Byt się mrozi

MICHAŁ MILCZAREK: Na Czukotce po rozpadzie ZSRR padł cały system zaopatrzenia. Ludzie zostali dosłownie na lodzie. Za bilet lotniczy do Moskwy oddawano mieszkania, byle stamtąd uciec.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

Michał Milczarek w drodze do Koriacji, Kamczatka, grudzień 2015 r. / MICHAŁ MILCZAREK
Michał Milczarek w drodze do Koriacji, Kamczatka, grudzień 2015 r. / MICHAŁ MILCZAREK

ADAM ROBIŃSKI: Dopiero co wrócił Pan z Alaski, gdzie spiął Pan mapę. Jak się spina mapę?

MICHAŁ MILCZAREK: Jesteś w Ameryce i patrzysz na Rosję. W Cieśninie Beringa leżą dwie wyspy, Bolszoj i Little Diomede. Z perspektywy amerykańskiego brzegu, z Przylądka Księcia Walii, jedna nachodzi na drugą. Ale przy dobrej pogodzie w tle widzisz również Przylądek Dieżniowa na Czukotce, czyli kontynentalną Rosję. Na własne oczy z Ameryki widzisz Azję.

Wzrok przelatuje też przez linię zmiany daty.

Widzisz jutro z wczoraj. Możesz przeżyć dwa zachody słońca naraz. Albo powiedzieć: jutro był ładny zachód słońca. W tym miejscu nawet gramatyka zaczyna się wykolejać.

Patrzył Pan na tę Rosję i co sobie myślał?

Słowem, które chyba najlepiej oddaje to doświadczenie, jest „trans”. Wszystko mi tam zaczęło wirować. Wzrok ucieka ci z jednej strony mapy i wpada z drugiej. Tam jak gdyby jednocześnie zbiega i rozbiega się DNA mapy, podwójna helisa południków i równoleżników. Ona przechodzi przez te dwa Diomedy. I kiedy siatka współrzędnych geograficznych nałoży ci się na sieć neuronów, wpadasz w trans. Osiągasz geograficzny absolut.

Jaka to odległość?

82 kilometry, jeśli nie brać pod uwagę wspomnianych wysepek. Eskimosi mi opowiadali, że kiedy na Cieśninę Beringa opadła Żelazna Kurtyna, choć tam nazywa się ją Lodową Kurtyną, to wiele rodzin zostało podzielonych. Czasem się odwiedzają, choć rosyjska biurokracja rzuca kłody pod nogi. A list idzie dwa miesiące, bo musi najpierw okrążyć cały świat. Przez Stany Zjednoczone, Europę, Moskwę, całą Rosję trafia w końcu na Czukotkę. Jeszcze ciekawszym przypadkiem jest Wyspa Świętego Wawrzyńca, bo zamieszkuje ją eskimoski naród Jupik Syberyjski (mówię „eskimoski”, bo Jupicy to nie są Inuici), który przybył na Wawrzyńca właśnie z Syberii. Ich krewni żyją na Czukotce w okolicach miasta Prowidenia. Do Rosji jest stamtąd zresztą tylko 72 km, jeszcze bliżej niż do lądu stałego przez Cieśninę Beringa.

A do Alaski?

Prawie 190 kilometrów. Dlatego kulturowo wyspa była związana z Syberią, ale Rosja sprzedała ją w pakiecie z Alaską i dziś należy do Stanów. Tak naprawdę ani to Azja, ani Ameryka. Pasuje do świata, w którym podział na te dwa kontynenty nie obowiązuje. To resztka mitycznej Beringii, która zatonęła 10 tys. lat temu. Pozostałość po lądzie, którym Homo sapiens przeszedł z Azji do Ameryki. Geograficzna skamielina.

Co tam jest?

