Czas kolekcjonerów

Zbieranie sztuki bywa snobizmem, lokatą kapitału, budowaniem wizerunku firmy. Bywa jednak tak, że samo w sobie staje się sztuką. Artysta-kolekcjoner tworzy swoje dzieło latami, jako nigdy nie skończoną historię.

17.11.2009

Czyta się kilka minut

W Krakowie minęły się właśnie dwie wystawy jubileuszowe. Pierwsza, bardzo kameralna i wysmakowana, zorganizowana w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej w 90. rocznicę śmierci Feliksa Jasieńskiego "Mangghi", przypomniała o fenomenie kolekcjonera, którego zbiorami do dziś stoi najstarsze w Polsce Muzeum Narodowe. Druga, otwarta niedawno w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie, to święto działającej od 20 lat Galerii Starmach.

Jej założyciel, Andrzej Starmach, reprezentuje trochę inny typ kolekcjonera niż Feliks Jasieński - mimo że obydwaj są niekwestionowanymi mistrzami sztuki kolekcjonowania sztuki. Współtwórca Młodej Polski, który wpłynął na artystów tej miary co Wyczółkowski, Fałat czy Stanisławski, zarażając ich japonizmem, był ziemianinem z Kongresówki i do dziś trudno powiedzieć, jak radził sobie finansowo, gromadząc swoje zbiory, obejmujące przynajmniej 15 tys. obiektów. Starmach jest kolekcjonerem, ale i wytrawnym marszandem: część jego kolekcji pozostaje nienaruszalna, część (z powodzeniem) funkcjonuje na rynku sztuki. Dla obecnej wystawy to zresztą pewien problem, na który zwróciła uwagę Dorota Jarecka ("Gazeta Wyborcza", 12 listopada), pytając, czy państwowe Muzeum nie powinno było zawrzeć umowy z prywatnym kolekcjonerem, która gwarantowałaby, że pokazywane teraz obiekty nie staną się już nigdy obiektem handlu.

Jednak działań publiczno-prywatnych w kulturze dopiero się uczymy. Zaś jubileuszowa prezentacja kolekcji Teresy i Andrzeja Starmachów dowodzi, że efekty takiej "unii" mogą być imponujące. Po raz pierwszy mamy bowiem szansę docenić nie tylko ogrom (pokazano 300 prac), ale także konsekwencję i logikę tych zbiorów. A jednocześnie pozbyć się klisz, które kojarzą je wyłącznie z Kantorem, Nowosielskim (czy - szerzej: Grupą Krakowską), ewentualnie jeszcze ze Stażewskim, Wróblewskim czy Krasińskim. Oczywiście, prace mistrzów stanowią trzon kolekcji, ale obecny jubileusz dowodzi, że nie chodzi wyłącznie o zebranie klasyki polskiej sztuki powojennej, dla której punktem wyjścia stało się krakowskie wystąpienie "Nowoczesnych" z 1948 r. Dlatego o scenariuszu nie decyduje ani alfabet, ani chronologia, ale kod myślenia - wspólny wszystkim pokazywanym dziełom.

Już na samym początku słynna "Zima w Rosji" Jerzego Nowosielskiego, namalowana jeszcze w 1947 r., spotyka się z młodszą o prawie 60 lat "pudełkową", horyzontalną pracą Piotra Lutyńskiego, operującą jednoznacznymi czerwieniami i żółciami - "abstrakcyjnie realistyczną". Bliskość tego spotkania nie ma nic wspólnego z cytatem czy naśladownictwem. A jednak wyraźnie daje się wyczuć. Nieco dalej "Forma pomnożona" Mikołaja Smoczyńskiego (2008) - dyptyk, w którym artysta wykorzystał wieszaki na ubranie. Na tej wystawie nie sposób zobaczyć go inaczej, jak w kontekście niewielkiej "Abstrakcji" Andrzeja Wróblewskiego (1948), zbudowanej z okręgów.

Jubileuszowa prezentacja wydaje się więc także próbą znalezienia głębokich źródeł pewnej postawy artystycznej. Jednej z wielu możliwych. Jakie cechy można by jej przypisać? Na pewno wyciszenie, intymność, prywatność - obecne także wtedy, gdy założenie artysty jest radykalne i wyraża się w sposób konceptualny (by przypomnieć niebieską linię Edwarda Krasińskiego). Czasem liryczność, która nie tylko nie grozi czułostkowością, ale bywa nośnikiem tego, co brutalne (Marek Piasecki). Dalej medytacyjność, której służy, dla której ważnym punktem odniesienia pozostaje czas (klasyczny przykład Romana Opałki). Napięcie między ulotnością a trwałością (Koji Kamoji, "Wieczór - łódki z trzciny"). Wreszcie to, co najważniejsze: dyscyplina, owocująca spójnością metafory, zacierającej granice między przedmiotem a abstrakcją.

***

Dwa krakowskie jubileusze (a także obecność w tutejszym Muzeum Narodowym części zbiorów Rafaela Jablonki, marszanda mieszkającego w Niemczech) dają pretekst, by porozmawiać o ostatnich stu latach kolekcjonerstwa w Polsce. Ale nie tylko o tym. Przede wszystkim o jego przyszłości, np. o kolejnych działaniach, które - za zgodą i ku satysfakcji wszystkich stron - pozwoliłyby włączyć ważne kolekcje prywatne w obieg publiczny.

"Kolekcja. Dwadzieścia lat Galerii Starmach", Muzeum Narodowe w Krakowie - Gmach Główny, wystawa czynna do 20 grudnia 2009 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009