Samobójstwo miasta

Początek? Karwina to od starosłowiańskiego słowa "karwa - krowa. Wyobrażam sobie, że początek mógł być taki: na lewym brzegu Olzy rozsiadła się krowa, leniwie skubała trawę, międliła ją w żuchwie. Powtarzała tę czynność dzień w dzień, aż pewnego razu, wyrywając kolejną kępkę, dotarła do bryłki węgla...

10.01.2007

Czyta się kilka minut

Pozostałości po kopalni "Barbara" w Karwinie /
Pozostałości po kopalni "Barbara" w Karwinie /

Mogło być tak, mogło inaczej. Nieważne. Trzeba sobie wymyślić jakiś początek, by spiął się z końcem w całość. A zatem śląska, zaolziańska Karwina rozłożyła się na pokładach węgla. Węgiel kamienny stał się jej kamieniem węgielnym.

Węgiel

Karwiński węgiel odkryto w 1776 r. Miał w tym swój udział właściciel Frysztatu: Jan Josef Erdman Florian hr. Larisch. Eksploatację podjęto w 1794 r. i ród Larischów--Mönnichów zaczął zbijać na czarnym złocie fortunę. Należała do niego większość karwińskich szybów, które w drugiej połowie XIX w. zaczęły się coraz głębiej wkręcać w ziemię. W 1852 r. powstała "Gabriela", cztery lata później - "Jan", "Henryk" i "Franciszka". W 1862 r. - "Karol", w 1871 r. - "Głęboki", a w 1883 r. - "Hohenegger" i "Austria", nazwana później "Barbarą".

Larischowie dawali górnikom pracę, mieszkanie w familokach i wieczorną chwilę wytchnienia przy kuflu piwa z browaru zamkowego. Dla górniczych dzieciaków postawiono szkoły. Na jednej z nich, czeskiej (tzw. białej), wmurowano tablicę z dziękczynnym napisem: "Čest a wd?k pánu hrab?ti Henrykowi Laryssowi. - Zdárné a cnotliwé d?ti" (Wyrazy czci i wdzięczności dla pana hrabiego Henryka Larischa - grzeczne i niewinne dzieci).

Ani grzecznym, ani niewinnym dzieckiem nie był bynajmniej Gustaw Morcinek - i może dlatego wyrósł na pisarza. W napisanej w konwencji autobiografii "Czarnej Julce" (Warszawa 1962) opisuje on ówczesną Karwinę i jej dzielnice Żabków, Sowiniec, Hajnrychów, Solcę: "Z jednej strony były dymy. W tamtych dymach był Żabków i cała Karwina. Z drugiej strony był ogromny zamek grafa Larischa. W zamku było bodaj z tysiąc pokoi, a na pewno trzysta łaciatych psów, z którymi graf Larisch wybierał się na polowanie".

Z karwińskich wspomnień Morcinka wyłania się pępek świata: zamieszkana przez Polaków Karwina, przez Czechów - Karvinná, a przez Niemców - Karwin.

W 1923 r. Karwina otrzymała prawa miejskie. W herbie znalazły się skrzyżowane górnicze młotki, grabie i kosa, a nad nimi Oko Opatrzności, które miało czuwać nad miastem i górnikami. Bo w kopalniach zdarzały się wypadki, eksplozje, wybuchy metanu. Ofiary tragedii znajdywały odpoczynek na karwińskim cmentarzu.

Do największej, przywoływanej przez Morcinka katastrofy doszło w 1894 r.: z powodu wybuchu metanu w szybach "Franciszka", "Jan" i "Karol" poniosło śmierć 235 górników. Zginął wówczas pewien inżynier spod Wieliczki, Celestyn Racek, który - jak głosi tekst na nagrobnej tablicy - "poległ nagłą śmiercią w kopalniach węgla niosąc bohaterską pomoc ofiarom eksplozyi gazów" (postać ta jest zresztą motywem przewodnim "Czarnej Julki", symbolem patriotyzmu, oddania bliźnim i bohaterstwa).

Zwrócenie się w herbie miasta do Opatrzności było konieczne.

