Czas na nowe sojusze

Młode ruchy ekologiczne w Niemczech krytykują nie tylko politykę klimatyczną rządu, ale coraz częściej także Zielonych. Tymczasem partia ta chciałaby w 2021 r. dołączyć do rządzącej koalicji.
z Berlina i Lipska

30.11.2020

Czyta się kilka minut

Protest ruchu Fridays For Future we Frankfurcie nad Menem, 25 września 2020 r. / JANE BARLOW / EAST NEWS
Protest ruchu Fridays For Future we Frankfurcie nad Menem, 25 września 2020 r. / JANE BARLOW / EAST NEWS

Nie tak władze niemieckich Zielonych wyobrażały sobie zakończenie prac nad nowym, czwartym już programem w 40-letniej historii partii. Po serii kilkuset spotkań, na których członkowie ugrupowania – a jest ich dziś ponad 100 tys. – mogli współtworzyć jego kształt, samo jego ogłoszenie musiało odbyć się w miniony weekend w sterylnym studiu filmowym, z udziałem nielicznych liderów.

Epidemia popsuła długo oczekiwane show: nie było licznie zgromadzonych delegatów, świętujących odnowiony program. Jednocześnie epidemia uratowała władze Zielonych przed ostrymi dyskusjami i krytyką ze strony partyjnych dołów. Te coraz częściej domagają się od szefostwa radykalniejszych postulatów w temacie dla partii kluczowym: ochrony klimatu.

Spadek i wzlot

W żadnym innym państwie świata partia ekologiczna nie ma tak wysokiego poparcia jak niemieccy Zieloni. Sondaże sugerują, że w wyborach do Bundestagu, które odbędą się jesienią 2021 r., mogą liczyć na stabilne poparcie rzędu 20 proc. Patrząc na grupy wiekowe wyborców, tendencja jest klarowna: im ktoś młodszy, tym chętniej popiera Zielonych. Ugrupowanie to wyrasta na siłę, która może zdominować niemiecką scenę polityczną w zaczynającej się dekadzie.

Popularność ta wynika głównie z dwóch powodów. Po pierwsze: tematy, które mają dla nich znaczenie nadrzędne – ekologia i klimat – stały się w ostatnich latach, obok migracji, zagadnieniem dominującym w niemieckiej debacie. Po drugie, partia się zmienia i dzięki temu zyskuje. Bo jeszcze w poprzednich wyborach, w 2017 r., Zieloni zdobyli tylko 8,9 proc. głosów – więcej uzyskały nie tylko główne siły (chadecja CDU/CSU i socjaldemokracja SPD), ale też Alternatywa dla Niemiec, liberałowie z FDP i postkomunistyczna Partia Lewicy.

Taki wynik był czerwoną kartką dla dotychczasowego kierownictwa – i wtedy to na czele ugrupowania stanął nowy duet męsko-damski (co w niemieckich partiach staje się standardem). 40-letnia Annalena Baerbock i 51-letni Robert Habeck zaczęli harmonijnie zabiegać o głosy klasy średniej. Oboje należą do tzw. Realos: partyjnego skrzydła stawiającego na cele realistyczne, za które w polityce płaci się kompromisami wobec własnych przekonań. Dla Zielonych to już tradycja. Co jakiś czas dochodzi w partii do konfliktu między Realos a Fundis, fundamentalistami, którzy w kwestii ekologii nie chcą słyszeć o ustępstwach.

Zieloni się zmieniają

Pod nowym przywództwem Zieloni zaczęli mniej eksponować krzykliwe zakazy – jak słynny „dzień bez mięsa”, który chcieli wprowadzić w 2013 r. Wywołało to wówczas powszechną irytację w społeczeństwie, które nie stroni od wędlin i steków z grilla.

Nowi liderzy postarali się zatem, aby partię łączyć z wszystkim oprócz irytującego radykalizmu. Zaczęli utrwalać nowy wizerunek Zielonych: jako polityków, którzy unikają zbędnych konfliktów, nie wyrokują pochopnie, wsłuchują się w opinie wyborców i zawsze mają na uwadze rację stanu. A do tego są sympatyczni i bezpretensjonalni.

