siłę. Pierwszy odcinek sytuuje akcję "bardzo, bardzo niedaleko stond" i wrażenie obcowania z polskością (nawet mocno przetworzoną) jest jednym ze stałych rysów kolejnych odcinków.

Pomijając rozmiłowanie twórców w melodii rodzimych bluzgów, w samym świecie przedstawionym co rusz pojawia się rozpoznawalna ikona polskiej codzienności. Raz będzie to czerwona skrzynka na listy z białym nadrukiem "POCZTA", raz znak drogowy z napisem "SUWAŁKI". Te mikroszczegóły mają tak duży rezonans właśnie dlatego, że lokują wyobrażony świat Anusiaka, Czesia, Maślany i jego kumpli w kontekście, który zamieszkujemy na co dzień.

Werbalna energia "Włatców..." jest zapewne ich największą siłą - a że jest to energia wyładowująca się głównie w wulgaryzmach (obecnych w emitowanej wieczorami wersji nieocenzurowanej, tzw. wersji BEZ), przysparza serialowi zaciekłych przeciwników. Warto jednak zauważyć, z jaką inwencją polskie przekleństwa są we "Włatcach..." przetwarzane, a także jak dużo znajdujemy w nich wpływów angielskiego. Kędzierski ma znakomite ucho i potrafi oddać absurdalną kolizję przaśności z globalną hegemonią "inglisza": reprymendy w stylu: "Ostrożnie, moronie", albo powitania: "Cześć, gajs", śmieszą dlatego, że pozwalają polskiemu widzowi odnaleźć się poza amerykańskim światem "South Parku", a jednocześ­nie w relacji do niego. Pomagają poczuć się "u siebie".

Szczeniackie lata

I właśnie ów rys - w gruncie rzeczy nostalgiczny - pozwala rozgrzeszyć "Włatców..." z ich pozornego nihilizmu. Kędzierski portretuje szkołę, jakiej już nie ma. W dzisiejszej polskiej podstawówce nie uczy już pani Frał, mówiąca z akcentem typowej rusycystki. Uczniowie nie jeżdżą już "na wykopki".

Nad całym światem "Włatców..." unosi się aura przygód "Mikołajka i innych chłopaków", choć strach pomyśleć, jaką gehennę przeżyłby w klasie "drugiej be" kujon i lizus Ananiasz. Na dodatek mali bohaterowie bardzo często muszą się zmagać z nieuchronnym odczarowywaniem świata: jak w odcinku, w którym wszyscy bez wyjątku opłakują wieść o tym, że Święty Mikołaj jednak nie istnieje. Miękkie serce tego pozornie cynicznego przedsięwzięcia najlepiej widać właśnie w tym odcinku: nawet jeśli Mikołaj okazuje się dość mściwym typkiem, to przecież ląduje na ziemi swoim zaprzęgiem i widzimy go w całej okazałości. A zatem istnieje!

Czyżby więc tylko greps? Oczywiście też, ale pomyliłby się ktoś, kto pod warstwą buńczucznej kpiny "Włatców..." nie dostrzegłby nostalgii za światem nieodpowiedzialnej młodości. Za latami nie tyle szczenięcymi, ile szczeniackimi. Te lata mają to do siebie, że z perspektywy dojrzałości muszą zawstydzać byłego szczeniaka, ale z drugiej strony reprezentują dlań na zawsze utracony początek drogi, kiedy "wszystko" było wolno i "wszystko" było możliwe. A do tego złudzenia zawsze chce się wracać.

"Włatcy móch", serial animowany, reż.: Bartek Kędzierski, Polska 2007, TV 4, niedziela, godz. 21.00

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2008