Co będzie z nami?!

Nowa sytuacja polityczna w Polsce cieszy Kisiela, ale i niepokoi. Obawia się o to, czy na wolnym rynku mediów "Tygodnik" będzie zauważany. Ale to nie obawy o przyszłość "Tygodnika" inspirują Kisiela. On się obawia o siebie...Ks. Adam Boniecki.

03.12.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

MOTTO:

"Aż ta formacja, co go znała,

Stanie się już niezrozumiała,

I jaka była w nim trucizna

Najlepszy spec się już nie wyzna"

Czy "Tygodnik" przetrwa? W numerze świątecznym napisałem był, że teraz to już chyba przetrwa, a "moce piekielne nie zwyciężą Go". Piekielne to może i nie - ale zamilknie w inny sposób - bez rozgłosu. Nie wspomina się o nim nigdzie, nie polemizuje się z nim, kupić go nie można bo znika z kiosków jak pasta do butów, "Ruch" nie przyjmuje nowych prenumerat, bo w rezultacie cóż Go ("Tygodnik" nie "Ruch") czeka? "I oślina pośród jadła - z głodu padła". Zemrze na anemię, na brak dopływu krwi - a my z nim. A nawet jeśli będzie żył, to cóż to za życie? "Czymże ten człowiek? - upiorem". W okresie bezpośrednio powojennym "Tygodnik" działał po prostu kolorytem, barwą tego co napisał ("A to Polska właśnie..."). Koloryt naszego pisma tak się wówczas różnił od kolorytu reszty prasy (nie uwydatnił tego Micewski), że to zupełnie wystarczało: można było pisać o baranach w Poroninie lub o muzykologach i ludzie też byli zachwyceni. Teraz sytuacja jest inna: zjawiła się konkurencja, trzeba się wysilać, chodzi o treść, ważką treść. A tu - hm... Nawet jak treść jest ("myśli ważkie na ziemi, myśli ważkie w niebie"), to nie dochodzi, nawet jak dochodzi, to nikt na nią nie reaguje, nawet jak zareaguje, to nie publicznie. Wbij zęby w ścianę! Po prostu pismo-widmo. Czy widmo przetrwa? A któż to wiedzieć może, jak długo żyją na ziemi widma? Bo w niebie, to co innego.

Nie mam też pewności, jak długo przetrwa na ziemi widmo niżej podpisanego. Mam jednakże koncepcję własnej śmierci: chcę, żeby była dwuznaczna, niesympatyczna i mało poważna. Żeby mnie nikt nie chwalił, tego nie znoszę, i żeby ludzie dowiedziawszy się, że "wykitowałem", krzywili się jak po occie i mówili: - Więc on w ogóle jeszcze żył, ten... ten... (i parę odpowiednich słówek, których nie zacytuję, ze względu na powagę miejsca).

Tutaj akurat wyszedł mi w kiery jeden z moich dawnych przyjaciół (?!), pisząc do mnie kwaśny list, gdzie skarży się, że mimo iż dochodzę do pewnego wieku, to nasze wzajemne stosunki wciąż utrzymuję "na stopie błazeńskiej". Podskoczyłem na to do góry z radości: Mój Drogi, wcale nie wiesz, jaką przyjemność mi zrobiłeś? Toć błaznowanie (usilne) jest moją zamierzoną postawą wobec świata, moim rewanżem wobec niego: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Błaznowi nikt przynajmniej nie zarzuci, że jest niepoważny, bo on właśnie ma być taki! Będę błaznował za życia i śmierć chciałbym też mieć błazeńską. "Dostojny bzik tragiczności", jak to nazwał Irzykowski, mnie nie opanuje: świat nasz nie jest aż na tyle poważny, aby dla niego bzikować. Tak więc, mój Drogi, rzecz, którą mi zarzucasz, została tak właśnie zaplanowana i zmianie nie ulegnie również na starość. "Innego końca świata nie będzie". Innego końca życia nie będzie.

Od śmierci błazeńskiej lepsza jest tylko śmierć w zapomnieniu. Może znów w myśl formuły Irzykowskiego: "Chcesz być znany potomnym, nie bądź znany współczesnym!". Ale to może nazbyt zarozumiałe? "Hamlet musi zejść ze sceny!" - pisał nasz przyjaciel Jerzy Zawieyski (zacytował mu to kiedyś głupio niejaki Michalski - głupio, choć niby proroczo). Jeśli więc już wlazło się na scenę, to trzeba z niej zejść z niesympatycznym uśmieszkiem. Tak panowie!

