Widma w bieli. Opowieści z Grenlandii

Wiedziałem, że jeśli pójdę jeszcze dalej, kraina w końcu mi odpowie. W lodowatej pustce poczuję czyjąś obecność. Im mniej będzie widzialnego, tym więcej pojawi się niewidzialnego.
z Grenlandii

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Widma w bieli
Zachód księżyca na Oqaatsut, 12 lutego 2023 r. / MICHAŁ MILCZAREK

Matka dzwoniła na Grenlandię i mówiła, że widziała go o trzeciej w nocy. Nie spała, miała otwarte oczy. Stanął w drzwiach sypialni i powiedział dwa słowa, ale za szybko, żeby zrozumieć. Potem już tylko charczał i bełkotał. Aż odleciał.

Duch.

Ojciec.

Dziesięć dni później wypadała pierwsza rocznica śmierci, dlatego wracał. Zapalał światło na ganku, otwierał zamki, włączał radio, podbierał biżuterię, gubił dowód osobisty, chował pieniądze. Trudna relacja. Miłość podszyta lękiem.

Zasugerowałem, że może jest mu zimno i powinna okryć go kocem. To znaczy zdjęcie, które niesiono na czele konduktu pogrzebowego, przed urną.

Ładne zdjęcie. Jest wiosna 2008 r. Ojciec stoi w ogrodzie w żółtym polo i się uśmiecha. W tle rododendrony. Zostało mu jeszcze 14 lat. 14 wiosen i 14 jesieni.

Zima

W Morzu Baffina koło Ilulissat tkwiły góry lodowe. Ich surowe piękno było obezwładniające. Patrzyłem i czułem ból. Lodowate piękno wywoływało fizyczny ból w moim ciele. Odczuwałem skończoność, niemoc. Byłem bezradny. Kurczyłem się. Przemijałem. Nic nie było moje, nawet ja sam. Wiatr i mróz przywracały rzeczom właściwą miarę. Świat był większy. Znikałem. Czułem zimno. Czułem nieobecność absolutu. Czułem radość.

Słońca w lutym było jeszcze mało. Wędrowało nisko, barwiąc śnieg na niebiesko. Nad otwartą wodą unosiła się mgła lodowa. Krajobraz drżał. Zachody ciągnęły się długo, kilka godzin. Światło powoli wyciekało przez odległą szczelinę horyzontu. Widać było daleko – aż po kres.

Wieczorami od czasu do czasu migotała na niebie zorza polarna. Miała w sobie namiastkę zielonego i sprawiała wrażenie żywej. Patrząc na nią, czułem ciepło w ciele.

Pierścionek

Zadzwoniła i powiedziała, że zginął pierścionek z brylantem – ten, który kupiła pół wieku wcześniej w Leningradzie.

– Był i nie ma – powiedziała zdenerwowana.

– Może gdzieś go położyłaś?

– Nie, to musiał być ojciec. W środku nocy. Wszystkie zamki były zamknięte, zasuwy zaciągnięte. No więc kto i którędy? Tylko głowa ojca, która wleciała przez komin.

Psy

W Oqaatsut mieszka dwudziestu pięciu ludzi i sto psów. Psy są przywiązane do łańcuchów. Całą zimę spędzają na gołym śniegu – obrastają wtedy odpowiednio grubym futrem. Bez tego futra umarłyby. W nocy kulą się, bo nie mają niczego poza własnymi ciałami. Owe ciała, mięso fok i sfermentowane mięso rekinów polarnych muszą im wystarczyć.

Czasami wyją. Ich głosy łączą się ze sobą. Przeciągły dźwięk unosi się nad śniegami, szybuje daleko.

Lęk

Zawsze się bała. Bała się tego, co inni ludzie zrobią albo pomyślą. Jak gdyby ich myśli miały wpływ na życie. Zagrażały, podważały, oceniały, wyśmiewały. Myśli myślały się w obcych głowach, a ona była w nich. Myślały o niej. Nie była tylko sobą, nie mogła być w pełni sobą, bo część niej tkwiła w cudzych myślach, a ona nie miała nad tym kontroli.