Totalny koniec świata, w którym zalatuje rozkładającymi się resztkami wielorybów. Przy okazji raj dla birdwatcherów. Mieszkańcy żartują, że są międzynarodowym lotniskiem dla ptaków. We wrześniu trwa sezon migracji. Wszyscy mnie tam pytali: „Are you a birdwatcher?”. Ja na to: „No”. Więc oni: „Are you a teacher?”, bo rok szkolny za pasem, zatem czekali na nauczyciela. Mogłem odpowiedzieć jak Arya Stark z „Gry o tron”: „I am no one” (Jestem nikim). Bo że turysta, też do końca nie zrozumieli. Turysta, tam?

Napisał Pan kiedyś: „Wszędzie szukam kamczatek, żeby patrzeć na świat z miejsca, w którym byt się anihiluje i zostaje sam widok”. Pan jest kosmonautą, a nie turystą!

Coś w tym jest. To dlatego, że ta perspektywa filozoficzna jest dla mnie w podróżowaniu kluczowa. Od dziecka ciągnęło mnie na pustą stronę mapy. Na te wszystkie grenlandie, kanady, syberie. Poza tym zawsze kochałem zimno. Schodziłem zimową nocą do kuchni i patrzyłem na termometr. Minus siedemnaście! Minus osiemnaście! Raz było minus dwadzieścia. Niedużo, bo to jednak był tylko Szczecin. Zazdrościłem tym w Suwałkach czy Białymstoku.

Wybiegał Pan na ten mróz?

Niekoniecznie, wystarczało mi, że patrzyłem w tę mroźną ciemność. Samo zetknięcie się z czymś tak źródłowym jak zimno sprawiało mi przyjemność i napędzało wyobraźnię.

Zimno kosmosu.

Prawda? Ciepło jest naddatkiem. Jak jest ciepło, to na pierwszy plan wychodzą rzeczy materialne.

Na wschodzie mapy było zimno i pusto?

Bez nazw, bez miast, bez dróg. Więc rysowałem sobie drogi na mapach i wyobrażałem, że tam jadę. Potem skończyłem filozofię i zacząłem ją sobie łączyć z geografią. To nie jest nauka, to nieskończony projekt interpretacji świata. Czasami nazywam to metafizyczną geografią. Bo ja szukam miejsc, w których kończą się wszystkie rzeczy, byty. I zaczyna być widać coś innego.

Co widać?

To jest wiodący temat XX-wiecznej myśli filozoficznej. Widać coś innego niż byt. To może być nicość, nic, albo samo istnienie, bycie jako takie. Do tej pory europejska humanistyka skupiała się na rozważaniach o tym, czym jest byt. Z tego wyrosła nasza nauka, która bada poszczególne sfery i sektory tego bytu – wszechświata. Niemiecki filozof Martin Heidegger zauważył zaś, że zignorowaliśmy pytanie o bycie, o samo istnienie. I o nicość. Nawarstwienie rzeczy niejako nam je zasłania. Świat jest zbiorem mnóstwa rzeczy, które gdzieś tam na jego końcach zaczynają znikać. W Polsce, w Małopolsce, w Krakowie, gdzie gęstość zaludnienia jest bardzo wysoka, te rzeczy przesłaniają wszystko inne. Trzeba wyjechać na koniec świata, żeby otworzył się widok na nicość. Mnie ten widok wprawia w ekstazę.

Na Kamczatce je widać?

To równie dobrze mogłoby być szukanie czukotek. I tu, i tu kończy się rosyjski świat. Zostaje Pacyfik. Ale Kamczatka jest specyficzna, bo na mapie tak charakterystycznie odstaje od kontynentu. Ciągle mi się wydaje, że jak się Ziemia kręci, to siła odśrodkowa w końcu wywali tę Kamczatkę w pustkę kosmosu.

Kamczatka była Pana pierwszym kontaktem z Rosją.

