Cyfrowa konstytucja

KATARZYNA SZYMIELEWICZ, prawniczka, prezeska Fundacji Panoptykon: Facebook będzie musiał przeprojektować ustawienia prywatności tak, by stały się przyjazne ludziom. Nie będziemy musieli potwierdzać swoich wyborów na każdym kroku. Wystarczy raz powiedzieć: „dajcie mi spokój”.

28.02.2022

Czyta się kilka minut

 / LECH ZYCH / MATERIAŁY PRASOWE
/ LECH ZYCH / MATERIAŁY PRASOWE

KRZYSZTOF STORY: Kiedy w 2021 r. Apple umożliwiło wycofanie zgody na zbieranie danych marketingowych, skorzystało z niej 96 proc. użytkowników. Kiedy na to samo zdecydował się NPO, holenderski nadawca publiczny – 90 proc. Nie lubimy być podsłuchiwani i śledzeni. Dlaczego w ogóle wyrażamy zgodę na korzystanie z naszych danych?

KATARZYNA SZYMIELEWICZ: Za mocno uwierzyliśmy w darmowy, wolny internet, gdzie do wszystkich treści mamy swobodny dostęp. Daliśmy się zwabić serwisom, które o prawdziwej cenie swoich usług, czyli naszej prywatności, pisały małym drukiem albo wcale. Odpowiedzialność obciąża tych, którzy zarabiali na naszych słabościach, a więc biznes reklamowy i same platformy. Ale drogi wyjścia z tego kryzysu powinniśmy poszukać wspólnie. Po stronie zwykłych zjadaczy internetu jest zmiana przyzwyczajeń. Na przykład zaakceptowanie tego, że za jakościowe treści w sieci coraz częściej trzeba będzie płacić.

Unia Europejska kontra Facebook, Google i inni giganci Big Techu – to starcie wkracza w decydującą fazę. UE przegłosowała w grudniu Digital Services Act (DSA), czyli pierwszą poważną próbę regulacji cyfrowego świata. Przy miażdżącej większości przeszło np. ograniczenie inwazyjnej reklamy serwowanej nam na co dzień, opartej na danych, które zbierają o nas firmy.

Ostateczną wersję przepisów poznamy na wiosnę, po negocjacjach między Parlamentem, Komisją i Radą Europejską. Dziś widać, że idą trzy główne zmiany. Pierwsza: zakaz kierowania śledzącej reklamy do dzieci.

Przecież w internecie nie da się skutecznie zweryfikować wieku.

Tak, i teoretycznie wszystkie platformy są dla osób powyżej 13 lat. W praktyce wszyscy wiemy, jak to wygląda. Niektóre serwisy internetowe są wręcz zdominowane przez dzieciaki w wieku gimnazjalnym. A z danych ujawnionych przez sygnalistkę Frances Haugen, byłą pracowniczkę Facebooka, wiemy, że ta firma świadomie kieruje treści sponsorowane do dzieci, choć wie o ich złym wpływie. Ten system trzeba uszczelnić.

Drugą zmianą jest zakaz opierania reklamy na tzw. danych wrażliwych: religii, orientacji seksualnej, przekonaniach politycznych. I to właśnie te dane, zgodnie z DSA, nie powinny trafiać do naszego „profilu marketingowego”.

W sieci nie da się narysować linii oddzielających dane wrażliwe od „niewrażliwych”. Nawet jeśli nie napiszę wprost, na kogo głosuję, Google i tak to wyśledzi, bo wie, jakie czytam gazety, kogo obserwuję i które tematy mnie kręcą.

Powiem więcej: te małe ślady cyfrowe więcej mówią o tobie niż to, że polubisz profil jakiejś partii. Bo przecież powody, dla których to zrobisz, mogą być różne. Ale swojej aktywności w mediach społecznościowych nie zafałszujesz. Jeśli realnie angażują cię jakieś treści i ludzie, wystarczy parę miesięcy obserwacji i twój profil wyłania się jak na dłoni. A przecież platformy obserwują nas od lat, i to w oparciu o ślady pochodzące z różnych miejsc w sieci. I tu światełkiem w tunelu jest zakaz dopasowywania reklam w oparciu o dane wrażliwe, które zostały wywnioskowane na podstawie naszego zachowania. Taki pomysł pojawił się w ostatnim projekcie DSA, m.in. dzięki naszej pracy. Dodanie tej jednej frazy to przełom.

