Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy zaraz po 3-majowym święcie do programu satyrycznego w jednej z komercyjnych telewizji zadzwonił warszawiak, by powiedzieć, że jest głęboko oburzony na premiera za zamknięcie stadionu, co sprawi, że on i jego wnukowie pozbawieni zostaną czegoś tak ważnego jak śledzenie najbliższego meczu, odebrałam to jak głos rozhisteryzowanego niedorostka, dla którego przyjemność równa się szczęście. Ale trudno, wolna trybuna w programie rzecz cenna, może się zdarzyć i taki casus. Zaraz jednak okazało się, że to był tylko pierwszy sygnał zjawiska tak się właśnie nazywającego. Pierwszy głos opinii publicznej. Że akurat awantura na bydgoskim boisku i jej dyscyplinarne konsekwencje wymagają wielkiego chóru głosów, orkiestry protestów, dociekania, splotu refleksji, jednym słowem czegoś, co ze strony wszystkich instrumentów opinii publicznej, czyli prasy, radia i telewizji, należy się najpoważniejszym wydarzeniom w kraju.
Mogę więc na tytułowe pytanie odpowiedzieć sobie: opinia publiczna to jest wiązanka sądów na temat zdarzenia, które media uznają za warte uwagi publicznej. Zwykle na krótko, czasem na bardzo krótko, ale tak skutecznie, że to, co dotąd było ważne, znika z pola uwagi. Tak jak tamtego dnia znikły niemal zupełnie echa rzymskiej niedzieli i poniedziałkowej śmierci w Pakistanie...
I nie ma to oczywiście dla nikogo poza mną znaczenia, że wśród wydarzeń ostatnich dni wracam myślą do wiadomości radiowej złożonej z kilku zdań: o dwóch ratownikach górniczych, którzy po wybuchu metanu w kopalni śląskiej starali się dotrzeć do uwięzionych bardzo głęboko górników i sami zagubili się w dymie i temperaturze przekraczającej 40 stopni. Minęły dwa dni (piszę to 6 maja) i nie ma żadnych nowych informacji, co się dzieje w kopalni z zagrożonymi ludźmi. Czy to jest mniej ważne niż warszawscy i poznańscy kibole?