Chrześcijanie, podnieście głowy

JACEK MOSKWA: - Europa stała się "ziemią misyjną" - to wiemy. Dechrystianizacja postępuje co najmniej od trzech stuleci, a Pani opisuje ten proces z precyzją i wielką erudycją filozoficzną. Lista winnych jest długa: od Kartezjusza i Rousseau, przez jakobinów i Marksa, po przywódców totalitaryzmu komunistycznego i nazistowskiego. Po drugiej stronie są filozofowie, którzy głosili prymat Ducha nad materią: Giambattista Vico i Hegel, notabene bohaterowie innych Pani książek. Ta ostatnia jednak jest pisana - że zacytujemy tytuł Oriany Fallaci - z wściekłością i dumą. Dlaczego właśnie teraz ten dzwon na trwogę?

05.06.2007

Czyta się kilka minut

ROSA ALBERONI: - Uznałam, że we Włoszech i w całej Europie zagrożone są fundamenty naszej cywilizacji. Po pierwsze, od zewnątrz: przez inwazję przedstawicieli innych kultur, przede wszystkim muzułmańskiej i chińskiej. Europejczycy, owszem, powinni ich przyjmować, ale pod warunkiem, że będą oni respektować nasze zwyczaje i naszą religię. Tymczasem we Włoszech zdarza się, że muzułmanin idzie do szpitala i żąda, aby zdjęto ze ściany krucyfiks, który rzekomo obraża jego uczucia religijne. Słychać także protesty przeciwko obecności krzyży w szkołach. Większość Włochów, rzecz jasna, nie chce się na to godzić. Radykalni wyznawcy islamu znajdują jednak sojuszników wśród przedstawicieli radykalnej lewicy, którzy uważają, że drzwi dla imigrantów należy jak najszerzej otworzyć, a my powinniśmy się do nich dostosować.

Z tej strony przychodzi też drugie zagrożenie dla naszej cywilizacji, wewnętrzne: te wszystkie kampanie na rzecz eutanazji, aborcji czy manipulacji genetycznych. Dlatego na czwartej stronie okładki mojej książki znalazło się zdanie: "Chrześcijanie, podnieście głowy. Brońmy naszej tożsamości". Naszej, to znaczy europejskiej, nie tylko wierzących, ale także wątpiących czy ateistów.

- A propos Oriany Fallaci, znajduję u Pani wiele tonów wspólnych z jej pamfletami.

- Znałam Orianę od wielu lat. Była naszą przyjaciółką. Jej książki, a zwłaszcza ostatnią trylogię ("Wściekłość i duma", "Siła rozumu" i "Wywiad z samą sobą. Apokalipsa") mogłabym podpisać własnym nazwiskiem, właściwie zazdroszczę, że to nie ja jestem ich autorką. Od dłuższego czasu była chora i wiedziała, że wkrótce musi umrzeć. Ludzie, którzy mają przekroczyć granicę między życiem a śmiercią, często widzą więcej niż zdrowi. Choroba nowotworowa pożerała jej ciało, myślała więc o Europie, która jest pożerana przez raka tchórzostwa.

Nasi przodkowie Rzymianie wiedzieli, jak jednoczyć ludy. Ustanawiali prawa i nadawali obywatelstwo tym, którzy ich przestrzegali. Mówili im: "Musicie szanować naszą tradycję, choć możecie modlić się do swojego boga - to nas nie interesuje". My natomiast jesteśmy leniwi, dopiero niedawno niektórzy zaczęli się budzić. W Polsce nie ma wielu przybyszów z krajów muzułmańskich. Włochy, zwłaszcza w wielkich miastach, są nimi zalane. Włosi nigdy nie byli rasistami, teraz jest niebezpieczeństwo, że się nimi staną. Żeby wejść do mojego domu w Mediolanie, muszę przeciskać się przez tłum handlarzy na chodniku. Podobnie jest na plaży. Jeśli Straż Finansowa zatrzyma Włocha, który handluje poza miejscami do tego przeznaczonymi, kara może wynieść nawet dziesięć tysięcy euro. Znam taki przypadek pewnego neapolitańczyka, który zwrócił się o interwencję do mojego męża. Na pytanie, dlaczego nie wymierza się kary imigrantom, handlującym w tym samym miejscu, padła odpowiedź, że przecież nie mają adresu, na który można wysłać mandat.