A propos śmierci w zapomnieniu, to taka jedna bardzo mnie ostatnio wzruszyła. W grudniu ubiegłego roku zmarł, w wieku lat 83 (w Warszawie) emerytowany profesor rolnictwa z Wrocławia Antoni Wojtysiak, poseł na sejm kadencji 1957-61. Nazwałem go kiedyś sejmowym Rejtanem, o co się podobno uraził, choć postać to wszakże piękna. Karykaturzysta Wojciech Krauze podpisał pod obrazem Matejki: "Powiedzcie no, Rejtan, kto za Wami stoi?!". A rzecz właśnie w tym, że za posłem Wojtysiakiem, nie stał wtedy absolutnie nikt. Stanowił jednoosobowe Koło Poselskie, z własnym programem, własną taktyką, własnym światopoglądem. "Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem". Wysoki, sztywny, siwy, nieco apoplektyczny, fanatyk nowoczesnego rolnictwa, wychodził na trybunę i rąbał w oczy - ale jak rąbał! Nie słuchał sprzeciwów, nie reagował na zaczepki (nawet na głupie acz przychylne uwagi niżej podpisanego), nie dawał się w niczym speszyć. Pamiętam go też na zebraniach we Wrocławiu - ale walił! Człowiek z jednej bryły, fanatyk jednej idei. Polak a jakiż Europejczyk zarazem! I śmierć w zapomnieniu - duży zaszczyt. W pogrzebie na warszawskim Bródnie było podobno tylko 25 osób - ale ci na pewno wiedzieli, dlaczego przyszli.

Odbiegliśmy nieco od pytania, czy "Tygodnik" przetrwa. Ale czy przetrwa, czy nie przetrwa, jest to jedyny organ, gdzie ze mną polemizują, więc reagować wypada. Kolega Bolesław Banaszkiewicz z warszawskiego KIK-u, zaczepiony przeze mnie w sprawie serialu "Układ krążenia", mocno się odkuł, pogryzł i ochlapał mnie okropnie, i jeszcze się przez telefon chwalił, że dzięki niemu będę miał chleb, bo mi dostarcza możliwy do druku temat )a tak go w "Tygodniku" żałowali!). Sekundowały mu dzielnie dwie Panie: p. Krystyna Żebrowska, która już mnie kiedyś w "Tygodniku" jadła oraz p. Redaktorka rubryki "Na co dzień i od święta", którą to Redaktorkę bardzo szanuję (kocha, lubi, szanuje...).

Bardzo pięknie, Panie i Panowie, cieszę się z polemiki, ale dlaczegoście nie posłali jej do "Życia Warszawy", na Boga?! Reklama, reklama, potrzeba nam reklamy, nie izolacji, ileż lat mam to powtarzać?! Reklama jest dźwignią handlu, nawet handlu dewocjonaliami, kiedyż to pojmiecie, do stu białych myszek?! Reklamy nam trza - nie osamotnienia w mało znanym piśmie!

Ale cóż - bierzmy co dają. Dobra psu i mucha, jeśli większych kąsków nie ma. Obawiam się tylko, że nie potrafię moim Oponentom godnie zareplikować - jakoś nie czuję się na poziomie. Zresztą - nie muszę mieć zawsze racji, skoro walczę o prawo do niesłuszności, to niechże ta niesłuszność będzie moim udziałem. Bo nie zgadzam się z Wami - nie ma zgody Mopanku! Ale nie wiem, czy uda mi się to uzasadnić - mówimy trochę innymi językami. "By mnie zrozumieć, trza być nie ze mną, lecz we mnie" (Kto to powiedział, lube Koteczki?).

Najtrudniej odpowiedzieć kol. Banaszkiewiczowi, bo on się interesuje prawem, a ja lewem. W dodatku nie zawsze go rozumiałem. Co znaczy na przykład zdanie: "...nie mogłem komuś zarzucać, że z nagannych czynów drugiego nie wyciąga prawidłowej oceny moralnej, bo to przecież nielogiczne, a list mój był pisany serio". Czytam to zdanie wiele razy i nic a nic nie rozumiem - widać móżdżek już wysiada. Poza tym p. Banaszkiewicz pisał swój pierwszy list przed zakończeniem serialu, gdzie jest właśnie mowa, dlaczego sprawa o eutanazję nie poszła jeszcze do postępowania karnego. A tak się znów składa, że ja znam trochę stosunki w szpitalach, znam też aferę (niejedną), która nie tylko nie poszła do postępowania karnego, lecz w ogóle żadnego! Dlaczego? Życie, kolego Banaszkiewicz, życie - jak mawiał Marek Hłasko. W tej sytuacji trudno wymagać robienia serialu z kodeksem w ręku - to by już było nazbyt martwe. Choć formalnie dydaktyczne.

