Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale to nie znaczy, że sprawa przestanie istnieć. Bo ona jest realna i ważna dla nas wszystkich, i to bynajmniej nie w tym wymiarze, o jaki kłócili się politycy i publicyści, uzupełniani co trochę przez wypowiedzi autorytetów.
Można mieć różne zdanie na temat tego, czy dotowanie przez państwo inwestycji kościelnej, tak ściśle związanej z budynkiem o charakterze sakralnym, jest uzasadnione prawnie. Tym bardziej można się spierać o pojęcie autonomii państwa i Kościoła w rozumieniu konkordatu (pod warunkiem - dodajmy - że spór ten dotyczy istotnych wartości, które czy to w państwie, czy w Kościele spierający się zamierzają realizować i bez odpowiedzi na swoje wątpliwości czynić tego nie mogą). Można również, nie bez racji, ubolewać nad poziomem zaistniałego sporu, nikomu nieprzynoszącym chwały. To wszystko jednak w najmniejszym stopniu nie dotyka sedna sprawy, które powinno ogromną większość zwykłych obywateli w Polsce zaangażować i emocjonalnie, i czysto praktycznie. Pisałam o tym w roku ubiegłym, pisali inni: Świątynia Opatrzności, która ani rusz nie może powstać, jest od przeszło dwustu lat naszym wotum dziękczynnym, obiecanym Panu Bogu z wdzięczności za Polskę. I jako wotum ma być przez nas zrealizowana. Nie przez partie, rządy czy budżety, lecz jako dar, w którym wszyscy osobiście partycypujemy.
Pozostaje zagadką chyba dla nas wszystkich, dlaczego to przyrzeczenie okazuje się (po raz który?) niewykonalne. Nie zdarzyło mi się trafić na żadne sprawozdania i obliczenia, które ilustrowałyby dotychczasową naszą ofiarność (albo brak ofiarności) i stosunek potrzeb inwestycyjnych już zrealizowanych do tych, które stoją otworem. Nie zdarzyło mi się natrafić na żadne apele, przypominające, jak bardzo jest to nasza sprawa, i jak naprawdę niewiele wystarczy, pod warunkiem, że będzie to ofiarność wszystkich, a nie tylko niektórych. Śmiem twierdzić, że na ten temat panuje całkowite milczenie i to już od dłuższego czasu. Milczenie takie, jakby chodziło o coś wstydliwego, czego nikt dotknąć się nie chce.
I przyznaję: boje się, że jeśli protest lewicy okaże się niewypałem, i budżetowa dotacja, wreszcie zrealizowana, pozwoli dokończyć ów kompleks złożony ze świątyni i owego "Centrum Kultury", kościół na Polach Wilanowskich nie będzie w odczuciu dziesiątków milionów Polaków spoza Warszawy ich własnym kościołem, do którego idzie się specjalnie, by tam raz jeszcze przeżyć wdzięczność za wolny kraj i zrobić kolejny rachunek sumienia z obywatelskich grzechów, wśród których zajadła partyjność nie należy do najlżejszych. I będzie to strata, którą niełatwo da się wyrównać, a może i wcale. Spór z ostatnich tygodni jedno bowiem ludziom powiedział: że to nie oni są najważniejsi, lecz polityka.