Cierpiał wiele, więc ma prawo

Taką to obecnie mamy w Polsce sytuację, że jeśli ktoś się ośmieli publicznie wyznać, że powątpiewa na przykład w bezdyskusyjną wielkość Herlinga-Grudzińskiego, to on jest pyszałek, co się wynosi, bezprawnie pozuje oraz uwłacza. I taką mniej więcej opinię na mój temat ogłosił niedawno w recenzji Kartek z dziennika Andrzej Dobosz (TP nr 22).

20.06.2004

Czyta się kilka minut

Dziwna sprawa z tym Herlingiem. Kiedy Herling znieważał polskich pisarzy - Brandysa, Andrzejewskiego, Kotta - takimi słowami, jak “gówniarz" czy “świnia", wszyscy - i w Polsce, i na emigracji - milczeli na ten temat jak zaklęci, jakby nic się nie stało. Ja przynajmniej nie pamiętam żadnego głosu w tej sprawie. A teraz, kiedy ja o tych dziwnych zachowaniach Herlinga, które mnie prawdziwie zbulwersowały, przypomniałem mimochodem w moich “Kartkach", gdzie dodaję od siebie, że przyczyną tych dziwnych dla mnie aktów werbalnej agresji było to, że Herling - takie jest moje podejrzenie - wiedział dobrze, że nie jest pisarzem tej miary co Gombrowicz, Schulz czy Witkacy - parozdaniowa wzmianka o tym w moim dzienniku wywołuje furię.

Na marginesie przypomnę, że Herling nazywał też z wysoka Tadeusza Konwickiego - którego proza jest, niestety, jak uważa sporo osób, lepsza niż proza Herlinga - “kabotynem" i jakoś to także nikogo specjalnie nie obeszło. Herling - jak mi tłumaczono - cierpiał wiele, więc ma prawo.

Na pytanie, czy należy o tych dość przykrych w końcu sprawach mówić i pisać, odpowiadam: tak, należy, bo nie były to żadne marginesowe sprawy z życia Herlinga. To były dość ważne epizody z naszego polskiego życia.

Dobosz sugeruje też, że ja w swojej pysze “uwłaczam" Leszkowi Kołakowskiemu. To zarzut absurdalny. Niczego takiego w moich “Kartkach" nie ma. Uważam Kołakowskiego za największego z żyjących filozofów. Mam tylko czasami nieodparte - być może najzupełniej błędne - wrażenie, że w umysłach wielkich ludzi obok książek, które napisali, istnieją też książki, których z różnych powodów nie chcieli napisać, choć napisać mogli. Że wielkie umysły dysponują tak oślniewającymi możliwościami intelektualnymi, że mogą poprowadzić swoją myśl w dowolnym kierunku, lecz samoograniczają się w wyborze pewnych alternatyw na przykład ze względu na bliski im imperatyw moralny. Nie zmienia to jednak faktu, że te “książki alternatywne", których nie chce się napisać, jako możliwość istnieją w nich i “czekają" tylko na napisanie. Dotyczy to, rzecz jasna, nie tylko Kołakowskiego, Miłosza czy Grassa, lecz i innych, bo taka jest, niestety, jak czasem podejrzewam z niepokojem, natura ludzkiego umysłu, że ktoś, kto potrafi napisać dobrą książkę “za", potrafi też napisać dobrą książkę “przeciw", co wcale zresztą nie znaczy, że taką książkę kiedykolwiek zechce napisać. Kartka z mojego dziennika, w której pojawia się nazwisko Kołakowskiego, mówi tylko tyle, nic więcej.

Na koniec sprawa moich bankietów, którym Dobosz w swojej recenzji poświęca wiele uwagi. Wytyka mi on, że pyszałkowato piszę o przyjęciach, na których czasem bywam. Dobry Boże! Głuchota Dobosza na ironię w “Kartkach z dziennika" jest zadziwiająca. Jeśli ktoś nie chwyta tej ironii we fragmencie o moim bankietowym spotkaniu z prezydentem Polski, jeśli jej nie chwyta w finałowym opowiadaniu, gdzie mowa jest o inteligencie, który został wizażystą Polityka Populistycznego, to on się powinien zająć czymś innym niż występowaniem w roli eksperta od literatury. Ja sobie z tego mojego śmiesznego bankietowania w moich “Kartkach" dworuję, a Dorosz to bierze na serio. Kiedy fragment prezydencki czytałem na spotkaniu w klasztorze Dominikanów, publiczność chwytała ironiczny podtekst świetnie. Ale to byli krakowscy studenci...

Z jednym wszakże muszę się zgodzić. W moim dzienniku jest z całą pewnością sporo “niesłusznych myśli" i “niewłaściwych postaw". Więcej nawet - te, które mi Dobosz wytyka, są przy tamtych drobnymi tylko uchybieniami. Zajmuję “niewłaściwą postawę" wobec wielu spraw, szczerze zazdroszcząc tym wszystkim, którzy potrafią “właściwą postawę" zajmować zawsze. Niestety, człowiekiem jestem niedoskonałym, nieobce mi siedem grzechów głównych. Pisanie jednak dziennika bezgrzesznego, w którym są same “słuszne myśli" i “właściwe postawy", uważam za pozbawione sensu.

Pisać więc będę nadal moje kartki tak, jak piszę. I o ludziach małych, średnich oraz wielkich, także o Herlingu, będę pisać, jak piszę. Niech się inni uczą na moich błędach, które przed ludzkim wzrokiem w moim dzienniku pochopnie odsłaniam.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2004