Co ja tutaj robię

Nie mogę powiedzieć, że z punktu widzenia tych przyczyn, dla których przyszedłem do SLD, osiągnąłem minimum tego, co tłumaczyłoby moją ówczesną decyzję.

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Sojusz Lewicy Demokratycznej chyba bez żalu pożegnał rok 2003?

ANDRZEJ CELIŃSKI: - To był dla nas zły rok. Sojusz przekonał się, że nie różni się w kilku ważnych dla ludzi sprawach od poprzedników. Ludzie myślą o nas gorzej niż wtedy, gdy oddawali odpowiedzialność za kraj w nasze ręce. Za wiele jest w nas partii władzy, za mało partii idei. Ale są i powody do satysfakcji. Normujemy sytuację gospodarczą. Gdy u progu 2003 r. zapowiadaliśmy, że zakończy się on ponad trzyprocentowym wzrostem, mówiono, że to mało prawdopodobne. Dziś wzrost jest nawet większy. Stało się tak m.in. dzięki oddłużeniu przedsiębiorstw, co umożliwiło kredytowanie bieżącej produkcji i odblokowało gospodarkę. Cieszą też posunięcia ministra Jerzego Hausnera. SLD mógłby mieć więc niezłe samopoczucie, gdy idzie o gospodarkę. Jest jednak i tu łyżka dziegciu - infrastruktura. Tu decyduje czynnik ludzki. Nie my pierwsi płacimy wysoką cenę za rozproszkowanie polskiej sceny politycznej. Miało to być wielkie i istotne ministerstwo, generujące wzrost gospodarczy poprzez reformę kosztownych i anachronicznie zarządzanych dziedzin, jak koleje, i pobudzanie innych - jak budownictwo mieszkaniowe, autostrady. Jest jak jest.

- Dlaczego premierowi Millerowi tak łatwo przychodzi wymiana ministrów z SLD, a nie jest w stanie podjąć jednej kluczowej decyzji i odsunąć Marka Pola?

- To logika układu koalicyjnego. Leszek Miller nie jest przewodniczącym Unii Pracy.

- Maleńka UP was szantażuje?

- To nie kwestia szantażu... Zresztą nie wiem, nigdy nie uczestniczyłem w rozmowach na ten temat. Może były podejmowane jakieś próby.

- Pan, wiceprzewodniczący SLD, nie uczestniczy w takich rozmowach?

- Nie...

- Wzrost gospodarczy wzrostem, ale sytuacja SLD zaczyna przypominać tę z ostatnich miesięcy rządów AWS. Beznadziejne notowania, niezdecydowanie premiera, odpływ ludzi, ostatnio nawet pojawiło się w SLD coś na kształt słynnego AWS-owskiego “oczka" - grupy posłów głosujących wbrew własnemu rządowi. AWS nie zdecydował się na zmianę premiera i wiadomo, czym to się skończyło. Czy SLD nie powinien wyciągnąć z tego nauki?

- Zmiana premiera jest raczej wykluczona. Gdy rozważa się zmianę, trzeba mieć alternatywę. Trzeba patrzeć na arytmetykę parlamentarną. A także na jakość partii politycznych i ich przywódców, którzy prędzej popełniliby sepuku, aniżeli przyczyniliby się poprawy sytuacji kraju, jeśli wynikiem tego byłby przejściowy choćby wzrost notowań SLD. Gdybyśmy w SLD uznali zmianę premiera za konieczną, to w obecnym Sejmie, wobec braku myślenia państwowego większości partii, musielibyśmy zapłacić cenę różnych “fantów" politykom niezbędnym dla przeprowadzenia takiej zmiany. Pewniejszą alternatywą jest zmiana sposobu funkcjonowania rządu, kierownictwa SLD i klubu parlamentarnego partii.

- W ubiegłym roku był czas, w którym SLD mógł się odbić: referendum unijne i udany Kongres Krajowy w czerwcu. Po pół roku widać, że SLD nie wykorzystał szansy.