Zwłaszcza Robert Habeck szybko stał się ulubieńcem mediów. W epicentrum „habeckomanii” najpoważniejsze gazety pisały, jaki to miły i swojski jest lider Zielonych – po tym, kiedy zdjął w pociągu buty i w skarpetce dziennikarka dostrzegła dziurę. Jakiś komentator skonstatował, że Habeck samym wzrokiem potrafił przekonać rozmówcę, by ten wsłuchał się w jego racje… Znużone dzierżącą od 15 lat stery państwa kanclerz Angelą Merkel, media zaczęły już typować lidera Zielonych na jej następcę. Opinię taką mogły utwierdzać sondaże, w których Zieloni szli w górę, raz czy drugi wyprzedzając nawet chadecję.

Zielonym pomógł też fakt, że w innych partiach codziennością są ostatnio spory personalne. Od wielu miesięcy chadecka CDU trwa pod tym względem w zawieszeniu – po tym, jak Merkel zrezygnowała z funkcji przewodniczącej i zapowiedziała, iż nie będzie kandydować w 2021 r. na urząd kanclerza, a jej następczyni w tej pierwszej roli, minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer, zrezygnowała z przewodzenia CDU. Odkąd wybuchła pandemia, procedura wyboru następcy (spośród kilku kandydatów) jest faktycznie zawieszona. Z kolei socjaldemokraci w krótkim czasie kilkakrotnie wymieniali liderów.

Na tym tle Zieloni coraz bardziej wyglądali jak modelowa niemiecka Volkspartei – partia masowa, która swój program adresuje do możliwie jak najszerszej grupy wyborców.

Tu i teraz

Gdy w sierpniu 2018 r. Greta Thunberg zainicjowała globalny strajk młodzieżowy, wydawało się, że niemieccy Zieloni powinni tylko zacierać ręce.

W żadnym innym kraju pomysł młodej Szwedki nie padł na tak podatny grunt. W krótkim czasie na terenie całych Niemiec zaczęły tworzyć się nieformalne struktury ruchu Fridays For Future (Piątki dla Przyszłości). Uczniowie i studenci co piątek urządzali sobie wagary i na miejskich placach głośno domagali się zmian w polityce klimatycznej, także niemieckiej.

Dynamiczny rozwój tego radykalnego ruchu zepsuł rządowi Merkel pomysł na politykę klimatyczną, której głównym punktem w tej kadencji miało być podjęcie decyzji o odejściu od wykorzystywania węgla jako surowca energetycznego. Specjalnie powołana do tego tzw. Komisja Węglowa zdecydowała w 2019 r., że nastąpi to najpóźniej do roku 2038. Plan był w swojej istocie typowy dla Angeli Merkel: długoterminowy, uwzględniający za i przeciw różnych grup interesów, pozwalający na dalsze stopniowe rozbudowywanie infrastruktury odnawialnych źródeł energii (OZE).

Tymczasem młodzież na ulicach, powtarzająca postulaty Grety Thunberg, zaczęła domagać się od polityków działań „tu i teraz”. Dla aktywistów Fridays For Future pomysł, aby zaprzestać spalania węgla dopiero w 2038 r., to nie wyraz troski o klimat, lecz odsunięcie problemu w rejon czasowej abstrakcji. „Kradniecie naszą przyszłość” i „Koniec węgla teraz” – brzmiały hasła na kolejnych demonstracjach.

Poparcie rekordowe

Symbolem zupełnego niezrozumienia między nowymi aktywistami a politykami stała się scena, która rozegrała się w marcu 2019 r. przed ministerstwem gospodarki. Do zgromadzonych tam kilku tysięcy uczniów i studentów wyszedł minister Peter Altmaier.

Chciał uspokoić, przedstawić ważne niuanse, poinformować o racjach biznesu. Jednak nie powiedział nic, bo młodzież nie dała mu dojść do głosu, domagając się natychmiastowego zamknięcia elektrowni węglowych. „To był naprawdę gówniany pomysł” – powiedział bezradny Altmaier do swojego doradcy o pomyśle wyjścia do demonstrantów (słowa ministra uchwyciły mikrofony kamer telewizyjnych).

Bezkompromisowy ton demonstrantów podchwycił Rezo, gwiazda niemieckiego YouTube’a. Na swoim kanale opublikował nagranie, w którym oskarżył rządzącą Wielką Koalicję chadeków i socjaldemokratów o to, że jej polityka prowadzi do dewastacji planety i jest niekompatybilna z argumentami świata naukowego na temat działań, które trzeba podjąć w walce ze skutkami zmian klimatycznych. „Nie głosujcie na CDU ani na SPD” – namawiał youtuber, a było to na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Wielu zrozumiało tę odezwę również w inny sposób: że należy głosować na Zielonych.

