Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był to czas politycznej i geograficznej ekspansji Wspólnot, której towarzyszył proces wewnętrznych dostosowań: reformy instytucji i zmiany układu sił między państwami. Jeśli prezydent Czech złoży podpis pod dokumentem wynegocjowanym w Lizbonie dwa lata temu, członkowie Unii będą w końcu mogli zająć się tym, do czego Unia została stworzona: niesieniem stabilności, dobrobytu i bezpieczeństwa w Europie i poza nią. Tylko czy zechcą? Brak "Lizbony" był wygodnym pretekstem nie tylko do omijania niewygodnych problemów (jak przyszłość rozszerzenia czy rywalizacja w polityce zagranicznej), ale i sposobem dla realizacji interesów narodowych bez oglądania się na dobro wspólne. Naiwnością byłoby oczekiwanie, że teraz wszystko się zmieni.
Ostatnie kilka lat to okres między, z jednej strony, największym rozszerzeniem Unii a najgłębszym kryzysem finansowym i gospodarczym z drugiej. Po drodze była wojna w Iraku, odrodzenie rosyjskiego imperializmu i zmiana w polityce zagranicznej USA. Wydarzenia te w większym stopniu określiły ewolucję polityczną Europy niż pisany dla niej traktat konstytucyjny, którego gorszą wersją jest traktat lizboński. Ale nie dały one odpowiedzi na pytanie, czym będzie Unia w przyszłości: jak zamierza przełamać wewnętrzną stagnację i wyleczyć się ze sklerozy w polityce zagranicznej?
Wreszcie nadszedł moment na stawianie pytań, od których przez ostatnie lata uciekaliśmy. Dla większego utożsamiania się społeczeństw z integracją europejską taka dyskusja jest ważniejsza niż nowe instytucje.