- Oriana Fallaci uznawała autorytet Benedykta XVI, ale określała się jako ateistyczna chrześcijanka. Pani nie pisze, jak ona, o zalewie obcych kulturowo imigrantów, lecz o swego rodzaju intelektualnym spisku zmierzającym do usunięcia Chrystusa z naszego życia.

- Chrystusa oczywiście nie można wygnać. Do Niego przecież należy cały Wszechświat, my wszyscy: wierzący i niewierzący. Musimy jednak uważać, jeśli ktoś chce pozbawić nas chrześcijańskich symboli albo narzucić wzorce obcej kultury.

- Odejścia od religii nikt nam jednak nie narzucił. Sami do tego doszliśmy, czyż nie?

- Jeśli historia czemuś służy, a przecież tak jest, to uczy nas m.in., że antychrześcijaństwo narodziło się właśnie w Europie. Jako jego początki Jan Paweł II słusznie wskazywał myśl Kartezjusza. Właśnie przed nią ostrzegał żyjący mniej więcej sto lat później neapolitański filozof Giambattista Vico. Kartezjusz triumfował wtedy w całej Europie, poglądy Vico nie znajdowały więc posłuchu.

Filozofowie francuskiego Oświecenia i ich polityczni spadkobiercy - jakobini - zawłaszczyli myśl Kartezjusza. Trudno uwolnić się od najbardziej znanego zdania tego filozofa: "myślę, więc jestem". Ma ono wielką siłę uwodzenia, jest w delikatny sposób lucyferiańskie, ponieważ "cogito ergo sum" podsyca naszą pychę, nasz narcyzm, stawia nas w centrum Wszechświata.

Od ponad trzech stuleci ten sposób myślenia przyjęliśmy za swój. Uważam go za schizofreniczny, dlatego że rzeczywistość podpowiada nam coś innego. Tak zresztą myślano przed Kartezjuszem na gruncie filozofii czy prawa. Rzeczywistość jest taka: ja istnieję, a dopiero później uczę się myśleć. To nasze własne, konkretne doświadczenie. Istniejemy realnie już w łonie matki. Rodzimy się, zaczynamy odbierać obrazy, wrażenia ze świata, zaczynamy mówić, zaczynamy chcieć. To postawa typowa dla dziecka: ono nie przeprowadza jakiegoś rozumowania, dlatego potrzebuje autorytetu rodziców, a później nauczycieli. Potem dorośleje, staje się zdolne do myślenia, do decydowania o sobie jako podmiot. Te zjawiska znamy z własnego doświadczenia. Dopiero kiedy zaczynamy filozofować, ulegamy pokusie Kartezjusza i stawiamy własną myśl w centrum Wszechświata. A przecież jest nim byt, istnienie doskonałe, czyli Bóg. On stworzył Wszechświat i człowieka.

Co z myślą Kartezjusza zrobili jakobini? Jeśli myśl jest wszechmocna, to możemy np. wykoncypować idealne państwo. To rodzaj budynku czy raczej szafy z szufladkami, w których umieszcza się ludzi jak przedmioty. Jeśli nie pasują, ucina się im głowy. Stąd już niedaleko do komunizmu, którego mistrzem jest Marks, albo do nazizmu Hitlera.

- Mimo wszystko ciągle mówimy o przeszłości, jak się wydaje, przezwyciężonej. W jaki sposób ta diagnoza może odnosić się do współczesności?