Górnicze miasto rozwijało się i rosło, wkrótce liczyło 25 tys. mieszkańców. Sunąc po powierzchni, dochodziło do Olzy, a może nawet i przekraczało ją: elektrycznym tramwajem wjeżdżającym na rynek średniowiecznego Frysztatu.

W 1948 r. czechosłowaccy komuniści dokonali zmian administracyjnych: Karwinę z Solcą, Sowińcem, Żabkowem i Hajnrychowem połączono z Frysztatem, Rajem, Granicą i Darkowem w jeden organizm miejski - "Wielką Karwinę".

Zaolziański "Głos Ludu" (założony w 1945 r. i jedyny ukazujący się do dziś polskojęzyczny dziennik na Zaolziu; początkowo organ Komunistycznej Partii Czechosłowacji, obecnie gazeta wydawana jest przez Kongres Polaków w Repu­blice Czeskiej) informował czytelników 1 stycznia 1949 r., że "prawdopodobnie nazwa Karwina pozostanie, lecz w języku czeskim będzie się pisała przez jedno »n«, ponieważ nazwa ta jest starosłowiańska i datuje się od XIII wieku".

Dwa tygodnie później podczas posiedzenia "Nowej Miejscowej Rady Narodowej Wielkiej Karwiny" przyjęto nazwę Karwina (Karviná) dla nowo powstałego organizmu. Niegdyś powiatowy Frysztat musiał zadowolić się mianem "Karviná 1", a dotychczasową Karwinę - gdzie za dotknięciem tzw. dekretów Benesza doszło do zmian w strukturze własnościowej kopalnianych szybów, pałaców i browarów - przemianowano na "Karviná 2 Doly (Kopalnie)". Nowa Karwina wzięła jeszcze od Frysztatu herb, bo w nowych czasach Oko Opatrzności nikomu już nie było potrzebne. Tyle działo się na ziemi.

Zaś pod ziemią...

Fedrunek

Podczas okupacji niemieckiej zaczęła się rabunkowa eksploatacja węgla kamiennego. Potem w powojennej Czechosłowacji kontynuowano ten proceder, a ukazujące się na powierzchni gazety sekundowały wykonywanym "dwulatkom" i "pięciolatkom".

W 1946 r. do Karwiny przyjechał premier i szef Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klement Gottwald. Na jego cześć przemianowano kopalnię "Franciszek" w Górnej Suchej na "szyb Klementa Gottwalda". Jednak wizyta towarzysza premiera koncentrowała się przede wszystkim na uzyskaniu od górników poparcia dla dwuletniego planu gospodarczego - albowiem "głównym warunkiem spełnienia dwulatki jest wydobycie węgla, które od lipca br. stale wzrasta, lecz dalekie jeszcze jest od ilości potrzebnej do zaspokojenia rynku. (...) Premier Gottwald zakończył swoje przemówienie życzeniem powodzenia dla górników na ich drodze do dobrobytu w ramach dwuletniego planu i pozdrowieniem górniczym »Szczęść Boże!«" ("Głos Ludu" z 27 sierpnia 1946 r.).

W lutym 1948 r. komuniści przejęli pełnię władzy w Czechosłowacji. Gottwald został prezydentem. Do końca dwulatki zostaje 9 miesięcy. Z hasłem "musimy uczynić wszystko, aby spełnić przyrzeczenie dane prezydentowi Klemensowi Gottwaldowi" fedrowano, fedrowano, fedrowano...

Pierwsza wykonała plan kopalnia "Henryk", za nią był "1 Maj" (dawna "Barbara"). Uroczyście wyciągnięto na powierzchnię wózek z węglem i ustawiono na głównym placu kopalni. "Wóz ten przedstawiał symbolicznie ukończenie zadań związanych z wykonaniem dwulatki. Był ustrojony, na zewnętrznych jego ścianach umiejętna ręka górnicza wyrysowała kredą dwulatkę w laurowym wieńcu z napisem »Bohaterom pracy«. Z innej strony znowu górnika ze zbijaczką w ręku przy pracy oraz napis »Z ochotą do pięciolatki«" ("Głos Ludu" z 2 grudnia 1948 r.).