I tu dogryzła mi Sąsiadka-Redaktorka pisząc, ze tu nie chodzi o niesłuszność lecz o nieprawdę. O jaką?! Ludzie widocznie nie znają prawa, i to jest PRAWDA, która, zapewne mimowolnie, emanuje z filmu "Układ krążenia". Film robiło kilkudziesięciu inteligentnych ludzi, odbierają go miliony plus niżej podpisany. Jeśli nikt z nas nie zauważył niczego takiego, co zauważył prawnik pan Banaszkiewicz, to znaczy, że film jest wynikiem i obrazem rzeczywistej sytuacji, świadczy o niej, jest dokumentem życia (choćby mimowolnym) - a więc nie jest nieprawdziwy. Nieprawdziwy byłby właśnie, gdyby wszyscy reagowali zgodnie z kodeksem karnym, co postulują moi oponenci. Tymczasem tu mamy wypadek (jeśli przyznać racje p. Banaszkiewiczowi), że dyletanci film robią i dyletanci go odbierają. Jest to świadectwo realnie istniejącej sytuacji, nad którą p. Banaszkiewicz ubolewa, a więc świadectwo prawdziwe: mówi prawdę i o autorach filmu, i o nas wszystkich. A że ta prawda może nie mieścić się w kodeksach - to inna sprawa...

Mili moi oponenci jednomyślnie wyrażają mi politowanie, że mam zły gust lub też wykazuję nadmierną pobłażliwość, uznając "Układ krążenia" za dzieło artystyczne. Hm. Stańczyk powiedział przed laty, że w Polsce najwięcej jest lekarzy, ja myślę, że większość współczesnych Polaków to krytycy teatralni i filmowi. Osobiście ambicji takich nie mam, oglądałem serial dla prywatnej przyjemności i wyznać muszę, że dosyć mi się podobał (wstydzę się, ale prawda). Skoro w założeniu przedstawia on życie nieszczególne, to i przedstawić je może nieszczególnie. Ujęło mnie właśnie, że zrobili go ludzie omylni, którzy, jak widać, mają prawo do niesłuszności (lubię badać rzeczy niesłuszne - może to masochizm), ujęło mnie, że serial przedstawia sprawy wątpliwe w sposób też wątpliwy, że nie stroni od pesymizmu, że stosunkowo mało w nim łatwych morałów. Jak na serial telewizyjny, jak na garbatego...

Zarzut, że film to pas trés catholiqué, że wymowę moralną miewa dwuznaczną? Prawda, ale czy wszystko, biorąc nawet rzecz po katolicku, jest już jednoznaczne i wyjaśnione? Czytałem kiedyś dyskusję poważnych lekarzy, zastanawiających się gdzie zaczyna się eutanazja. Doszli do wniosku, że granica jest płynna, że może nią być nawet niewielkie przedawkowanie środków nasennych i że kto wie, czy w szpitalach naszych nie dokonuje się wielu mimowolnych czy półmimowolnych eutanazji. Królowej angielskiej do niedawna nie wolno było przy porodzie podawać środków przeciwbólowych, aby zadość się stało biblijnym słowom: "...w boleściach rodzić będziesz". Dziś jednak ten zwyczaj złagodzono...

Koledze Banaszkiewiczowi nie bardzo podobają się wypowiedziane w filmie słowa lekarza: "W życiu nie możemy niestety wybierać między dobrem a złem, tylko musimy wybierać mniejsze zło". Mnie natomiast słowa te wydają się całkiem ewangeliczne i zgodne z nauką o skażeniu natury ludzkiej. Cóż w gruncie rzeczy innego powiedział Chrystus, gdy proponującym ukamienowanie Marii Magdaleny doradził, aby pierwszy rzucił kamieniem ten, co jest bez grzechu? Może zresztą Chrystus nie był dostatecznie katolicki, ale na pewno wystarczająco chrześcijański...

Tyle jest słów na dzisiaj, Bracia. Może zresztą nie jestem nadmiernie kompetentny w sprawach naszego życia. Żyłem zaledwie te trochę dziesiątków lat. Przepraszam, dziękuję.

Co do natomiast p. Krystyny Żebrowskiej i jej potępienia "dowolności interpretacyjnej" w ocenie dzieła literackiego, to pozgrzytam sobie na Nią osobno, jak się namyślę, bo czuję tu przez skórę coś okropnie złego a minionego (uczulenie?!). Połącze to, rzecz prosta, z okazją dalszego bezkarnego kąsania pani Anny Tatarkiewicz, mojej Pocieszycielki, jedynej osłody i okrasy w naszym od lat trwającym polemicznym poście. Zresztą p. Banaszkiewicz też dał mi trochę pożyć, za co niech mu będą dzięki. Kąsaj tę dłoń, która cię karmi!

Ale czy "Tygodnik Powszechny" przetrwa?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2007