Bała się też, że coś się stanie. Czegoś nie dopilnuje, nie zapłaci w porę rachunku, nie odbierze telefonu, nie odbierze awiza, nie wstanie wystarczająco wcześnie, nie wykaże refleksem – i wtedy coś się stanie. Świat wykorzysta jej słabość. Zakpi z niej. Odbierze jej to, co ma.

Lęk jest duchem. Nie ma oczu, nie ma twarzy, nie ma głowy – tylko sam korpus. Pojawia się znikąd. Żeby żyć, potrzebuje żywiciela, dlatego wchodzi do wnętrza ludzkiego ciała. Staje się tobą i wtedy się ­boisz. Może cię sparaliżować, może też sprawić, że przechodzisz do kontrataku, chociaż nikt cię nie atakuje.

Pochodzi z głębi wieków. Z pańszczyzny, upokorzenia, bezradności, strachu. Ze świata, w którym od czyichś myśli zależał twój los. W którym myśli stawały się duchami.

Niekiedy przybywa ze wschodu – ze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Krew

Śniło mi się, że ścięto drzewo, które było jak matka – większe i starsze niż pamięć. I faktycznie zeszłej jesieni ścięto je.

Śniło mi się, że leje deszcz, a ja nie mogę zamknąć okien połaciowych i woda zalewa dom.

Śniło mi się, że rosyjscy żołnierze wdarli się do środka. Chodzili po domu w ubłoconych buciorach. Czuć było od nich potem i dymem papierosowym. Teraz wiem, jak pachnie gwałt.

Śnił mi się grzyb atomowy na horyzoncie. Dziecko epoki, sięgnąłem po telefon, żeby zrobić zdjęcie, ale nie zdążyłem – zmiotła mnie fala uderzeniowa.

Każdego ranka leciała mi krew z nosa. Dziwna była ta krew we wszechogarniającej, grenlandzkiej bieli. Nie wiedziałem, co niesie, co znaczy: życie czy śmierć. Wycierałem ją i szedłem dalej.

Las

Urodziła się w lipcu 1946 r. w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Jej matka Jadwiga została sama na odludnej kolonii wśród lasów na pograniczu białorusko-litewskim. Do najbliższego sąsiada paręset metrów, do Wilna 65 kilometrów. Jej ojca Stanisława już nie było – kilka miesięcy wcześniej uciekł przez zieloną granicę z Białoruskiej SRR do Litewskiej SRR – a stamtąd przedostał się na fałszywych papierach do Polski Ludowej, żeby znaleźć nowy dom na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Uciekł, bo mogli przyjechać w każdej chwili. Ilość ­hektarów ­kwalifikowała ich do reedukacji ideologicznej i likwidacji jako klasy. Jadwiga została i czekała. Musiała się bać. Las, ciemność, Stalin, Sybir. Mogli przyjechać w każdej chwili.

Do Szczecina dojechali pod koniec 1946 r. Matka, dwuletni brat Ryszard, siostra Jadwigi Genowefa i krowa Malina. Miesiąc w wagonie towarowym, na fałszywych papierach. Zawszeni i brudni.

Prócz matki wszyscy już nie żyją.

Wiatr

Coraz więcej umarłych, coraz więcej duchów. Na Grenlandii żywe kurczy się – nietrudno dojrzeć jego kres. Śmierć jest łatwa, jest na wyciągnięcie ręki. Dotrzymuje kroku.

Widma w bieli

Na cmentarzu w Oqaatsut nie było nikogo. Tylko lisie ślady i umarli. Szedłem, łamiąc przemrożoną skorupę śniegu – równą, wypolerowaną przez wiatry. Czułem się jak intruz zaburzający zastygłą nicość. Ponad białą powierzchnię wystawały białe, drewniane krzyże. Niektóre były oznaczone imieniem i nazwiskiem oraz datami, inne zawierały same inicjały, jeszcze inne nie zawierały nic. Farba się łuszczyła, poziome belki, do których wiele lat temu coś przybito, odpadły. Wokół ciągnęły się góry i morze. Było minus 31, od strony lądolodu wiał kłujący wiatr.

Tyle zostaje z człowieka.