Gottwald odbierał meldunki z wykonania dwuletniego planu, który "przepisywał im [górnikom] wydobycie 26 570 000 ton węgla kamiennego i plan ten został wykonany o 13 dni prędzej" - z dumą donosił "Głos Ludu" (z 21 grudnia 1948 r.). A że dwulatka wymagała od górników coraz większego wydobycia i wydajności pracy, musiała nad wszystkim czuwać kopalniana organizacja partyjna.

Węgiel był potrzebny socjalistycznemu państwu, a do ucieleśnienia astronomicznych cyferek planu potrzebni byli ludzie: "W kilkunastu powiatach morawskich przeprowadza się werbunek ochotników na długoterminowe roboty w kopalniach zagłębia ostrawsko--karwińskiego. (...) Zapotrzebowanie wynosi od jednego do dwóch tysięcy ochotników-górników" ("Głos Ludu" z 10 kwietnia 1949 r.). Dlatego do karwińskich kopalń zaczęli przybywać chętni do pracy również z najdalszych zakątków Czech i Słowacji.

Także na powierzchni w 1948 r. "Karwina spełniła kontyngent mleczny ponad 100%". Do karwińskiej mleczarni oddano "od 29 krów prywatnych właścicieli 3510 litrów, a od 43 krów dworskich 7768 litrów" ("Głos Ludu" z 2 grudnia 1948 r.).

A rak tymczasem coraz bardziej drążył w niewidzialnej, bo podziemnej części miasta. Rak wdzierał się do fundamentów. Opuszczone wyrobiska pozostawiano na łaskę losu, nie zasypywano ich, nie wzmacniano.

S. do dziś jest rozgoryczony. - Twierdzono, że nie ma piasku, żeby wyrobiska zasypywać, że Polskę na piasek stać, a ich nie - mówi. - Tu ta perfidia się pojawia...

Więc górnicy nadal fedrowali pod własnymi domami. Ucinali gałąź, na której siedzieli. Dokonywało się swoiste samobójstwo, nie uświadamiana - czy też: nieświadoma - samozagłada.

Każde uderzenie kilofem odmierzało czas do końca.

Tąpnięcia

Nikt nie pamięta, kiedy runął pierwszy dom.

Raczej widziało się już te kolejne, które wypadały z krajobrazu, jak górnicze zęby.

- Pamiętam - mówi K., karwiniok i górnik z 34-letnim stażem - że w latach 60. jako syncy przijechaliśmy na odpust, to tam tuż przed uroczystością, w jednej chwili zapadła się chata aż po sam dach. Wokół chodzili ludzie i bezradnie patrzili, co się stało.

20 lat wcześniej, podczas pamiętnej wizyty Gottwalda w Karwinie i wielkiej manifestacji w pohrabiowskim parku na Solcy, pojawił się dziwny znak, dostrzeżony przez reportera "Głosu Ludu": otóż "ujemną stroną [uroczystości] okazał się wadliwie zbudowany dach nad trybuną główną, który w godzinę po opuszczeniu trybuny przez członków rządu i reprezentantów władz zawalił się, nie wyrządzając na szczęście wiele szkody" ("Głos Ludu" z 27 sierpnia 1946 r.).

To był karwiński mane, tekel, fares. Moment, który umknął rozbawionym mieszkańcom i zadowolonym z siebie dygnitarzom. Za dwadzieścia parę lat i pałac, i park Larischa na Solcy, i cała Solca przestanie istnieć.

