Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dane publikowane przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego nie pozostawiają wątpliwości. Liczby uczęszczających na niedzielną mszę św. (dominicantes), przystępujących do komunii (communicantes), dzieci chodzących na religię itd. – są coraz mniejsze. Kościół przeżywa więc kryzys. Jeśli jednak chodzi o chrześcijaństwo rozumiane jako przyjęcie Ewangelii Jezusa Chrystusa, to jego kryzysu nie byłbym taki pewien.
W Ewangelii niewiele powiedziano o sposobach funkcjonowania instytucji Kościoła. Pomijam spór o to, co w kościelnych strukturach jest dziełem Ducha Świętego, a co zostało zapożyczone z różnych, bardzo ziemskich instytucji, oraz o to, co niegdyś dobrze służące promowaniu Ewangelii, dziś się zdezaktualizowało. Ważniejsze jest, co w chrześcijaństwie jest niezmienne. Niezmienna pozostaje troska o głodnych, nagich, bezdomnych, chorych i skazanych, bo z nimi utożsamia się Syn Boży. Według Ewangelii Jezus nawet nie wymaga, żeby wszyscy Go znali, ale od wszystkich oczekuje czynnej wrażliwości na niedolę innych (por. Mt 25, 31-46). Troska o słabych, szacunek dla ubogich, jak i nakaz odpuszczania win „naszym winowajcom” i w ogóle cała Ewangelia przez tysiąc lat stanowiły fundament naszej kultury i współkształtowały nasze (europejskie i nie tylko) społeczeństwa. Od starożytności tworzono takie doktryny, jak np. „wojny sprawiedliwej” czy boskiego pochodzenia władzy, zawierano przymierza tronu z ołtarzem, starano się tak manipulować Dobrą Nowiną (słyszeliście Putina na Łużnikach?), żeby dobrze służyła silnym itd. – jednak Ewangelia pozostawała Ewangelią i co jakiś czas zjawiali się ludzie tacy, jak św. Franciszek, Jan XXIII, ks. Jan Zieja, Jan Paweł II i inni, którzy na nowo Ewangelię przed światem odkrywali, budzili nadzieję i radość.
Kiedy niedawno zostaliśmy postawieni przed dramatycznymi wydarzeniami na granicy z Białorusią, nasza „chrześcijańska mentalność” miotała się między ewangelicznym imperatywem niesienia pomocy a eksponowanym przez polityków zagrożeniem złowrogimi manipulacjami Łukaszenki i Putina. Większość z nas patrzyła ze zgrozą na to, co się dzieje na granicy. Byli tacy, którzy starali się łagodzić okrutne zasady systemu obronnego. Ale na ogół nie widzieliśmy dobrego rozwiązania i bardzo nam z tym było źle. Teraz, jakby odreagowując tamto doświadczenie i bezradność, ze zrozumieniem, z entuzjazmem powitaliśmy otwarcie granic dla uchodźców z Ukrainy. Jako rzecz oczywistą zaakceptowaliśmy wszelkie ryzyka z tym związane, ważniejsze było otwarcie własnych domów dla uchodźców i masowa pomoc ofiarom wojny.
Nie poprawi to statystyk dominicantes. Powiedzmy to wyraźnie: dziś wielu chrześcijan, katolików nie traktuje poważnie tego, że msza św., udział w sakramentach, sam Kościół mogą być źródłem siły czy solidarności. Z badań opinii publicznej prowadzonych w czasie kryzysu na granicy białoruskiej wynikało jasno, że najmniej chętni do pomocy ówczesnym migrantom byli właśnie katolicy. Pozostaje jednak faktem, że to, co w Ewangelii Jezusa Chrystusa jest kryterium przynależności do „Bożego Królestwa” – czyli wsparcie bliźnich znajdujących się w potrzebie – stało się właśnie ciałem.
Kierujący Radą ds. Migracji bp Krzysztof Zadarko powiedział rzecz niezwykle ważną: że episkopat nie chce organizować alternatywnych ścieżek pomagania, osobno kościelnych i świeckich, tylko zamierza ściśle współpracować z samorządami. Oraz że z biskupów, którzy przyjęli do swoich biskupich rezydencji uchodźców, nie należy robić herosów. Kościół jako instytucja wykonał i wykonuje dziś gigantyczną pracę. Tym lepiej, że wykonuje ją bez medialnego akompaniamentu. Jesteśmy społeczeństwem chrześcijańskim, o czym świadczą nie statystyki dominicantes, ale to, co się dzieje na przejściach granicznych, dworcach w Warszawie, Krakowie, Przemyślu i w Waszych gościnnych domach. ©℗