- Dziś idea anty-Boga, Antychrysta, zakotwiczona w przekonaniu o absolutnym prymacie myśli nad ludzkim istnieniem, może przybierać zadziwiające maski. Np. totalnego pacyfizmu, odbierającego zdolność obrony przed złem. Albo scjentyzmu głoszącego, że w interesie nauki wszystkie eksperymenty są dozwolone, nawet kiedy zagrażają dobru człowieka. Albo totalnego ekologizmu czy animalizmu, przedkładającego absolutyzowaną wizję nieskażonej przyrody nad sprawy człowieka. Szlachetne idee przekształcają się w terroryzm, skierowany przeciwko ludziom. Często ich zwolennicy przywołują na poparcie swych tez mit dobrego dzikusa, o którym pisał Rousseau. W tym świetle wszystko staje się dozwolone...

- …jeśli nie narusza praw innych - tak czy inaczej społeczeństwo demokratyczne z grubsza opiera się na tej zasadzie. Nie chce chyba Pani jej zlikwidować?

- Chciałabym przez chwilę zatrzymać się nad problemem wolności. Poczynając od Rewolucji Francuskiej, zawsze mówiono o wolności, a nie o wolnej woli. Wolność jest pozbawiona reguł, pozbawiona odpowiedzialności. Tylko: ja chcę! Według mnie należy powrócić do dawnego wyrażenia: wolna wola. Zakłada ono wybór, rozróżnienie dobra od zła. Odwołam się do pewnej metafory, znanej we Włoszech, ale chyba czytelnej także tutaj. Wolność jest jak rzeka, która ma swoje źródła w górach zwanych Odpowiedzialność. Jesteśmy odpowiedzialni za to, jak korzystamy z wolności. Amerykański prezydent Thomas Jefferson powiedział kiedyś, że wolność i niepodległość są dane tylko dojrzałym umysłom.

- Nie boi się Pani naruszenia zasad "political correctness"?

- Dla mnie polityczna poprawność zawsze mało znaczyła. Na początku udawałam nawet, że nie wiem, co to jest. Mówię prawdę. Pod względem językowym jestem prowokatorką. Kiedy słyszę słowa "mobbing" albo "gossip", pytam, co one znaczą? Możemy przecież powiedzieć "prześladowanie w pracy" czy "plotka".

Dodam, że w lekceważeniu zasad fałszywej politycznej poprawności jestem coraz mniej odosobniona. We Włoszech są centroprawicowe gazety "Libero" oraz "Il Giornale", powstaje coraz więcej pism młodych katolików, takich jak "Il Domenicale" [co można przetłumaczyć: "Niedzielny", ale także "Należący do Boga" - red.] czy "Radici cristiane" ("Korzenie chrześcijańskie"). Mogę tam wyrazić ostre poglądy bez ryzyka, że ktoś zadzwoni i powie: "Twój artykuł nie jest zgodny z linią »Corriere della Sera«".

- Z którym Pani mąż, prof. Francesco Alberoni, związany jest od ponad dwudziestu lat.

- Ma stałą rubrykę na pierwszej stronie w każdy poniedziałek. Jemu nikt tak nie powie, ale może dlatego, że znalazł formułę, która pozwala mu mówić, co chce i kiedy chce, bez narażania się komukolwiek.

- To znaczy?

- No właśnie bez naruszania politycznej poprawności. Mówi bardzo prosto, bezpośrednio do ludzi. Ma ok. trzech milionów czytelników w tygodniu. Ja natomiast książką "Wygnanie Chrystusa" (tak brzmi oryginalny tytuł: "Cacciata di Cristo") naraziłam się radykalnej lewicy. Wcześniej media poświęcały mi bardzo dużo miejsca. Okładki tygodników "L'Espresso" i "Panorama", wywiady telewizyjne... Teraz - z wyjątkiem "Corriere della Sera", gdzie jednak jesteśmy w domu - czuję się ignorowana, moją książkę pominięto absolutnym milczeniem. Czasem jeszcze zapraszają mnie do telewizji dla konfrontacji z jakimś znanym radykałem albo przedstawicielem wspólnoty muzułmańskiej. W każdym razie znajduję okazję, żeby powiedzieć swoje.