Ale jeszcze w 1960 r. żyje, a "mieszkańcy chodzą po niej uśmiechnięci", choć czytając między wierszami, można było dostrzec raczej sardoniczny uśmiech solczan: "dzielnica Karwiny 2 Solca jest terenem intensywnej eksploatacji węgla pod ziemią, na skutek czego na powierzchni z dnia na dzień zachodzą wielkie zmiany, teren zapada się. Dla porządkowania ulic i upiększania okolicy istnieją tam bardzo niekorzystne warunki. Mieszkańców ciągle ubywa, bo wyprowadzają się do nowych pięknych osiedli. Ta mała więc ilość mieszkańców Solcy mimo to żwawo zabrała się do pracy i do 1 maja zadanie ukończyła, a w radzie narodowej zameldowała, że ogółem przepracowano nad upiększeniem okolicy 4000 godzin. Mieszkańcy Solcy chodzą dzisiaj zadowoleni i z uśmiechem na twarzach, że ich miejsca przed mieszkaniami i chodniki są czyste i uporządkowane" ("Głos Ludu" z 19 maja 1960 r.).

Pałacu nie było już od siedmiu lat, a w tym samym roku 1960 rozebrano neogotycki kościół.

Niebawem Solca zostanie wysiedlona i przestanie istnieć.

Karwina

Czy Karviná to Karwina? Myślę i patrzę na barokowy kościół św. Piotra z Alkantary z 1736 r. Patrzę i dziwię się: jak on się może utrzymać, przechylony od pionu o blisko siedem metrów? Podobno stał na pagórku, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić. W ciągu kilkunastu lat budowla opadła o 32 metry. Kiedyś naprzeciw niego były dwie szkoły: "biała" (czeska) i "czerwona" (niemiecko-polska).

Moje rozmyślania przerywa mężczyzna po siedemdziesiątce. - Panie, my uważamy, że ten kościół dzierżi się ino na modlitwie. Bo Karwina, bo to wszistko poszło precz. Tu był rynek, tu fara, tam domy stały, a tamtędy - wskazuje na łąkę porośniętą młodniakami - tramwajka jeździła z Ostrawy.

Tramwajka... "Każdy jadący tramwajem z Karwiny do Ostrawy lub odwrotnie zauważy w górniczej Karwinie po obu stronach toru tej kolejki elektrycznej ruiny domów i zapadnięte tereny zalane wodą. (...) Z roku na rok (...), zwłaszcza pod starym kościołem, gdzie teren jest najbardziej upadnięty pod wpływem podkopów górniczych, gromadzi się coraz więcej wody i z roku na rok woda ta i podkopy górnicze niszczą coraz więcej domów mieszkalnych, powodując naszej gospodarce narodowej milionowe straty. (...) Jak długo bowiem pod Karwiną jest węgiel, a będzie to trwało jeszcze dziesiątki lat, tak długo w Karwinie tętnić będzie życie i nie można Karwiny traktować tak, jak gdyby już za niedługo miała ulec całkowitej zagładzie" ("Głos Ludu" z 1 listopada 1960 r.).

Uległa. Dziś nie ma fary, szkół, budynków, kina. Nie ma stadionu i bibliotek. Nie ma szpitala i hotelu.

- Bo wie pan - mężczyzna ścisza głos - tej Karwiny, o której pisał Morcinek, to już nie ma. Wszistko poszło precz.

Ruiny

Po Karwinie najlepiej jeździć z aparatem, gdyż to, co zobaczy się dzisiaj, jutro może już nie istnieć. Raz można trafić choćby na barak z wybitymi oknami, przez które powiewają zasłony. Drzwi rozbite, zerwana elektryczność. To opuszczony budynek świątyni i urzędu parafialnego Śląskiego Kościoła Ewangelickiego. Ołtarz, obrazy, ławki - wszystko w dobrym stanie. W doniczkach rośliny, jeszcze zielone, lecz powoli nabierające śmiertelnej żółci w tym dziwnym hospicjum.

Dawna kancelaria parafialna: rozwalone papiery, po podłodze walają się kartki, rachunki, przekazy pocztowe i obrazki z Jezusem. W otwartych szafach dokumenty: szkice kazań, rozliczenia, protokoły, brudnopisy ksiąg chrzcielnych, kancjonały, papiery, papiery, papiery. Kartka, na której ktoś starannie wykaligrafował nazwiska i sumę, jaką dana osoba ofiarowała "na ogrodzenie starego ew. cmentarza w Orłowej": Bystroń, Włosok, Przeczek, Bartel, Fołtynowa, Pinkas, Bandoła, Hlawowa i inni darowali w czerwcu 1946 r. na ten cel 3 285 koron i 100 złotych (najwięcej, 200 koron, ofiarowała Kornelia Frydowa).