Można się spierać, na ile był to oddźwięk apelu Rezo, a na ile efekt procesów trwających już dłużej. Ale faktem jest, że Zieloni otrzymali wtedy rekordowe 20,5 proc. głosów. I zaczęli na poważnie przymierzać się do kolejnych wyborów do Bundestagu – z celem osiągnięcia jak najlepszego wyniku i zastąpienia SPD w roli koalicjanta chadecji.

„Miks” energetyczny

Pomimo całej krytyki – ze strony Fridays For Future i innych – to chadecja Angeli Merkel pozostaje jednak tą partią, która od lat konsekwentnie wprowadza przepisy promujące Energiewende – jak w Niemczech nazywa się proces przechodzenia na czyste źródła energii (ten typowo niemiecki neologizm można przełożyć jako „zmiana w energetyce” albo chyba jeszcze trafniej: „energetyczna rewolucja”).

Równocześnie chadecja, która ma silne skrzydło dbające o interesy przemysłu i przedsiębiorców, argumentuje, że nie może pozwolić sobie na zbyt rewolucyjne zmiany – to znaczy takie, które doprowadziłyby np. do znacznej podwyżki cen energii, które i tak już są najwyższe w Europie. Chadecja przypomina zarazem, że to kanclerz Merkel podjęła w 2011 r. decyzję o wyłączeniu wszystkich reaktorów atomowych do roku 2022 (choć już niekoniecznie przypominając, że była to impulsywna reakcja na demonstracje, które przeszły przez niemieckie miasta po katastrofie w elektrowni atomowej w japońskiej Fukushimie).

W pierwszej połowie 2020 r. elektrownie atomowe odpowiadały wciąż za 12,3 proc. niemieckiego „miksu” energetycznego. Jednak do końca 2022 r. sześć wciąż działających elektrowni jądrowych przestanie działać i ich dotychczasowy udział trzeba będzie czymś zastąpić. Na pewno nie będzie można liczyć na zastąpienie atomu węglem. W związku z ubiegłoroczną decyzją również udział węgla w „miksie” energetycznym będzie się stopniowo zmniejszał – tak, aby za góra 18 lat mógł przejść do historii.

Obecnie elektrownie spalające węgiel brunatny i kamienny odpowiadają wciąż łącznie za ok. 20 proc. produkowanej w Niemczech energii. Ale rząd zachęca koncerny energetyczne, żeby zwłaszcza kopalnie węgla kamiennego zamknąć jak najszybciej, i oferuje wysokie rekompensaty. Również tę lukę trzeba będzie czymś zastąpić.

Energiewende ma zadyszkę

Co pozostaje? Dla klimatycznych aktywistów rzecz jest prosta: trzeba dalej inwestować w odnawialne źródła energii, tylko dużo więcej niż dotychczas. To logiczny tok myślenia, bo w 2020 r. już blisko 56 proc. wytwarzanej w Niemczech energii pochodzi z zielonych źródeł. Najwięcej, bo aż 30,6 proc. produkują farmy wiatrowe. Dalej są panele słoneczne (11,4 proc.), biomasa (9,7 proc.) i elektrownie wodne (4 proc.).

Ten dorobek może budzić uznanie – zwłaszcza gdyby porównać go do polskiego „miksu”, w którym w 2019 r. za 73,6 proc. produkcji energii odpowiadały elektrownie na węgiel kamienny i brunatny, a źródła odnawialne produkowały zaledwie 12,7 proc. energii.

Z drugiej strony, nawet przy tak dużym udziale odnawialnych źródeł energii Niemcy wciąż pozostają największym trucicielem w Unii Europejskiej, który emituje dwa razy więcej CO2 niż Polska. A szybka zmiana tego stanu rzeczy nie jest taka pewna, bo Energiewende ewidentnie dostała zadyszki.

Żeby uzupełniać luki po atomie i węglu, na lądzie powinno powstawać kilka tysięcy nowych wiatraków rocznie. Tymczasem w całym 2019 r. powstało ich niespełna 300, a ich łączna moc (około jednego gigawata) to najsłabszy wynik od dwóch dekad. Bo też farmy nie powstają przecież w ośrodkach miejskich, gdzie mieszka najwięcej zwolenników zielonej energii. Z kolei na prowincji zaczyna już brakować miejsca, a o niemal każdy nowy teren pod budowę farm urzędnicy muszą toczyć wojny z lokalnymi wspólnotami, które nie życzą sobie turbin pod oknami. Przeciwnicy obwiniają je o hałas, negatywne oddziaływanie na zdrowie i oszpecanie krajobrazu.