- Na Kongresie mówiliśmy, że zadaniem kierownictwa SLD jest przywrócenie partii wyraziście lewicowego charakteru. Służyć temu miał przegląd polityki rządu, by ocenić, czy to, co robimy: w opiece zdrowotnej, kulturze, edukacji narodowej, polityce społecznej, gospodarce, polityce zagranicznej zgodne jest z wcześniej przyjętym programem, i czy tam, gdzie odchodzimy od programu, robimy to świadomie. To wciąż jest, niestety, zadanie przed nami. Zbyt mało jest polityków SLD, którzy realizują politykę z punktu widzenia wartości nadających lewicy tożsamość.

- A propos tożsamości SLD: na Kongresie owacją na stojąco powitano gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Jak Pan się wtedy czuł?

- Głupio. Nie uczestniczyłem w tej owacji. Ale chcę też powiedzieć, że nie mam jednoznacznej oceny stanu wojennego i gen. Jaruzelskiego. Mój pogląd w tej kwestii znany jest nie od dziś. Do gen. Jaruzelskiego mam pretensje o zmarnowanie szansy reformy gospodarczej po 1981 r. i o doprowadzenie do konieczności wprowadzenia stanu wojennego, ale nie o sam stan wojenny. Myślę też, że człowiek, który podjął decyzję o takich konsekwencjach, powinien zachowywać maksimum dyskrecji w dalszym życiu. W postawie generała nie odnajduję tej dyskrecji. Ale i zaciekli jego przeciwnicy nie ułatwiają mu odnalezienia równowagi.

- Zamiast dyskrecji mamy niedawną wypowiedź, że bez 13 grudnia 1981 r. nie byłoby 13 grudnia 2002 i sukcesu negocjacji w Kopenhadze.

- Być może nie byłoby go. A może byłby szybciej.

- Sukcesem za to na pewno nie były ostatnie negocjacje dotyczące unijnej Konstytucji.

- SLD musi wreszcie określić, jakiej Europy chce dla Polski. Nie chodzi przecież chyba o to, by jechać do Brukseli i dokopać przeciwnikowi. To, że w sprawie Nicei SLD poszedł jak w dym za Janem Rokitą, nie jest dowodem mądrości Rokity, ale świadectwem braku zainteresowania SLD własną wizją polskiej obecności w Europie. Kabotyństwo Rokity nie może tłumaczyć lekceważenia pracy nad kształtowaniem przyjaznego naszej wizji Europy stosunku Polaków do jej decyzji konstytucyjnych.

- I wizję jakiej Europy podpowiada Pan kolegom?

- Silnej.

- To nie zgadza się Pan w tej sprawie z premierem.

- Nie wiem, czy się nie zgadzam. Nie znam jego wizji.

- W 2001 r. mówił Pan w “Gazecie Wyborczej": “Jeśli chodzi o korupcję, to nie wydaje mi się realne abyśmy przebili AWS. W tej konkurencji jestem dziwnie spokojny o naszą porażkę". Chyba jednak udało się wygrać.

- Podtrzymuję tamten pogląd. Trzeba trzymać miarę oskarżeń i porównań. Nam nie towarzyszy przekręt na miarę przekrętów szefów PZU, panów Wieczerzaka i Jamrożego, chronionych, do czasu pani minister Kameli-Sowińskiej, przez najwyższe czynniki w państwie. Nasz poseł nie podlegał ekstradycji z innego państwa, by odpowiedzieć za swe kryminalne czyny. Doradca naszego wiceministra obrony narodowej nie był podejmowany na pokład śmigłowca UOP z pełnego morza podczas ucieczki z Polski. Ale owszem, SLD nie ma czystego sumienia w kwestii korupcji. Moja wiedza na ten temat sprawia, że jestem na granicy wytrzymałości.

- To czemu Pan z tej wiedzy nie robi użytku?