Miałem dwadzieścia dwa lata, rok wcześniej byłem na Krymie. Nie znałem jeszcze wtedy rosyjskiego, ale stwierdziłem, że jak mam się nauczyć pływać, to muszę skoczyć na główkę. W szczecińskim biurze LOT-u kupiłem bilet do Pietropawłowska Kamczackiego. No i zostawiłem tam serce. Ludzie byli bardzo serdeczni, zapraszali mnie do domów. Zdarzyła się na przykład sytuacja, że szedłem sobie ulicą, a ktoś mnie nagle zawołał i dał w prezencie siatkę z pomidorami i ogórkami z własnego ogródka. I jeszcze te surrealistyczne stożki wulkanów dookoła! Rok później pojechałem z dziewczyną koleją transsyberyjską i uznałem, że pora nauczyć się języka.

Czyli oprócz tego, że kosmonauta, to jeszcze filozof i filolog. Bardziej to pierwsze czy drugie?

Pracuję na rusycystyce, ale magistra i doktorat pisałem z filozofii rosyjskiej. Połączyłem jedno z drugim. Rosyjska filozofia jest inna niż zachodnia. Ona raczej nie chciała poznać rzeczywistości dla samego poznania, nie poprzestawała na pytaniu, czym jest świat, byt, ale chciała ów byt zmienić, poprawić lub zbawić. Fundamentalnym rozpoznaniem myśli rosyjskiej było to, że byt jest chory. Najbardziej radykalna propozycja mówiła, że jest chory na śmierć. A zatem należy ową śmierć ze świata wyrugować. Uczynić człowieka nieśmiertelnym. Podporządkować sobie przyrodę. Kontrolować cały wszechświat. Pod koniec XIX wieku w myśli rosyjskiej był taki projekt, serio! Ta idea zresztą wędruje i pojawia się pod różnymi postaciami. Według tego klucza można interpretować gigantyczne projekty ZSRR. Morze Aralskie, podbój kosmosu, zawracanie rzek...

Ale dzisiejsza Rosja to obraz spektakularnej klęski tej idei. Szuka Pan tam pustki, a znajdujesz głównie rozpad.

Rozpadająca się materia też jest piękna! Obcowanie z nią jest dotykaniem czegoś źródłowego.

Pisze Pan: „Na Syberię jedzie się oglądać wieczność”. Jeszcze jedno wzniosłe pojęcie.

Ta wieczność ściera się tam z tymczasowością tego, co stworzył człowiek. Rzeczy znikają, mineralizują się, otwiera się wielkie nic.

Czyli książka „Donikąd” wyszła ze skrzyżowania zimna, a więc Północy, z nicością, czyli Wschodem.

Te dwa kierunki nałożyły się właściwie automatycznie. Zacząłem jeździć na krańce Rosji jeszcze bez tej refleksji. Raczej instynktownie.

To jak ptasi instynkt, który mówi im, dokąd mają lecieć.

Ładnie powiedziane. Odnajduję się w tej definicji. Ale ptaki lecą, a potem wracają. Trzeba wracać, trzeba krążyć między rzeczami a nicością. Czysta nicość nas zabije. Niedźwiedź nas zje i mamy swoją nicość. Dlatego wracamy do rzeczy, do ciepła, do kaloryfera, do spożywczego i jego asortymentu.

Od tej pierwszej podróży na Kamczatkę minęło już piętnaście lat. To skąd nagle akurat teraz książka?

