Cicha rewolucja

Referendum w sprawie aborcji pokazuje, jak w Irlandii zmieniły się nastroje społeczne.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Mural z twarzą Savity Halappanavar, która była ikoną kampanii na rzecz liberalizacji prawa do aborcji. Dublin, 26 maja 2018 r. / BARRY CRONIN / AFP / EAST NEWS
Mural z twarzą Savity Halappanavar, która była ikoną kampanii na rzecz liberalizacji prawa do aborcji. Dublin, 26 maja 2018 r. / BARRY CRONIN / AFP / EAST NEWS

Dwa dni po tym, jak w Republice Irlandii zwolennicy liberalizacji prawa aborcyjnego świętowali swoje zwycięstwo w referendum – 66 proc. głosujących opowiedziało się za usunięciem zakazu przerywania ciąży z konstytucji – przed ratuszem w Belfaście, stolicy sąsiedniej Irlandii Północnej, zgromadziło się kilkaset osób.

Apelowały do brytyjskiej premier Theresy May, aby zmieniła prawo: na takie, które wkrótce ma obowiązywać w Republice Irlandii. Bo choć w Wielkiej Brytanii aborcja jest legalna od końca lat 60. XX w., to Belfast – mimo że jest częścią Zjednoczonego Królestwa – pozostaje wyjątkiem. Teoretycznie za nielegalne przerwanie ciąży kobietom może grozić dożywocie.

Inne społeczeństwo

Zakaz aborcji wpisano do konstytucji Irlandii po referendum w 1983 r. Ściślej rzecz biorąc, zapytano wtedy obywateli, czy godzą się na zapis o zrównaniu praw kobiety i nienarodzonego dziecka. Wówczas głosowało za tym ponad 66 proc. – niemal dokładnie tyle, ile teraz opowiedziało się za usunięciem tego zapisu. Pokazuje to, jak zmieniło się społeczeństwo.

Referendum z 1983 r. interpretowano jako kolejny dowód na konserwatyzm Irlandii – kraju zdecydowanie katolickiego, w którym nie można było się rozwieść, a homoseksualizm był przestępstwem. Nie wydawało się, że coś może się zmienić.

Tymczasem zmiana społeczna nastąpiła, a jako główny jej katalizator wskazuje się serię skandali w Kościele katolickim, związanych z licznymi przypadkami molestowania dzieci przez duchownych i tuszowaniem tego przez władze kościelne. Takie podejście – zakładające, że można ratować autorytet Kościoła kosztem ofiar – okazało się zgubne: doprowadziło do upadku autorytetu Kościoła.

W ostatnich latach widać było, jak zmienia się Irlandia. W 2015 r. większość obywateli opowiedziała się w referendum za legalizacją małżeństw jedno­płciowych. Potem premierem został Leo Varadkar, nieukrywający swego homoseksualizmu. Teraz przyszło referendum w sprawie przerywania ciąży, które dotąd było dopuszczalne jedynie w przypadku zagrożenia życia matki, a i to dopiero od 2013 r. (nie było możliwe w razie gwałtu, kazirodztwa i ciężkiego uszkodzenia płodu).

Savita na plakatach

Kampania przed głosowaniem budziła emocje – i nie mogło być inaczej, skoro decydowano o sprawie tak fundamentalnej. Zaangażowanie aktywistów z obu stron było wyjątkowe: pukano do drzwi, ulica za ulicą, prowadzono intensywne dyskusje.

Zwolennicy liberalizacji przypominali zwłaszcza historię Savity Halappanavar, która w 2012 r. trafiła do szpitala z powodu trwającego już poronienia. Choć nie było szans na utrzymanie ciąży, zwlekano z aborcją, co doprowadziło do sepsy. Savita zmarła, a jej śmierć była wstrząsem, bo wymykała się argumentom zwolenników utrzymania obecnych przepisów. Savita nie planowała aborcji, przeciwnie – chciała zostać matką. Zmarła, bo odmówiono jej pomocy. Lekarze bali się podjąć decyzję wobec niejasnej sytuacji prawnej (przepis o zagrożeniu życia matki wprowadzono właśnie po jej śmierci). Teraz twarz Savity pojawiła się na plakatach zwolenników liberalizacji.