- Chcę osiągać cel, a nie epatować publiczność wizerunkiem człowieka sprawiedliwego. Mogę oczywiście powiedzieć kilka zdań do mediów, niewystarczająco udokumentowanych zresztą. Mogę to zrobić i na drugi dzień stracić jakikolwiek wpływ na partię i na ludzi, którzy dziś mają taką świadomość, jaką mają. Jeśli chodzi o korupcję, to jestem głęboko upokorzony tym, co widzę. Ale to jest też moja odpowiedzialność. Jestem przecież wiceprzewodniczącym SLD. Jest to więc sytuacja wyboru: pozostać i walczyć, mimo świadomości porażek, czy już dać sobie spokój, poddać się. Wydawało mi się, że syndrom “Łapińskiego" - załatwianie partykularnych interesów poprzez partię - będzie słabszy, mniej zaraźliwy. Nie mogę sobie wybaczyć, że gdy Mariusz Łapiński, popierany przez premiera, szedł po władzę na Mazowszu, nie wstałem i nie powiedziałem, co to oznacza. Dziś nie wiem więcej niż wtedy, w marcu 2002 r. Ale nie sprzeciwiłem się poparciu udzielonemu Łapińskiemu przez premiera. A wiedziałem wówczas, że wybór Łapińskiego oznacza taki model partii, który doprowadzi nas do formuły partii-spółdzielni, interesującej jedynie dla jej funkcjonariuszy. W demokracji prowadzi to prosto do klęski. Wyborcy nie potrzebują takiej partii.

- We wspomnianym wywiadzie mówił Pan: “Jestem świadomy, że spór ze swoim byłym środowiskiem [Unią Wolności] mogę wygrać wyłącznie jakością rządu SLD w 2005 r. Chciałbym dożyć zawstydzenia unijnych kolegów, gdy dotrze do nich, że mój wybór był słuszny". Jednak to nie oni muszą się wstydzić.

- Tę wypowiedź mam nieustannie w głowie. Nie mogę powiedzieć, że z punktu widzenia tych przyczyn, dla których przyszedłem do SLD, widząc w nim narzędzie modernizacji Polski, osiągnąłem minimum tego, co tłumaczyłoby moją ówczesną decyzję. Poza potrzebą zademonstrowania, że historia, że różnice biografii politycznych, nie mogą zdominować procesów na polskiej sceny politycznej. Ale wciąż mam nadzieję. Nadzieję budowaną też, mówię to bez śladu satysfakcji, poziomem polskiej prawicy. Gdybym mógł uznać, że prawica da Polsce więcej wartości niż lewica, wycofałbym się z polityki. By nie przeszkadzać czemuś lepszemu. Ale tego dziś uznać nie mogę. Polska potrzebuje rządów lewicy przez najbliższe lata. Rządów, dla których zróżnicowanie społeczne, dziedziczne wykluczenie wielu ludzi są podstawowym wyzwaniem.

- Ale czy SLD ma monopol na lewicę?

- Na razie tak.

- A Ordynacka?

- Oni budują partię polityczną bez szans na sukces. Programowo bezprogramowi, o silnych więziach wewnętrznych, opartych nie na wspólnocie programowej, lecz biograficznej i, niekiedy, wspólnocie interesu, funkcjonujący nie dość jawnie i nie dość przejrzyście - to wszystko nie jest nową jakością. Absurdem jest budowanie partii alternatywnej dla SLD ze względu na jej nieumiejętność poradzenia sobie z korupcją w momencie, gdy na jednego z czołowych liderów Ordynackiej rzucony jest cień podejrzeń.

- Czy upatruje Pan nadzieję w powrocie Aleksandra Kwaśniewskiego?

- Nie zamykam takiej możliwości. To interesująca propozycja. Z wyjątkiem jednego: SLD potrzebuje jasnej identyfikacji socjaldemokratycznej, a prezydent wydaje się jeszcze mniej lewicowy od obecnego kierownictwa SLD. Nie nadmiar, lecz deficyt lewicowości w SLD powoduje odpływ wyborców.