To jest nawet zabawne. W 2010 roku byłem na Czukotce, a to jest takie miejsce, gdzie prawie nikt nie jeździ. Oni żartują, że u nich inostraniec to jak inopłanietanin. Kosmita. Żeby zobaczyć na własne oczy Czukotkę albo Ocean Lodowaty, czyli północną granicę Rosji, potrzeba przepustki od Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Nie załatwia jej się ­mailowo, ktoś musi ją na miejscu wychodzić, wziąć za turystę odpowiedzialność. Z Czukotką mi się udało, bo właścicielką biura podróży, w którym załatwiałem ten papier, była bliska kuzynka byłego gubernatora Czukotki, a także znanego oligarchy i właściciela klubu Chelsea Londyn, Romana Abramowicza. I ta kobieta nie bała się powalczyć o turystę. Więc pojechałem, zobaczyłem, wróciłem. Nie używałem wtedy mediów społecznościowych, żadnego Facebooka, spoglądałem na to wszystko ze swojej czukockiej obojętności czy nawet wyższości. Miałem za to dysk pełen zdjęć. Kilkadziesiąt tysięcy zdjęć stamtąd i z wielu innych miejsc, których raczej nie pokazywałem publicznie.


Czytaj także: Światło przychodzi ze wschodu - Szymon Hołownia o książce Michała Milczarka


W końcu, chyba w 2015 roku, kolega zapytał: weźmiesz je ze sobą do trumny? Założył mi konto na Facebooku, a ja wrzuciłem tam ową Czukotkę. Następnego dnia patrzę, a ten Facebook mi eksploduje. Kilkaset osób udostępnia moje zdjęcia, obcy do mnie piszą wiadomości, a wydawnictwo pyta o książkę.

Ale o Czukotce w książce nic nie ma.

Ona czeka na swoją kolej. Pisząc „Donikąd”, w końcu powiedziałem sobie „stop”. Wystarczy, niech to już trafi do ludzi. O Czukotce jeszcze kiedyś napiszę. I o Koriacji, czyli północnej Kamczatce, gdzie byłem zimą. Autostopem.

Przecież tam nie ma dróg!

Jest zimnik, tymczasowa droga prowadząca przez zamarzniętą lasotundrę. Jechałem do Koriacji na stopa z Czeczenem, który przez całą drogę słuchał w kamazie dżihadystycznych pieśni. Allah, swoboda i dżihad, a obok zamieć, zaspy i koniec świata. Więc w kolejnej książce Aleuty spotkają się z Kamczatką, a zachodnie krańce Alaski z Czukotką. Będę pisał wokół Morza Beringa.

Chce Pan zjechać całą północną Rosję?

O tak, pod tym względem jestem maniakiem. Chcę odwiedzić wszystkie podmioty Federacji Rosyjskiej. Ale podobnie jak każdy szanujący się rosyjski podróżnik starej daty liczę te podmioty na moment rozpadu ZSRR. Było ich wtedy osiemdziesiąt dziewięć. Po reformie administracyjnej z lat 2005-07 część usunięto. Choćby Koriację, Ewenkię, Tajmyr. Teraz, żeby odwiedzić Kraj Krasnojarski, wystarczy wysiąść w Krasnojarsku z pociągu. Tymczasem licząc po staremu, trzeba jeszcze odwiedzić Ewenkię i Tajmyr na dalekiej północy! Z szacunku dla ruskiej geografii odwiedzam więc również te nieistniejące podmioty. I dawno bym już ten cel osiągnął, gdybym jeździł wyłącznie do Rosji.

W ilu Pan był?

Siedemdziesięciu sześciu. Zostało trzynaście. Głównie te w Europie, do których łatwo dojechać samochodem czy pociągiem.

Plus stacja Wostok na Antarktydzie.

Tam raczej się nie uda. Ale odwiedziłem za to niedoszły Alaskański Okręg Autonomiczny!

Dużo śladów Rosji zostało na Alasce?

Pięć budynków, te najstarsze w całym stanie. Jak na przykład cerkiew w Dutch Harbor na Aleutach. Chciałem do niej wejść, ale batiuszka akurat wyjechał na inną wyspę, a parafianom nie chciało się przyjechać i otworzyć drzwi. Na wyspie Kodiak jest z kolei Muzeum Baranowa, dawnego zarządcy Kompanii Rosyjsko-Amerykańskiej. W Nowoarchangielsku, byłej stolicy rosyjskiej Alaski – dzisiejsza Sitka – wciąż stoi dom biskupa diecezji kamczacko-kurylsko-aleuckiej.