Z pastorem rozmawiam przez telefon. Głos w słuchawce mówi, że opuszczony zbór ma zostać sprzedany, zaś to, co w nim zostało, nie przedstawia żadnej wartości. - Najważniejsze dokumenty - zapewnia - trafiły do Karwiny-Frysztatu.

- A czemu zamknięto zbór?

- Bo tam już nikt nie mieszka.

Dwa miesiące później oczom ukaże się już tylko dach, wsparty na konstrukcji budynku.

Ale został jeszcze kościół św. Piotra, ruiny kilku domów, odłamki cegieł, szyb "Gabriela", szyb "Barbara". Pomniki poległych

w I i II wojnie światowej oraz cmentarz.

Cmentarz, na którym spoczywa wspominany przez Morcinka inżynier Racek: "Pomnik wyobrażał ogromnie smutnego anioła bez skrzydeł. Anioł opierał się o strzaskaną kolumnę i patrzył gdzieś daleko".

Ważący ok. 200 kg pomnik z nagrobka został skradziony w 2005 r.

Cytowany przez "Głos Ludu" (z 1 grudnia 2005 r.) dyrektor cmentarza, który o kradzieży dowiedział się od jednego z odwiedzających, nie wykluczał, że "dokonano jej prawdopodobnie na zlecenie" i pomnik "może po lekkiej renowacji stanowić dekorację hali wejściowej czy ogrodu".

Znikanie

To i tak wielkie szczęście. Nie wszystko w Karwinie może przetrwać 111 lat.

František Sochor wydał przewodnik po nieistniejącym mieście pt. "Vzpomínky na starou Karvinnou. O starej Karwinie wspomnienia" (Karviná 2001). Na planie z lat 30. zaznaczono domy, szpitale, sklepy, kościoły, restauracje, kopalnie, a nawet przystanki tramwajowe. To samo wiernie odtworzone jest na kartach książki: stare fotografie i w miarę szczegółowe opisy, kiedy dana rzecz powstała i kiedy została rozebrana lub nagle się zawaliła.

"Czerwoną" szkołę wybudowano w 1894 r., a zburzono w 1960 r. "Biała", z 1852 r., przeżyła sąsiadkę o 12 lat. Niemiecką Turnhalle [sala gimnastyczna - red.] rozebrano w 1968 r.; budynek stał 37 lat. Ratusz z 1909 r. - w 1962 r. Dom Stowarzyszenia Robotników Katolickich "Praca" - rok później; służył Karwinie 63 lata. Browar powstał w roku 1860...

- Czy pan wie, jakie było najlepsze piwo w Czechosłowacji? - pyta K. - Nie, nie Pilsner, lecz karwińskie piwo! 70 procent piwa tworzi woda, a nasze źródło Strzybnioczka było cudowne!

W 1948 r. browar karwiński wyprodukował 100 tys. hektolitrów piwa "i ilość ta dla Śląska Cieszyńskiego stale nie wystarcza. Plany browaru w pięciolatce są znacznie wyższe. W r. 1949 pracownicy browaru postanowili wyprodukować 160 000 hektolitrów piwa o znacznie lepszej jakości. Od 15 stycznia ukaże się w sprzedaży piwo mocniejsze o zawartości 7 % alkoholu (dotychczasowo 5%). (...) Ostatni urodzaj jęczmienia był u nas pomyślny i dlatego też świat pracy będzie miał piwa pod dostatkiem" - cieszył się "Głos Ludu" (z 6 sty­-cznia 1949 r.).

Jednak plany pięciolatki musiały ulec korekcie. W latach 1952-54 doszło do likwidacji browaru. - Do demolicji zaproszono wojsko na odstrzał - mówi J., karwiniok. - To były metalowe konstrukcje, trudno było je zniszczyć ot tak. A potem teren zalano wodą.