- Przecież to Pan jest w kierownictwie SLD.

- Być może jestem w mniejszości. Do SLD przyszedłem jako liberał, oczywiście jak na lewicę, nie zmieniłem poglądów, dziś jestem blisko końca jego lewicowego skrzydła.

- Duże jest to skrzydło?

- Nie jest tak źle. Nie czuję osamotnienia. Posłów Sojuszu wyraźnie lewicowych jest, na oko, 60 proc. Mówię o tych, którzy ujawniają swoje ideowe wybory intensywniej niż deklaracją przynależności. Z pewnością więcej jest takich ludzi “na dole". Pilnowanie państwowej kasy to nie liberalizm, tylko odpowiedzialność. Jerzy Hausner jest człowiekiem lewicy. Ktoś próbował dorobić mu gębę liberała. Po raz pierwszy w Polsce po 1989 r. ktoś zaproponował program gospodarczy wywiedziony wprost z celów społecznych. Po raz pierwszy poważnie mówi się o przemysłowej polityce strukturalnej. Nigdy tak jasno i wprost nie odrzucono w polityce rządu tezy głoszącej, że najlepsza polityka przemysłowa to brak takiej polityki. To niemało, jak na określenie tej partii jako lewicowej. Ona jest, w moim pojęciu, nie dość lewicowa, ale oczywiście jest lewicowa.

- Czy wypowiedzi Pana i Józefa Oleksego, który z nadzieją wypowiadał się o powrocie Kwaśniewskiego nie są votum nieufności wobec Millera?

- Moje wypowiedzi są konstrukcją warunkową. Wszystkie scenariusze, które warunkowały hipotezę z Aleksandrem Kwaśniewskim jako wybawcą lewicy są po trosze wymysłem mediów. Zakładają klęskę SLD w 2005 r. Aleksander Kwaśniewski jest najprawdopodobniej najwybitniejszą postacią lewicy. Ale też trochę od niej odszedł. Ma już swoją, osobną, biografię. Może lepiej byłoby wykorzystać jego autorytet na arenie międzynarodowej niż topić go w wiecznych polskich swarach. Humorystycznym elementem polskiego życia umysłowego jest to, że dziennikarze wymyślają różne scenariusze, kto wie czy nie dla zwiększenia nakładu, a politycy to ze śmiertelną powagą komentują. Zwieńczeniem tej zabawy jest pomysł, by żona byłego prezydenta - Jolanta Kwaśniewska była prezydentem, a szefem lewicowej opozycji został jej mąż, były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Obywatel Europy popatrzy na Polskę, na niektóre kraje byłego Związku Radzieckiego, chwilę pomyśli, albo nie pomyśli - i różnicy nie dostrzeże. Tam dynastie, tu dynastie. Trochę gorzkie mogą być owoce tych zabaw.

- To znów jest Pan w mniejszości z takim poglądem.

- Jolanta Kwaśniewska to znakomita pierwsza dama. Dodaje wartości wizerunkowi naszego kraju. Ma prawo kandydować. W czym jest gorsza od Jana Rokity? Ale jeśli mamy mówić o jej kandydowaniu poważnie, to musi się ona określić, musi zostać poddana procesowi politycznemu. Muszą się też określić siły polityczne, które uznają ją za kandydata. Musi być zawarty jakiś układ. Przynajmniej trzeba rozmawiać. Takiej rozmowy między SLD a Jolantą Kwaśniewską nie było.

- Mówił Pan, że wciąż ma nadzieję na sanację SLD. Mimo że w SLD pozytywnie weryfikację przeszedł np. osławiony Milimetr, który poturbował fotoreportera?

- Bądźmy poważni. To jest przecież pryszcz.

- Raczej pewien symbol funkcjonowania SLD.

- Gówniarz, a nie symbol.

- Ale na niedawnych imieninach u Wiesława Huszczy zebrali się już nie gówniarze. Był tam rzecznik dyscyplinarny SLD Włodzimierz Nieporęt.

