Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Opowiada w nim m.in. o swojej depresji: „Znam blask czarnego słońca, ale aż do jesieni 2013 r. nigdy właściwie nie znalazłam się tak blisko granicy, za którą jest już kliniczna choroba zabijająca codziennie więcej ludzi niż wypadki drogowe. Przypuszczam, że mam gen depresji (…). Aż w końcu depresja pokazała mi na chwilę swoją prawdziwą twarz”. Później mówi, że poradziła sobie sama, bo zażywanie leków byłoby dla niej „klęską całej wizji siebie”. „Żyjemy w czasach, kiedy każde pierdnięcie duszy jest medykalizowane”, a przecież „w lżejszych formach [depresji] silna osobowość i miłość mogą wystarczyć”. Tak jak wystarczyć może – o tym wspomina wcześniej – bieganie.
Pisarka miesza porządki i pojęcia: depresji endogennej, reaktywnej i zwykłego smutku. Robi to na łamach największej gazety kraju, w którym świadomość zagadnień zdrowia psychicznego jest tak niska, że wielu cierpiących nie zgłasza się po pomoc. W Polsce na psychiatrię przeznacza się dramatycznie mało środków; w Polsce hasło: „polecam wizytę u psychiatry” używane jest – nawet przez polityków i dziennikarzy – jako obelga; w Polsce, gdy osoba publiczna przyzna się do depresji, wybucha narodowa dyskusja. W Polsce trzeba mówić to, co Bator powiedziała na początku wywiadu, a o czym po paru zdaniach zapomniała: depresja to choroba. Nieleczona zabija. ©℗