Mniej powinny przeszkadzać wielkie farmy wiatrowe na morzu, ale i tutaj czynnik ludzki znacznie spowalnia proces rozbudowy. Prąd z farm morskich trzeba bowiem jakoś doprowadzić na południe kraju. A budowanie nowych trakcji do Bawarii czy Badenii-Wirtembergii również jest blokowane przez lokalne inicjatywy.

Zieloni za mało zieloni?

Jednak Energiewende nie sprowadza się tylko do źródeł energii. Program zakłada całościową zmianę myślenia w praktycznie każdej branży. I tu również zwolennicy zdecydowanych działań na rzecz klimatu zgłaszają szereg problemów, wskazując tym razem na Zielonych.

– Przykładowo przed ostatnimi wyborami do władz Berlina Zieloni obiecywali wprowadzić przepisy, które zmuszą deweloperów do instalowania paneli słonecznych na każdym nowym budynku – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Michael Hohenadler. – Skończyło się na tym, że budynki muszą być zaledwie kompatybilne, tzn. gotowe na tego rodzaju instalacje, ale nie ma obowiązku stawiania paneli.

Hohenadler, z którym spotykam się w Berlinie, przez blisko pięć lat był członkiem partii Zielonych. Teraz współtworzy struktury nowej partii pod nazwą Radikal Klima (w wolnym przekładzie: Radykalnie dla Klimatu) i pełni funkcję jej rzecznika. Ugrupowanie powstało w efekcie rozczarowania aktywistów Zielonymi.

Im bliżej do jesieni 2021 r. i wyborów do Bundestagu, tym środowiska, które atakują Zielonych z pozycji radykalnie ekologicznych, stają się coraz liczniejsze.

– Zieloni siedzą już w wielu landowych parlamentach. I oczywiście była duża nadzieja, że w związku z tym coś się zacznie zmieniać – tłumaczy Hohenadler. Współzałożyciel nowej formacji politycznej nawiązuje do faktu, że choć na poziomie federalnym Zieloni są w opozycji, to zasiadają w rządowych koalicjach w aż 11 krajach związkowych.

Jednym z tych landów jest Berlin, gdzie Zieloni współtworzą rząd razem z SPD oraz Partią Lewicy. Dla wielu ta koalicja uchodzi za lewicowy eksperyment, szczególnie otwarty na bardziej radykalną politykę klimatyczną. – Zieloni bardzo dużo obiecywali, tymczasem nawet rozumiejąc, że polityka wymaga kompromisów, trzeba przyznać, że zmieniło się bardzo mało – uważa Hohenadler. Berliński senat (rząd lokalny) zamknął niedawno dla samochodów część Friedrichstraße, jednej z głównych ulic w centrum stolicy. – Bardzo się tym chwalą, ale to działanie podjęte dopiero teraz, gdy powoli zaczyna się już kampania wyborcza – dodaje aktywista.

Oprócz wyborów federalnych, za rok odbędą się też wybory do berlińskiego parlamentu landowego. Michael Hohenadler tłumaczy, że Radikal Klima oczywiście chciałaby się do niego dostać. Ale na czas kampanii stawia sobie także inny cel: wywarcie presji na Zielonych.

– Jesteśmy małą, młodą partią i nie mamy jeszcze tych typowych egoistycznych zapędów. Jeśli nasze postulaty wprowadzi inna partia, to również będzie to nasz sukces – mówi Hohenadler. Program nowego ugrupowania jest wciąż w przygotowaniu, ale główne punkty będą na pewno krążyć wokół drastycznej redukcji emisji CO2.

Czy Niemcy powinni więcej

Również w innych landach aktywiści klimatyczni rezygnują ze współpracy ze strukturami partii Zielonych i przygotowują własne listy wyborcze. Tak dzieje się w Badenii-Wirtembergii, bogatym landzie na południu, gdzie Zieloni nie tylko współtworzą rząd od 2011 r., ale mają tam własnego premiera; to Winfried Kretschmann. Do wyborów landowych, które odbędą się w marcu 2021 r., przygotowują się tam kandydaci Listy Klimatycznej, która zarzuca Zielonym, jakoby w obecnej kadencji szli na koalicyjne kompromisy z chadekami i przyjmowali dotacje od koncernów motoryzacyjnych, w tym od Daimler AG, właściciela m.in. Mercedesa, którego siedziba mieści się w Stuttgarcie, stolicy landu.