Nie chcę zresztą nikogo oskarżać. Atakowałam tylko Robespierre'a z jego gilotyną, Hitlera z jego krematoriami i komunizm z 80 milionami ofiar.

- Mimo wszystko książka sprzedaje się dobrze.

- Prawdę powiedziawszy stała się bestsellerem. Wydawnictwo "Rizzoli" na początku twierdziło, że nie jest obliczona na doraźny sukces, tymczasem w ciągu roku ukazały się trzy wydania oraz edycja popularna w miękkich okładkach. W końcu maja ukazuje się tłumaczenie hiszpańskie, przeznaczone także dla Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej. Mam dużo wykładów i konferencji, latem jestem zaproszona do Rimini na doroczny zjazd katolickiego ruchu "Comunione e Liberazione", w którym uczestniczy 20 tysięcy osób.

- A Kościół oficjalny?

- Mam szereg spotkań z księżmi i biskupami, kilku kardynałów zaprosiło mnie na rozmowy. Jeden z nich, znany nam od lat wikariusz Rzymu Camillo Ruini powiedział, że wysłał książkę Papieżowi, który obiecał ją przeczytać. Nawiasem mówiąc, kardynała Ratzingera cytuję w niej bardzo często.

- Tytuł brzmi prowokacyjnie: "Wygnać Chrystusa!". A przecież kultura współczesna ciągle odwołuje się do tej postaci: od "Pasji Chrystusa" Mela Gibsona po "Kod da Vinci". Media ciągle mówią o Janie Pawle II i Benedykcie XVI, nauczających o Synu Bożym. Może nie Chrystusa jest za mało, ale wiary w Niego?

- Nieliczni prawdziwi nieprzyjaciele religii, jakich mamy w dzisiejszych czasach, posiadają jednak duże wpływy w mediach oraz polityce. To dzięki nim odnosimy wrażenie, że wiara zanika. Coraz to pojawiają się otoczone wielkim rozgłosem publikacje jak wspomniany "Kod da Vinci". Ale jednocześnie zauważamy ponowny rozkwit religijności w USA, w Ameryce Łacińskiej, we Włoszech także. W Italii, która kulturowo pozostaje krajem katolickim, ludzie niechętnie mówią o swojej wierze, ale kiedy zaczęto bezpośrednio atakować Chrystusa, powiedzieli "dosyć!".

- Ostatni rozdział książki to rodzaj pojedynku między ateistą a chrześcijaninem. Ten ostatni szuka Boga i chciałby oprzeć na nim codzienną moralność. Często chrześcijanie spotykają się z zarzutem, że chcą niewierzącym narzucić zasady wynikające ze swoich przekonań religijnych. Jak można przekonać niewierzącego, aby szukał Chrystusa i słuchał Kościoła?

- Nie tracę czasu na przekonywanie zdeklarowanych ateistów. Istnieje wolna wola, a oni mają prawo nie wierzyć. Ale niech szanują i moje wartości.

- Kto zatem według Pani boi się dzisiaj Chrystusa?

- Nie tyle boją się, co są rozwścieczeni. Kto? Biurokraci, którzy chcieliby usunąć każdy ślad religii z życia publicznego. Scjentyści, którzy chcieliby sprowokować naukowców do badań pozbawionych hamulców moralnych. Ale nie wierzę, żeby im się udało.

ROSA ALBERONI jest profesorem socjologii na Wolnym Uniwersytecie Języków i Komunikacji Społecznej IULM w Mediolanie. Wydała kilkanaście książek filozoficznych i socjologicznych, a także powieści. Prywatnie jest żoną jednego z najwybitniejszych włoskich socjologów, a zarazem prezydenta narodowej szkoły filmowej. Jej ostatnia książka ukazała się po polsku nakładem oficyny Rosikon Press.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007