A trzecia zmiana?

Ona jest najważniejsza. To zakaz wyłudzania zgody na agresywny marketing albo zakładania jej z góry. Facebook przez lata twierdził, że ma prawo nas śledzić na podstawie umowy, jaką zawieramy logując się po raz pierwszy do serwisu. DSA ma przesądzić, że reklama śledząca wymaga świadomej zgody. Dziś rynek internetowy rządzi się logiką Dzikiego Zachodu. Dopóki szeryf nie zacznie strzelać, wszyscy łupią dane. Takim szeryfem stał się belgijski urząd ds. ochrony danych, który w styczniu rozstrzygnął spór między Panoptykonem i kilkoma innymi organizacjami a IAB – związkiem branży internetowej. Stwierdził, że system reklamowy, którego używa 80 proc. stron, jest niezgodny z RODO. I musi się zmienić.

Zwykły użytkownik to odczuje?

Mam nadzieję! Portale takie jak Face­book będą musiały przeprojektować swoje ustawienia prywatności tak, by stały się przyjazne ludziom. To pierwszy krok w stronę internetu, w którym nie będziemy musieli potwierdzać swoich wyborów na każdym kroku. Wystarczy raz powiedzieć: „dajcie mi spokój”. Już dziś w smartfonach Apple możemy zastrzec, że nie zgadzamy się na śledzenie w celach reklamowych, i to działa dla wszystkich stron i aplikacji.

Jeśli tak ustawię swój telefon, nie zobaczę reklam?

Zobaczysz, ale będzie to reklama kontekstowa – oparta na treści, obok której się wyświetla, albo na wynikach twojego ostatniego wyszukiwania. A nie – jak teraz – profilująca cię na podstawie wszystkich stron, które odwiedziłeś przez ostatni tydzień, czy twoich reakcji emocjonalnych na Instagramie. Przy tym wywiadzie zobaczyłbyś więc reklamę szyfrowanych dysków albo produktów chroniących dane. Przy kontekstowym podejściu do reklamy nie grozi ci też to, że przeczytasz dwa artykuły o chodzeniu po górach i później przez tydzień oglądasz same reklamy plecaków.

Nie lubię tego.

Nikt tego nie lubi! Wiedzą to również ludzie z branży reklamowej, wystarczy popatrzeć na niezależne badania. Użytkownikom nie podoba się reklama, która za wszelką cenę próbuje zagarnąć ich uwagę i wykorzystać chwilową słabość. Niepokoi nas też przekazywanie danych szemranym firmom z długich list, jakie nam się rozwijają, kiedy zdesperowani klikniemy w „dowiedz się więcej”. Nie podoba nam się wiele, a mimo to walka o zdelegalizowanie takich praktyk ciągnie się w Brukseli już od dekady.

Regulacje dotyczą tylko reklam. Tymczasem na podstawie „wyśledzonych” danych Facebook nadal będzie proponował mi posty, filmy, grupy. Czy tutaj też coś się zmieni?

Wszystkie duże platformy będą musiały udostępnić użytkownikowi wersję bez profilowania. Niby to krok w dobrym kierunku, ale obawiam się, że w praktyce może się skończyć pokazywaniem ludziom przypadkowych treści. I ten efekt raczej będzie zniechęcający. Przecież nie chcemy w mediach społecznościowych przebijać się przez tysiące postów, które nas kompletnie nie interesują.

Był w DSA pomysł, który brzmi jak prawdziwa rewolucja, ale przepadł w głosowaniu 20 grudnia. Mówię o dopuszczeniu przez media społecznościowe niezależnych algorytmów.