A w kulturze?

Zostało prawosławie. Wyznają je m.in. Aleuci i Tlingici z Sitki. W Sitce widziałem księdza Eskimosa Jupik śpiewającego po angielsku na nutę prawosławną. Ale skończył mszę już po staro-cerkiewno-słowiańsku: „Gospodi pomiłuj”. To było mocne: Tlingici pod przewodnictwem Eskimosa śpiewający na końcu świata „Gospodi pomiłuj”. Oprócz religii zostały jeszcze nazwiska. Aleuci mają rosyjskie: Krukoff, Lestenkof, Dushkin. Pewnemu Suworowowi uświadomiłem, że jego nazwisko nosił słynny generał – bardzo się ucieszył. A jak pani Krukoff, starszej Aleutce, napisałem jej nazwisko w cyrylicy, to powiedziała, że będzie z tego świetny tatuaż.

Wróćmy jeszcze do Azji. Pisze Pan, że w Ewenkii jest tylko dwie setne człowieka na kilometr kwadratowy. Co to za człowiek, ten współczesny mieszkaniec Syberii?

Spotyka się dość często interesujące typy, które mają wiele do opowiedzenia. Historie o spotkaniach z niedźwiedziami i tonięciu w rzekach po tym, jak załamał się lód. Ale wbrew stereotypowi żyje tam też wielu normalsów, którzy na grzyby i jagody do tajgi chodzą nie dalej niż pięć kilometrów w głąb – i to właściwie cały ich kontakt z tą przestrzenią.

A Homo sovieticus jako jeszcze jeden stereotyp?

Na pewno tej nostalgii za minionym jest na Syberii więcej niż w Moskwie czy Petersburgu. Najwięcej w tych regionach, gdzie za ZSRR dużo się działo, a potem wszystko padło. Kołyma na przykład wygląda rozpaczliwie. A Czukotka po rozpadzie ZSRR opustoszała. Padł cały system zaopatrzenia, brakowało podstawowych rzeczy. Ludzie zostali dosłownie na lodzie. W Anadyrze za bilet lotniczy do Moskwy oddawano mieszkania, byle stamtąd uciec. Nic dziwnego więc, że dziś ci ludzie tęsknią za porządkiem, który pamiętają. Dewiant i esteta metafizyczny jara się, że wszystko dookoła kruszeje, a oni muszą w tym dramacie żyć. Nietrudno ich zrozumieć.

Colin Thubron pisząc o Syberii wspominał między innymi wieś Potapowo nad Jenisejem, gdzie kiedyś hodowano renifery, a dziś hoduje się już tylko nałogi. I on w tym Potapowie bał się o swoje zdrowie i życie. A u Pana ci wszyscy ludzie, mimo swoich dramatów, są pomocni i serdeczni.

Ja się w Rosji nigdy nie bałem. Jeżdżąc na stopa jestem przecież kompletnie bezbronny, ale nigdy nie czułem się jak potencjalna ofiara. W latach 2014-16, po aneksji Krymu, panowała co prawda patriotyczna histeria, wielu rzeczy jako Polak i człowiek z NATO się nasłuchałem. Teraz silniejsze są nastroje opozycyjne, za to ludzie z nostalgią wspominają Stalina. Putin nie, Stalin tak. Niektórzy patrzą jednak na politykę z większym dystansem. Dwa lata temu byłem zimą na Uralu Polarnym. Gościłem u Nieńców w pokrytym skórami czumie, bez wody i prądu. Zawinięty w futro renifera z mięsem renifera w żołądku zacząłem się reniferzyć. Czułem się, jakbym wracał do zwierza, jakby znikała różnica między mną a zwierzęciem.

