Co robić, gdy mniejszość ma rację?

Człowiek kupuje gazetę, wchodzi w posiadanie tego towaru, nie zdaje sobie jednak sprawy, że sam staje się własnością. Ten towar już go posiada. Gazeta (albo stacja radiowa czy kanał telewizyjny) ma już nad nim władzę politycznej i rynkowej perswazji, poprowadzi go do zakupów i wyborów, wyprowadzi na ulicę lub zaprowadzi na spektakl czy nabożeństwo. W tym przekręcie dziennikarz świadomie lub nieświadomie uczestniczy.

09.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Gdy czytam krótki artykuł ks. Adama Bonieckiego "Przykazania medialne", czuję, że prawie każdy akapit jest dla mnie wyzwaniem - do sprzeciwu albo do komentarza, albo do gorącego potwierdzenia, przez kilka kadencji uczestniczyłem bowiem w pracach Rady Etyki Mediów i w jakimś stopniu żyłem jej problemami. Pisze Boniecki: "Rada Etyki Mediów nie stała się instancją obdarzoną dostatecznym autorytetem, by jej dokumenty wywierały wpływ na obyczaje w mediach panujące". Toż ta grupka ludzi w dziwny sposób złożona (bo zawsze z jakimiś ustępstwami wobec tych, których intencje były nieczyste), pracująca społecznie, nigdy nie miała złudzeń, że może być jakąkolwiek instancją - tworzyliśmy dokumenty, których nie chciano publikować, a nie mieliśmy budżetu, aby je publikować w formie ogłoszeń płatnych. Dla nas to była okazja, abyśmy dowiadywali się, jak nieskończenie różnorodne i banalne zarazem są sprawy etyczne budzące kontrowersje w sferze mediów, poznawaliśmy Polskę od strony mediów, uczyliśmy się jej - a zarazem dziwili niepomiernie, że do takiej Rady: bezradnej, bezsilnej, marginalnej, spływają zapytania, skargi, protesty, nieraz w towarzystwie opasłych tek dokumentacji. Bywały to oczywiście nieraz objawy paranoi pieniaczej czy odpryski rozgałęzionych postępowań procesowych, ale bywały też żarliwe wołania w sprawie istotnych krzywd. Ludzie z mediów i spoza mediów nieraz dowiadywali się o istnieniu Rady po paru latach od jej powstania, mówili jednak "dobrze, że jesteście", a potem nieraz pytali, ile nam płacą. Do dziś mało kto wie, że Rada działa. Myślą też niektórzy, że za pracę w Radzie dostaje się jak za zasiadanie w jakiejś radzie nadzorczej.

---ramka 403898|prawo|1---Kogo nie stać na przyzwoitość

Pisze Boniecki dalej: "pomiędzy przestępstwem a przyzwoitością rozciąga się ogromny obszar, wymykający się ustawom; obszar, w którym naruszenie porządku etycznego nie jest przestępstwem, narusza jednak granice dobra. W tej właśnie sferze mieści się nasza - dziennikarska - odpowiedzialność za słowo". To stwierdzenie brzmi tak, jakby dziennikarze w swojej masie dostrzegali ów "ogromny obszar" i posługiwali się w decyzjach dotyczących zawodu graniczną kategorią przyzwoitości. Po pierwsze trzeba tu zapytać - kto jest dziennikarzem, bo wśród ogromnej rzeszy medialnych pracowników, mieszczącej się w wielopiętrowych strukturach hierarchii i kast, nie wszyscy uważają się za dziennikarzy, tak jak i nie wszyscy mogą do tego miana pretendować. Coraz mniej wiadomo, kto jest dziennikarzem. Myślę, że większość tej różnorodnej grupy z grubsza rozumie słowo "przyzwoitość", ale z rozumiejących bardzo liczni sądzą, że ich na stosowanie przyzwoitości nie stać - jak chcą mieć pracę, muszą być posłuszni zwierzchnikom.

Współpracuję z działającym na Wydziale Dziennikarstwa UW systemem studiów podyplomowych zwącym się Laboratorium Reportażu. Przychodzą tu studiować najbardziej ambitni, najzdolniejsi, a także najbardziej zbuntowani. Kiedy się z nimi pracuje, czuje się ich świadomy i nieświadomy strach przed bezrobociem. Czuje się, jak trudno im przyjąć to wszystko, co dotyczy świata wartości etycznych: rozumieją, gdzie jest dobro, ale są przerażeni tym, że jakieś ustępstwo na rzecz przyzwoitości może im opóźnić i utrudnić znalezienie pracy - awans w pracy - karierę. Ci młodzi są dość inteligentni, aby zrozumieć, że ich zwierzchnicy - oni także - nie mogą sobie pozwolić na nadmierną etyczną wrażliwość, bo nie na płaszczyźnie tej wrażliwości rozgrywa się walka o słuchacza, telewidza, czytelnika. Menedżer przegrywający w konkurencyjnym współzawodnictwie przestaje być menedżerem. Naczelnego też się wykopuje. Na rynku jest jeden zwycięzca, który nie lęka się klęski - tym zwycięzcą jest logika zysku. Ileż to razy Rada Etyki Mediów śledziła, jak dziennikarz oceniony przez nią negatywnie, na tej ocenie budował karierę, awansował? Czyż nie jest w interesie medium awansowanie kogoś, kto robi ruch, sprawę, sensację, jest ostry, napastliwy?