Gdybym miała wybrać jedno rozwiązanie, które Unia wprowadzi i wyegzekwuje, żeby zakończyć najbardziej toksyczne praktyki wielkich platform, byłaby to właśnie konkurencja algorytmów. Dzisiejszą sytuację można porównać do wczesnej ery komputerów osobistych. Microsoft był wtedy monopolistą i nie mogliśmy użyć innej przeglądarki w systemie Windows niż ta, którą stworzył. Dzisiaj podobnego zamknięcia doświadczamy na Facebooku, TikToku czy Twitterze. Nie tylko dostarczają nam treści, ale też mają absolutną władzę, jeśli chodzi o ich wybór, bo decydują ich algorytmy. I dlatego jedna z naszych poprawek do DSA zakładała rozdzielenie tych funkcji. Portale internetowe nadal byłyby przechowalniami treści i miejscem, gdzie spotykamy innych ludzi, ale musiałyby dopuścić konkurencyjne algorytmy, które nam te treści i interakcje porządkują.

Kto miałby je tworzyć?

Organizacje pozarządowe, inne firmy czy nawet publiczne instytucje. To byłby otwarty, choć oczywiście regulowany rynek. Sam mógłbyś wybrać, jak chcesz mieć uporządkowane treści na osi czasu, jaki filtr chcesz nałożyć na rzeczywistość, albo jakie źródła wiadomości uważasz za wiarygodne. Mógłbyś na przykład wybrać algorytm, który dba o twój cyfrowy dobrostan i na kilka godzin przed snem nie pokazuje już polityki, konfliktów i hejtu, tylko przyjemne treści.

Czy nie skończyłoby się tym, że każdy zamknąłby się w swej bańce?

A teraz nie jesteśmy w nich zamknięci? Komercyjne algorytmy tak właśnie są zaprojektowane, by zamykać nas w bańkach, w których czujemy się dobrze. W serwisach, które są oparte na wyszukiwaniu – jak YouTube – działa z kolei efekt „króliczej nory”, w którą wpadamy coraz głębiej, wabieni sensacyjnymi treściami. A w tym czasie nasz profil trafia na giełdy reklamowe. Rozbicie tego monopolu na selekcję informacji jeszcze kilka lat temu wydawało się nierealne, a dziś ten pomysł jest głosowany w PE. Więc może za kilka lat stanie się rzeczywistością? Monopol Microsoftu swego czasu też wydawał się absolutny, ale zakończyły go regulacje prawne i kary finansowe. Podobnie musimy działać na rynku platform społecznościowych. Oczekiwanie na to, że Facebook i Google same przestaną nadużywać pozycji dominującej, to droga donikąd.

W 2020 r. Google na reklamie internetowej zarobił 147 mld dolarów – to więcej niż budżet Polski. Drugi na liście Facebook zgarnął 84 mld. Nic dziwnego, że regulacje, które mogą ograniczyć źródło tych pieniędzy, budzą opór.

Wprowadzenie niezależnych algorytmów nie musi oznaczać zmiany na dużą skalę. Większość użytkowników pozostanie przy opcji domyślnej, bo ludzie chodzą na skróty i nie lubią zmian. To będzie powolny proces, w którym firmy otrzymają dość czasu na znalezienie nowych źródeł dochodu. Myślę, że opór gigantów nie wynika tylko z rachunku zysków i strat, ale też z pragnienia obrony świata, który budowali przez lata i dziś uznają za swoje podwórko. Ale w międzyczasie dużo się zmieniło. Przestrzeń mediów społecznościowych stała się niezbędna i nie może funkcjonować bez ograniczeń. Podobnie jak nie wyobrażamy sobie, żeby bez prawnych regulacji mogły działać banki czy producenci żywności. Mamy przecież regulacje dotyczące tradycyjnych mediów, w tym nieuczciwej reklamy. A w tym samym czasie Facebook, jeden z głównych kanałów komunikacji, może usunąć profil dużej partii wyłącznie na podstawie zasad, które sam sobie ustalił.

Ta debata toczy się nie tylko w Unii, ale i na polskim podwórku. Ministerstwo Sprawiedliwości 7 stycznia przedstawiło kolejną wersję projektu ustawy „o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych”.

Ta ustawa bardziej zagraża użytkownikom sieci niż ich chroni, bo przy internetowym ogniu próbuje upiec polityczną pieczeń. Zabiera kompetencje cenzorskie Facebookowi tylko po to, by oddać je w ręce państwa. A przy okazji przemyca kontrowersyjne przepisy nakazujące przechowywać dane użytkowników dla policji i służb.