Wynik tego referendum nie zmieni Irlandii – jest on raczej sygnałem zmiany, która już się dokonała. Choć zaskoczeniem może być tak duża przewaga zwolenników liberalizacji, a także ich umocowanie we wszystkich grupach społecznych (bez względu na pochodzenie, płeć czy miejsce zamieszkania). Tylko osoby powyżej 65. roku życia głosowały w większości za utrzymaniem zakazu. „To kulminacja cichej rewolucji, która toczyła się w Irlandii od 20 lat” – powiedział premier Varadkar.

Smutny dzień

Biskupów tak wyraźny wynik zaskoczył. Irlandia „zniszczyła” prawo do życia nienarodzonych – mówił prymas, abp Eamon Martin, podkreślając, że „odbieranie życia niewinnemu człowiekowi zawsze jest złem”. Zaskoczenia nie krył abp Diarmuid Martin z Dublina. Dzień po głosowaniu mówił w kazaniu, że referendum będzie postrzegane przez wielu jako dowód, iż Kościół w Irlandii powinien odgrywać w społeczeństwie tylko marginalną rolę. Tymczasem musi on głosić Ewangelię „i w dobrych, i w złych czasach” oraz „angażować się na rzecz życia nie tylko w słowach i manifestach, lecz także w czynach”.

Także Watykan przyjął ze smutkiem wynik referendum. „Trudno tu mówić o jakimś zwycięstwie i trudno coś świętować” – powiedział przewodniczący ­Papieskiej Akademii Życia, abp Vincenzo Paglia. Dodał, że ewolucja Irlandii powinna skłonić Kościół do bardziej intensywnego wspierania kobiet, aby nie podejmowały tak dramatycznych decyzji.

Pod koniec sierpnia do kraju przyjedzie papież Franciszek – ma wziąć udział w Światowym Spotkaniu Rodzin w Croke Park pod Dublinem.

Podzielony Belfast

Wynik referendum to także zachęta dla zwolenników liberalizacji z Irlandii Północnej. Trudno jednak przewidzieć, czy problemy władz regionalnych i perspektywa brexitu przyspieszą dyskusję czy ją zablokują.

Dotąd Irlandki z północnej części Zielonej Wyspy, które chciały dokonać aborcji, jechały do Anglii. Szacuje się, że od 1970 r. taką podróż odbyło 60 tys. kobiet (Irlandia Północna ma prawie 2 mln mieszkańców). Teraz premier Varadkar dopuszcza możliwość, że po tym, jak w Republice zmieni się prawo (ma to nastąpić do końca roku: aborcja będzie dozwolona do 12. tygodnia ciąży), kobiety z Belfastu będą mogły dokonać jej w Irlandii.

Obowiązujące dziś w Irlandii Północnej przepisy dopuszczają ją tylko w razie zagrożenia życia matki lub trwałego uszczerbku na jej zdrowiu i psychice (np. ryzyko samobójstwa). Zakaz umocowany jest w ustawie z 1861 r., a skutki prawne dla kobiety są najsurowsze w Europie: teoretycznie możliwe jest nawet dożywotnie więzienie.

Premier May nie będzie interweniować w tej sprawie – uważa, że muszą o niej decydować władze regionalne. Tymczasem sytuacja polityczna w Belfaście i Londynie jest skomplikowana. Zgodnie z tzw. Porozumieniem Wielkopiątkowym z 1998 r., które zakończyło konflikt w Irlandii Północnej, władzę w regionie muszą sprawować wspólnie republikanie i unioniści. Ale od półtora roku partia unionistów DUP i republikańska Sinn Féin nie mogą się porozumieć, rządzi więc de facto Londyn. Theresa May jest jednak zależna od unionistów: od ostatnich wyborów konserwatyści nie mają większości i rząd opiera się na poparciu DUP. A choć w sprawie brexitu unioniści uważają, iż Belfast powinien mieć takie same regulacje jak reszta Zjednoczonego Królestwa, w kwestii aborcji sprzeciwiają się zmianom.

Trwa więc polityczny pat. Jakby mało było problemów wokół brexitu – zakaz aborcji staje się tu kolejnym tematem spornym.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018