- Nie powinno go tam być, ale proszę pamiętać, że to środowisko ludzi, którzy znają się od lat, co nie znaczy, że oni zawsze muszą robić ze sobą interesy. Ale zgoda, jeśli za partią ciągnie się kłopotliwa historia, jej ludzie powinni być ostrożni.

- Ale to nie problem przeszłości i dziedzictwa politycznego, tylko teraźniejszych powiązań z ludźmi nieuczciwymi.

- No dobrze: w takim towarzystwie dla mnie miejsca nie ma. Ludzie, którzy czynnie uprawiają politykę, powinni pamiętać, że ich życie towarzyskie ma wpływ na wizerunek partii. Ale ostrożny jestem w ocenianiu. Takie kontakty naprawdę mają małe znaczenie.

- Ale te kontakty wpływają na państwo! Przecież przyjaźnie Jerzego Jaskierni mogły wpłynąć na prawo.

- Prokuratura nie potwierdziła tego zarzutu. Jest też przecież lojalność środowiska. Kontakty te są oczywiście niekorzystne dla SLD. Niepokoi mnie udział byłych oficerów WSI w ważnych gronach politycznych, na spotkaniach dotyczących gospodarki oraz interesu państwa. Staram się mówić o tym, pisać. Może robię to w sposób zbyt roztropny.

- Wyjątkowo roztropny zdaje się Pan być wobec Aleksandry Jakubowskiej. W czasie gdy była Pana podwładną w Ministerstwie Kultury jej zachowanie było dość dwuznaczne. Choćby w kwestii prywatyzacji Wydawnictwa Literackiego.

- O tym wówczas nie wiedziałem.

- No właśnie. Ale, gdy się już Pan dowiedział, to zapowiedział Pan wyjaśnienie. Tymczasem zasiada Pan z Jakubowską w jednym gremium partyjnym. Sprawa chyba nie ma dalszego ciągu.

- Jeszcze zobaczymy... Niech Pan znajdzie czynnego polityka, który mówi takie rzeczy o własnej partii. Leszek Miller musi zmienić funkcjonowanie partii i rządu.

- Tego nie zrobi bez zmiany ludzi.

- Tak jest.

- Łącznie z panią Jakubowską.

- Łącznie z panią Jakubowską.

- Czy nie jest tak, że Pana wypowiedzi mają nikłe przełożenie na SLD, bo jest Pan tam obcym ciałem, bez zaplecza, bez powiązań?

- Nie czuję się obcy. Zależy mi na jakości mojej partii. Zresztą innych też. Czasem myślę, że byłoby lepiej, gdyby koledzy z innych partii coś z tego też zechcieli zrozumieć i zastosować w swoich zachowaniach. Polityka nie może być wiecznym podbojem. Naszym polskim celem nie jest pokonać Europę, lecz wypracować wspólnie najlepsze dla niej rozwiązania.

Gdy SLD uzna, że moja obecność w nim nie ma sensu, pozbędzie się mnie. Kwestię wycofania się z polityki traktuję poważnie. Dzień, w którym stracę nadzieję na wyprowadzenie SLD z korkociągu złych wydarzeń, będzie dniem mojej rezygnacji. On jest możliwy. Może bardziej aniżeli komukolwiek się to wydaje.

Andrzej Celiński (1950) jest wiceprzewodniczącym SLD. Poseł na Sejm RP. Po Marcu ’68 usunięty ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Członek KSS KOR, organizator i wykładowca Towarzystwa Kursów Naukowych. Działacz “Solidarności", sekretarz Krajowej Komisji Wykonawczej NSZZ Solidarność, bliski współpracownik Lecha Wałesy. Internowany w stanie wojennym. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu. W latach 89-91 senator. W latach 1993-94 wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej, do 1996 r. członek UW. W SLD od 1999 r. Od 19 października 2001 do lipca 2002 r. Minister Kultury w rządzie Leszka Millera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2004