Po drugie: wprowadzanie regulacji krajowych dla globalnych firm to walka z wiatrakami. Australia podjęła próbę narzucenia lokalnych reguł Facebookowi, ale ostatecznie musiała się cofnąć o parę kroków pod wpływem szantażu giganta. W tym sporze, niestety, nawet Unia Europejska może się okazać dla Big Techów graczem lżejszej wagi.

Panoptykon od początku uczestniczył w pracach nad DSA. Jak przebiegał ten proces?

Jak walka Dawida z Goliatem. To był chyba najtrudniejszy czas w naszej historii, w wielu momentach boleśnie odczuwaliśmy własne ograniczenia. My mamy dwie, w porywach trzy osoby, które robią wszystko: śledzą proces legislacyjny, opracowują poprawki, prowadzą kampanie, rozmawiają z mediami. Oczywiście tworzymy sieć wielu organizacji, ale to też pochłania czas. Po drugiej zaś stronie są profesjonalne firmy lobbingowe i gigantyczne budżety. Jeden z think tanków dotowanych przez Google opublikował raport krytykujący rzekome ekonomiczne skutki DSA, jeszcze zanim Komisja Europejska pokazała pierwszy projekt rozporządzenia.

Według raportu Corporate Europe Observatory od 16 stycznia 2020 do 30 listopada 2021 r. odbyło się 613 spotkań lobbingowych między europosłami a przedstawicielami firm w sprawie DSA. To prawie dwa spotkania dziennie przez dwa lata, a lista na pewno nie jest kompletna. Za ponad 10 proc. tych spotkań odpowiadają cztery firmy: Google, Facebook, Amazon i Microsoft.

W tym samym raporcie pojawia się też wiele mniejszych firm i fundacji finansowanych przez „wielką czwórkę”. Sama próba zmapowania ich działań zapełniłaby, myślę, połowę „Tygodnika”. Konferencje, oficjalne i nieoficjalne kolacje, gale wręczania nagród, eksperckie seminaria – jednym słowem: podchodzenie kluczowych urzędników i eurodeputowanych przy każdej okazji. Facebook na kampanię krytykującą DSA w samej tylko niemieckiej prasie wydał 6,8 mln euro. To więcej niż budżet Panoptykonu od początku istnienia i myślę, że długo jeszcze tej granicy nie przekroczymy.

Narracja w takich kampaniach jest dość podobna: ograniczenia są przedstawiane jako katastrofa dla małych i średnich firm, które za pomocą śledzących reklam docierają do klientów, oraz dla wydawców, którzy je publikują.

Z każdego dolara wydanego na reklamę w internecie do wydawców trafia jedynie kilka, kilkanaście centów. Na tym spuchniętym rynku najbardziej korzystają ­Google, Facebook oraz setki pośredników analizujących nasze „ciasteczka” z przeglądarek. Ale jeśli chodzi o reklamodawców – ich sytuacja niewiele się zmieni. Nadal będą płacić za usługę reklamową i oczekiwać jej realizacji. Tylko że będzie to reklama kontekstowa albo kierowana do ludzi z poszanowaniem RODO. A więc zdecydowanie bardziej etyczna i nienarażająca reputacji ogłoszeniodawców. Na nowym modelu stracą natomiast te firmy, które świadomie sięgały po manipulowanie emocjami ludzi, w tym nastolatków i dzieci.

Ostateczny kształt DSA poznamy za kilka miesięcy. Boisz się, że do tego czasu ustawie zostaną „wyrwane zęby”?

Nie chcę prognozować i zapeszać, ale bardziej obawiam się nieskutecznej implementacji nowego prawa. Liczę natomiast, że same przepisy DSA – nad którymi teraz już pracują głównie techniczni eksperci – uda się zachować w obecnym, mocnym kształcie. Nic nie wskazuje na to, by Komisja Europejska miała nagle się cofnąć. ©℗

KATARZYNA SZYMIELEWICZ jest prawniczką, współzałożycielką i prezeską Fundacji Panoptykon; w latach 2012-2020 wiceprzewodnicząca kolektywu European Digital Rights.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2022