Także w Hesji nowe organizacje klimatyczne krytykują tamtejszych Zielonych, którzy przyznają, że nie mogą cofnąć budowy nowego odcinka autostrady, wiążącej się z wykarczowaniem lasu. Aktywiści Fridays For Future przypinają się więc tam łańcuchami do drzew i szukają kolejnych kruczków prawnych, aby zatrzymać inwestycję. Przybyły do nich na negocjacje przedstawiciel Zielonych został wybuczany. W wyniku tego sporu aktywiści Fridays For Future i paru innych organizacji ekologicznych pod koniec października wdarli się do siedziby Zielonych w Berlinie i wywiesili na balkonie płachtę z hasłem, że są oni „partią lobby samochodowego”.

Nowi aktywiści zarzucają też Zielonym, że w imię budowania dobrych relacji z przemysłem mieli zarzucić walkę o ograniczenie wzrostu średniej temperatury na świecie do 1,5 stopnia Celsjusza, co według porozumienia paryskiego „znacznie obniżyłoby ryzyko i skutki zmiany klimatu”. Niemieccy aktywiści traktują ten cel z niemal religijną gorliwością, choć jego osiągnięcie w małym stopniu zależy od polityki pojedynczych państw, bo wymaga szybkiej redukcji emisji CO2 na poziomie całego globu.

Michael Hohenadler z Radikal Klima rozumie międzynarodowy aspekt polityki klimatycznej. Ale tym bardziej chce, aby Berlin stał się pozytywnym przykładem, budowanym, jak twierdzi, nie tylko na marketingu, ale realnych działaniach.

– Ekologiczne rozwiązania w takich miastach jak Kopenhaga czy Amsterdam inspirują ludzi na całym świecie. Berlin ze swoją rozpoznawalnością też może przyczynić się do zmiany – twierdzi Hohenadler. Aktywista zdaje sobie sprawę, że obywatele Niemiec są w uprzywilejowanej sytuacji w porównaniu do mieszkańców biedniejszych państw. Dlatego, jak mówi, powinni podjąć większy wysiłek na rzecz ochrony klimatu.

Produktywne napięcia

Trudno jednak sobie wyobrazić, że partia Zielonych nagle wraca do swoich rebelianckich korzeni i na sztandarach umieszcza takie postulaty wykrzykiwane na ulicach, jak całkowity zakaz lotów krajowych, zakaz poruszania się po miastach autami typu SUV czy zmniejszenie liczby wszystkich aut w Niemczech do 2035 r. o połowę.

Z pewnością też partyjni stratedzy śledzą wyniki badań społecznych. Z niedawnego sondażu przeprowadzonego przez Wuppertalski Instytut na rzecz Klimatu, Środowiska i Energii wynika, że osoby starsze w większości nie popierają młodych aktywistów spod znaku Fridays For Future – choć jednocześnie w swych codziennych nawykach i wyborach konsumenckich zwracają większą uwagę na ich skutki dla klimatu niż ludzie młodzi. Osoby 60+ to potężna grupa wyborców i możliwe, że przyciągnięcie jej to największe wyborcze wyzwanie dla Zielonych.

Nieprzypadkowo w credo swej partii, opublikowanym na łamach tygodnika „Die Zeit”, Robert Habeck i Annalena Baerbock pisali, że na obecne niespokojne czasy potrzebna jest „gotowość do nowych politycznych sojuszy, które pozorne sprzeczności będą uznawały za produktywne napięcia”.

Pod tym fragmentem tekstu, opublikowanym w mediach społecznościowych przez Annalenę Baerbock, od razu zaczęli komentować zwolennicy bardziej radykalnych działań. „Koalicja z chadecją to nie jest dobry pomysł” – brzmiał jeden z komentarzy, dotykający niezbyt już nawet skrywanego pragnienia Zielonych, aby utworzyć rząd także w koalicji z CDU/CSU. Bez wątpienia oznaczałoby to rezygnację z wielu własnych postulatów.

Zwłaszcza gdyby długotrwałe skutki epidemii podważyły fundamenty niemieckiego dobrobytu, oparte na prosperujących koncernach eksportujących globalnie swoje produkty. Oraz gdyby szczodrze uruchamiane dziś rządowe programy antykryzysowe w końcu zmusiły państwo do oszczędności.

Czy w postpandemicznej już rzeczywistości Zieloni – przyjmijmy, że od jesieni 2021 r. współtworzący rząd – dalej będą partią haseł ekologicznych i klimatycznych? W każdym razie – młode pokolenie aktywistów i nowo powstające partie, te jeszcze bardziej zielone, na pewno będą w tym zakresie dalej wywierać presję. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020