Ślady po browarze można teraz odnaleźć na portalu aukcyjnym aukro.cz - etykietki, butelki i pocztówki.

To, co zostało w kopalniach, również znika. Nie ma koncepcji, by zachować kopalniane zabudowania w formie skansenu czy muzeum. - Maszyny wywożone są do Ostrawy, do tamtejszego muzeum - mówi fotograf W. - Nawet w Karwinie nie idzie robić muzeum górniczego. Ale wie pan co... Tu jest konflikt tego faktora przywiązania ludzi do miejsca z tym, że te nieliczne domy muszą być zburzone, bo zagrażają życiu.

Przed dom Krůty (Krůtův Dům), pierwszego czeskiego burmistrza Karwiny, wychodzi 60-letnia kobieta. Mąż związuje sznurkiem ustawione na przyczepie meble: kilka krzeseł, wersalkę. Właśnie się wyprowadzają. Z ostatniego stojącego jeszcze domu w Karwinie. Będą mieszkać po sąsiedzku, kilkanaście kilometrów stąd.

Dom trzyma się mocno, nie ma nawet zarysowań na ścianach, ale i tak muszą go opuścić. - Kopalnie chcą, by tu było pusto - mówi kobieta. - To koniec. A kiedyś było to miasto. Tam była apteka, tu hotel. Nawet kościół ewangelicki zniszczono przed miesiącem.

Przyszłość?

J. pogodził się z rzeczywistością: - A bych prowdę powiedzioł: cało Karwina jest podkopano. Tu się już nic nie będzie budowało, bo cały teren siado.

Gospoda

Ostatnie z Karwiny uciekają knajpy. Przy "Barbarze", choć ta już jest w trakcie zamykania, drzwi do budynku z szyldem "Kulturní Dům" są rozwarte. Wieje pustką. A jednak w środku jest kontuar, senna barmanka i lane piwo. A i na Sowińcu jest knajpa. Jeszcze. Jeśli jest gospoda, gdzie z beczki nalewają zimne piwo, znaczy, że śmierć jeszcze nie nadeszła.

Na Sowińcu zbiera się okoliczna śmietanka. Bezdomovci, Cyganie i ci, którzy mają jeszcze robotę w kopalniach, w mieście albo przy rozbiórce. Rozbierają ostatnie obumarłe domy. Ich rola przypomina zadanie mrówek w ekosystemie. Cegła po cegle. Cegłę można sprzedać, metal można sprzedać. Jak skończą pracę, podjedzie buldożer i zrówna resztki z ziemią.

W połączonym z knajpą sklepiku sprzedają wino z beczki. Silniak wyciąga plastikową półlitrową butelkę. Za chwilę wychodzi zadowolony i siada przy ławie. Baczne oczka śmieją się znad brody. Mieszka koło nieczynnych kopalnianych torów, w zbitym z dykty i płótna domku. To on mi pokazał, jak tu trafić. Diky!

- Jarek, dziennikarz.

- Milan, bezrobotny - uśmiecha się. Napiłby się piwa, ale nie ma pieniędzy.

- Pracowałeś pewnie na kopalni?

- Cztery miesiące. Potem mnie wyrzucili.

- Jak to? Zamknęli kopalnię?

- Nie - mówi Milan i zatacza w powietrzu ręką małe kółko. - Kradłem miedź - dodaje, by nie było wątpliwości.

Piję piwo w ostatniej na Sowińcu gospodzie. A "z Sowińca było już niedaleko do szewca Tomali - wspomina Morcinek - i również niedaleko było do legendarnego Starego Miasta nad Olzą. Stare Miasto zapadło się kiedyś w ziemię, gdyż mieszkali w nim ludzie bardzo grzeszni".

Czyżby i w Karwinie mieszkali "ludzie bardzo grzeszni"? A może po prostu pewnego dnia pojawili się obcy, industrialni barbarzyńcy i do cna wydoili Karwinę?

Na co się bowiem zda - w gospodarce narodowej - krowa, która już nie daje mleka...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007