Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy Polska jest krajem katolickim? O tym nie bardzo wypada nawet dyskutować. Bo i historia, sztuka, cała w ogóle kultura materialna, i dzisiejsze statystyki dominicantes (czyli chodzących do kościoła w niedzielę - 40 proc.), comunicantes (przystępujących do sakramentów - 15,3 proc.) itd. - zdają się mówić, że na tle Europy nasz kraj jako katolicki wręcz się wyróżnia. Zdaniem wielu osób, wpływ Kościoła na życie publiczne w Polsce jest ogromny (nadmierny?). Nie wchodząc w meritum tych ocen, warto spytać o wierność Ewangelii w życiu naszego społeczeństwa. To kryterium, może mniej wymierne od tamtych, wydaje się istotne w ocenie naszej chrześcijańskości. Oczywiście, Kościół jest świętym Kościołem grzesznych ludzi. Nie chodzi jednak o bezgrzeszność, ale o zasady, które stanowią o tożsamości chrześcijańskiej. Bo Ewangelia pewne sprawy stawia jednoznacznie.
Taką zasadą jest troska o "los braci naszych najmniejszych", to znaczy ludzi słabych, bezradnych, w potrzebie. Pamiętamy domy opieki z czasów programowego ateizmu, w których człowiek już nieprodukcyjny był traktowany jako ciężar, a utrzymywanie go - jako zło konieczne. To kryterium można zastosować do systemu sądownictwa, działania policji, służby zdrowia, oświaty i tak dalej. Do takich, rzadziej branych pod uwagę kryteriów należy sprawa, która jest tematem tego numeru "Tygodnika": skomplikowany problem repatriacji.
Temat repatriacji rzadko bywa podejmowany przez media, bo sprawa jest nieprzyjemna, wręcz żenująca. Na Wschodzie żyje ponad milion ludzi, którzy deklarują polskie korzenie. 2632 osoby posiadają przyrzeczenie wizy repatriacyjnej. Cóż jednak z tego, skoro niektórzy na zaproszenie czekają już dziesięć lat? W ostatnim roku do bazy trafiło osiem zaproszeń umożliwiających osiedlenie w Polsce. Dzięki nim przyjechało 19 osób. Od roku 2001 liczba repatriantów stale spada: z 1000 osób dziesięć lat temu do 214 w ubiegłym roku. To tylko niektóre liczby podane przez Michała Olszewskiego w artykule na str. 3. A chodzi o Polaków wywiezionych z zajętych przez Związek Sowiecki polskich ziem do Kazachstanu i innych republik radzieckich, mieszkańców, którzy nie opuszczając ojcowizny, znaleźli się poza Polską, o ludzi starych, świadków tamtej strasznej epoki, o ich dzieci i wnuki.
We Lwowie usłyszałem: dla tych tu jesteśmy "poliakami", w Polsce "ruskimi". Naszą jedyną ojczyzną jest to miasto. W Karagandzie pytali mnie, jak można przyspieszyć otrzymanie zaproszenia do wymarzonej Polski. Przecież widzieli, jak niemal z dnia na dzień odbyła się repatriacja zesłańców niemieckich. Marszałek Stelmachowski, jako prezes "Polonii", proponował: niech najpierw pojadą młodzi, zagospodarują się w Polsce, urządzą i potem niech zaproszą starszych. W Polsce, w ramach repatriacji osiedliło się 7066 osób.
W debacie o repatriacji nie widać Kościoła. Na zesłaniach wiara i księża (nieliczni, często prowadzący działalność duszpasterską nielegalnie) byli wsparciem i czynnikiem integracji. Potem wielu kapłanów wyjechało na tereny dawnego ZSRR i tam do dziś pracuje. A w Polsce? Czy parafie zaangażowały się w dzieło repatriacji, którą złożono na barki lokalnych samorządów? Kościół w Polsce umie działać skutecznie. Gdyby repatriacja znalazła się na liście duszpasterskich priorytetów, to z pewnością statystyki wyglądałyby inaczej.