Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Reguła wydaje się prosta: żadne słowo nie jest dość jaskrawe i dosadne, by zdzielić nim przeciwnika. A kiedy odpowiada przeciwnik, zawsze krzywdzi, zawsze nadużywa wolności wypowiedzi.
Podobno podczas spotkania liderów Platformy Obywatelskiej z Prezydentem Kaczyńskim na biurku tego ostatniego leżała teczka z prasowymi wycinkami z medialnych wystąpień członków PO i służyła za corpus delicti. A to już wiem na pewno: pierwszy termin spotkania został przez Prezydenta odwołany (w ostatniej chwili) jako sankcja za jedno barwne i dosadne, ale bynajmniej nie znieważające zdanie polityka tejże partii wypowiedziane w którejś relacji radiowej. Uznano je za "nielicujące z godnością urzędu prezydenckiego". Tak więc kaliber pocisku może być powiększany dowolnie, według uznania i potrzeb chwili, i z semantyczną zawartością samych słów mieć może związek całkiem luźny. Doświadczenie to trwa i końca temu nie widać, wręcz przeciwnie, jeśli faktycznie wejdziemy w zapowiadany coraz bardziej serio etap nowej kampanii wyborczej, wszystko w tej mierze jeszcze przed nami. (A tylko dziennikarze starają się bagatelizować zjawisko, które w normalnych obywatelach budzi już od dawna poczucie, że ze światem polityki dzieje się w Polsce coś naprawdę niedobrego).
Ale tymczasem oprotestować chciałabym kilka słów użytych w nieco innej przestrzeni i w imię innych intencji. Chcę wierzyć, że podyktowało je szczere oburzenie i głęboka wiara w to, że przy ich pomocy broni się wielkiej wartości. Ale rozminięcie się użytych słów z celem, do którego zostały odniesione, jest zbyt bolesne.
Prof. Janusz Kawecki z Krakowa opublikował w "Naszym Dzienniku" (nr z 18 stycznia) płomienny tekst w obronie dyrektora Radia Maryja i Telewizji Trwam, o. Tadeusza Rydzyka. Tytuł "Wołam i proszę: zaprzestańcie kamienowania Bożego kapłana!" dobrze oddaje temperaturę apelu, pełnego takich słów jak "terroryzm medialny", "biczowanie", "nienawiść" itd. Wśród tych emocjonalnych zdań pada to jedno, do którego chcę się odnieść. Prof. Kawecki pisze:
"Ze względu na stosowane metody i użyte narzędzia oraz intensywność ciosów porównuję ten zmasowany atak z okresem stalinowskiego terroru".
Panie Profesorze, jak Pan mógł użyć tego porównania? Wszystko poza tym, cały patos obrony, oburzenia i protestu, skrzętnie unikający dopowiedzenia, do czego mianowicie się odnosi (bo żadnych faktów i żadnych konkretów tekst Pana nie zawiera) - wszystko to mieści się w wolności słowa i prawie do wyrażania własnych poglądów. Ale nie ma najmniejszego podobieństwa między krytyką, jaka spotyka twórcę toruńskich mediów, a terrorem epoki stalinowskiej. I żadnego podobieństwa z ofiarami tamtego czasu. Czy możliwe, żeby Pan o tym nie wiedział, nawet jeżeli Pan nie pamięta? Mam przypominać, co wówczas znaczył nawet jeden jedyny atak prasowy, sygnalizujący, że wyrok na człowieka został wydany? Przypominać ciśnienie wszechobecnego wówczas strachu? Kiedy Pan używa słów "stalinowski terror", mówi Pan o czeluści piekła. A zajmuje się Pan problemem wolnych mediów, świetnie prosperujących, tylko mających określone kłopoty z Kościołem, któremu mają podlegać. Takie porównanie urąga - wierzę, że nieświadomie - setkom tysięcy ofiar, także bezimiennych, do dziś nieopłakanych. Jestem przekonana, że tak nie wolno. Z poważaniem,
Józefa Hennelowa