A potem jeden z leciwych Nieńców, koczownik i analfabeta z dowodem osobistym, w którym w rubryce adres widnieje „tundra”, zaserwował mi polityczną wyliczankę obejmującą ostatnie sto lat. Mówił, że za Putina jest dobrze, za Jelcyna było źle, za Breżniewa najlepiej, za Chruszczowa nieźle. Przed nim był – to cytat – chujowy Stalin, wcześniej Lenin, a przed Leninem panował car. I tłumaczył: „Ja już cara nie pamiętam, ale moja babcia go pamiętała, bo żyła 106 lat”. Siedzisz w czumie, prądu nie ma, a on o babci, która pamiętała cara.

Ten człowiek syberyjski odnosi się jakoś do ogromu przestrzeni, w której żyje? Tej której my, Europejczycy, nie jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem?

Jest z niej dumny. Śmieje się, że my w tej Europie to się podusimy, wymrzemy, jak się skończą ropa i gaz. Albo jak nam zakręcą. Często przechodzi wtedy na tubalny bas i mówi, że oni mają ziemię, drewno, zwierzynę i zawsze sobie poradzą. W Jakucji przeliczają swoją ojczyznę na inne kraje. Jakucja to jest pięć czy sześć Francji, sto Belgii, siedemdziesiąt Holandii i chyba dziesięć albo jedenaście Polsk. Lubią to podkreślać, lubią się w tych Francjach liczyć. Francja jako jednostka powierzchni. Ale ta relacja z ogromem ma przede wszystkim wymiar praktyczny i przekłada się na czerpanie z przyrody. Zbierają grzyby i jagody, łowią ryby, polują. Tak samo jest zresztą na Alasce. Alaskańczycy mnie pytali: „Jacy oni są na tej Syberii?”. Mówiłem: „Trochę tacy jak wy, tylko bez hipsterskich bród i wielkich aut. Lubią ryby, grzyby i strzelać”. Kiwali głowami ze zrozumieniem.

A Pan, jako posłaniec między dwoma kontynentami, sam pochodzący z trzeciego, najmniejszego, nie czuje się bezbronny wobec tej przestrzeni?

Ona wzbudza we mnie tylko euforię. Uwalnianie endorfin. Oczywiście kontrolowane, bo potem stamtąd wracam. Ale zaraz znowu ciągnie mnie tam, gdzie widoku jest najwięcej, a człowieka najmniej. Bo doświadczanie Syberii jest czymś odwrotnym niż doświadczanie Polski głównie ze względu na gęstość zaludnienia. Dla mnie ta liczba jest egzystencjalnie ważna. Może na mapach Pomorza Zachodniego czy Mazur jest jeszcze trochę zielonych i niebieskich plam, ale w Małopolsce czuję się jak w klatce. Potrzebuję sfery ucieczki w pustą przestrzeń, a w którąkolwiek stronę wyjedziesz z Krakowa, wszędzie widzisz domy, wioski, karczmy i billboardy.

Znalazł Pan kiedyś Kamczatkę w Polsce?

Kiedyś była w Nowym Warpnie za Szczecinem. Tam droga się kończyła, dalej były tylko Zalew Szczeciński i Niemcy. W nocy robiło się ciemno jak na Kamczatce. Ale potem rewitalizowali, odmalowali i polukrowali to Nowe Warpno do tego stopnia, że wszystko zniknęło. Ale może nie szukajmy tych kamczatek wszędzie i na siłę. Gdybyśmy wszyscy chcieli pojechać na Kamczatkę, to ona szybko przestałaby być Kamczatką. ©

 

MICHAŁ MILCZAREK (ur. 1981) jest adiunktem w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor książek z zakresu filozofii rosyjskiej „Z martwych was wskrzeszę. Filozofia Nikołaja Fiodorowa” i „Drzewo życia. Fenomen Wasilija Rozanowa”. Nakładem wydawnictwa Czarne ukazał się właśnie jego reportaż „Donikąd. Podróże na skraj Rosji”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019