Widzę, że natychmiast powinienem przestać komentować tekst księdza Adama, bo wylewam tu żółć, propaguję pesymizm czarny jak smoła. Basta więc, bo czas powiedzieć, że dziennikarstwo może być wspaniałą przygodą właśnie dlatego, że pozwala penetrować pole między zakazami kodeksu a delikatnym poczuciem przyzwoitości. Obywatel, który ma rację, a jest w mniejszości - prawie nie liczy się w demokracji. Przegłosują. Obywatel - dziennikarz, który ma rację, a jest w mniejszości, może próbować przekonać większość. Co więcej - bycie wewnątrz świata mediów daje względnie klarowny wgląd w struktury chaosu między mechanizmami rynku a mechanizmami demokracji.

Piasek w oczy

W początkach nowej wolności, po 1989 r., na naszych oczach rzeczywistością stawała się prawda, że nie da się oddzielić demokracji i praw człowieka od wynikającego z prawa wolności wolnego rynku. Dziś wiemy więcej: wiemy, że te wszystkie wspaniałości nie pozostają ze sobą w ślicznej harmonii, ale zagrażają sobie wzajemnie, zazębiają się, iskrząc, zgrzytając i niszcząc. Po 1989 r. marzyliśmy o społeczeństwie obywatelskim w naturalny i gładki sposób wyłaniającym z siebie elity liderów demokratycznego pluralizmu. Patrząc od strony mediów dziś, widzimy wyraźnie, że segmenty rynku medialnego to konkurujące ze sobą odłamy społeczeństwa, a każdy odłam prowadzony jest przez elity, które podsycają jego odrębność, bo posłuszeństwo elektoratu jest dla nich warunkiem bytu. Tylko jeden z tych odłamów - społeczeństwo aspirujące - wiąże swój byt z modelem obywatelskim, ignoruje ten model społeczeństwo sukcesu i konsumpcji, ignoruje go także społeczność odrzuconych, podejrzliwa, roszczeniowa, rozżalona, lękowa.

Każdy odłam społeczności ma swoje medialne preferencje, ale też jest przez media, które preferuje, formowany. Zależność mediów od odbiorców nie jest prostą zależnością popytu i podaży. Interesem mediów jest wprawdzie zwycięstwo rynkowe, nakład, oglądalność, ale nie tylko ze względu na zysk ze sprzedaży, więcej jeszcze ze względu na przychylność reklamujących się korporacji i przychylność polityków. Człowiek kupuje gazetę, bo jest ciekawy, gazeta informuje, schlebia, podnieca, uczy, dowartościowuje. Człowiek kupuje gazetę, kupując - wchodzi w posiadanie tego towaru, nie zdaje sobie jednak sprawy, że sam staje się własnością. Ten towar już go posiada. Gazeta (albo stacja radiowa czy kanał telewizyjny) ma już nad nim władzę politycznej i rynkowej perswazji, poprowadzi go do zakupów i wyborów, wyprowadzi na ulicę lub zaprowadzi na spektakl czy nabożeństwo. W tym przekręcie dziennikarz świadomie lub nieświadomie uczestniczy. Jeśli ma żywe sumienie - coś z tym musi robić. Wrażliwość etyczna dziennikarza to nie coś, czego używa się od czasu do czasu - ona jest co dzień potrzebna, bo media to miejsce, gdzie drwa rąbią i wióry lecą - piaskiem w oczy. Kto dziennikarstwa naucza - prowadzi młodych ludzi w stronę takich właśnie miejsc.

Jaka Polska?

Myślę o tym i także dlatego bardzo poważnie traktuję te wszystkie pytania, jakie postawił ks. Boniecki w zakończeniu swojego artykułu - pytania wzywające do dyskusji nad etycznymi standardami środowisk dziennikarskich - pytania o "media wysokie", o autorytety i instytucje. Nie mam wątpliwości - taka dyskusja jest potrzebna. Chcę jednak do pytań dorzucić jedno, ogólniejsze. Czy ma sens taka dyskusja w oderwaniu od wielkiej dyskusji na temat wizji przyszłej Polski? Jest o czym dyskutować. Nasze miejsce na kresach jednoczącej się Europy jest zawsze miejscem "wobec Rosji". Tu, między Europą a Rosją, rozstrzygać się będzie, jak sobie poradzimy z bezrobociem, wyludnieniem i biedą na wsi, kryzysem rodzin, wewnętrznymi podziałami, kulturową tożsamością. Wśród tych pytań krystalizować się musi wizja kraju, a wewnątrz niej wizja dziennikarstwa. Toż media są narzędziami zaledwie, a te się dobiera do zamierzonego dzieła. Media też są jedynym miejscem, gdzie dyskusja "jaka Polska" może stać się udziałem wielu - choć pewnie na początek tylko aspirującego odłamu społeczeństwa.

Gdy uczymy dziennikarstwa w Laboratorium Reportażu, stawiamy młodym za wzór Turowicza i Giedroycia jako redaktorów, Kapuścińskiego, Krall i Kąkolewskiego jako reporterów. Uczymy też zasad społeczeństwa obywatelskiego w oszczędny i prosty sposób. Drukujemy i przypominamy dokument zapomniany, choć nowy, dokument niedoceniany, chociaż rewelacyjny - podpisaną przez elitę elit w jubileuszowym sierpniu 2000 r. w Gdańsku Kartę Powinności Obywatela. Nie ma bowiem dziennikarskich dylematów moralnych, które nie byłyby uwikłane w system cnót i powinności stanowiących spoiwo projektu społeczeństwa obywatelskiego.

---ramka 403910|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2006