Targ

Brat jej ojca, Bolesław, został i wstąpił do kołchozu, ale i tak przyjechali w środku nocy. Otoczyli dom i zaświecili reflektorami ciężarówki w okna. Drzwi otworzyła jego żona Bronisława.

– Grażdanka, macie 15 minut, pakujcie się.

Bronisława zemdlała. Zatroskani enkawudziści zaczęli ją cucić: – Grażdanka, wstawajcie, zbierajcie się. Macie przecież trójkę dzieci.

Zapakowali ich do wagonu towarowego Pullmana – łącznie 60 osób. Spali na walizkach. Droga do stacji Syrdaria w Uzbeckiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej zajęła 30 dni.

Na miejscu zastali targ niewolników. Przewodniczący kołchozów wybierali sobie zesłańców. Oceniali, kto nada się do pracy na uspołecznionych polach republiki. Bolesław z rodziną wpadli w oko przewodniczącemu kołchozu im. Amangeldy Imanowa leżącego za pobliską granicą Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Przez następne lata zbierali bawełnę.

Osiemnastoletniego syna Stefana przydzielili do działu propagandy. Namalował na ścianie człowieka z palcem skierowanym w stronę patrzącego: „Co ty zrobiłeś dzisiaj dla kołchozu?”.

Jedenastoletni syn Antoni na wieść o śmierci Stalina wdrapał się na dach lepianki i zaczął grać na harmoszce. Nie umiał powstrzymać radości.

Rodzice natychmiast wybiegli na zewnątrz: – Czyś ty zwariował!? Chcesz, żeby nas wszystkich rozstrzelali!?

Nie rozstrzelano ich. Mimo to wszyscy już nie żyją.

Morze

Zamarznięte morze dziwnie skrzypiało, jakby miauczało. Na wszelki wypadek wylałem mu trochę herbaty z termosu i rzuciłem kostkę czekolady. Czułem, że żyje. Inaczej niż ja, ale też na swój sposób żyje. Może ma świadomość, może tylko pamięć, może tylko któryś zmysł: słuch, wzrok, węch. Może nic nie ma – i jest tylko nagim, bezcielesnym życiem. Nie wiedziałem. W każdym razie wydawało mi się, że jest czymś więcej, niż mieści w sobie słowo „jest”. Rozciągało się obok. Towarzyszyło. Wypełniało. Bez niego moje życie nie miałoby sensu. Dlatego dzieliłem się z nim tym, co miałem w plecaku. Robiłem to, bo dotrzymywało mi towarzystwa, po prostu było obok. Dzięki temu ja też mogłem być. Istniałem tylko dlatego, że istniała cała reszta świata. Nie byłem sam. I morze nie było samo. Czułem w ciele ciepło promieniujące od lodu. Czułem, że staje mi się przychylne. Czułem, że mogę być dalej.

Przemrożony krajobraz Grenlandii sprawiał, że wiele zbędnych rzeczy odpadało. Biel je wymazywała. Pozostawało nagie życie. Zostawałeś z nim sam na sam – ale wcale nie byłeś sam.

Chleb

Wykupiłem pakiet roamingowy oferowany przez operatora. Będę mógł coś doradzić, gdy ojciec znowu przyleci przez komin.

Dzwonię. Matka mówi, że ugotowała rosół, ale on nie chce jeść. W ogóle nic nie je. Nawet wody nie pije. Nie ma już przecież ciała, tylko głowę. Ale głowa jest na zdjęciu, za szybą. Przez szybę nie sposób niczego przełknąć.

– A jak Czarnuszek? – pytam o czarnego kota, który zmarł pół roku po ojcu.

– Czarnuszek, biednieńki, marznie w ogrodzie.

Zabrakło mu dwóch miesięcy do dwudziestu lat. Matka pochowała go pod srebrnym świerkiem. Zrobiła nawet prosty nagrobek. Na ostatnie Święto Zmarłych zaniosłem mu pokrojony w kostkę plaster polędwicy.

Ojcu natomiast zaniosłem chleb. Chciałem położyć na płytę nagrobną, ale matka zaprotestowała: – Zwariowałeś? Co ludzie sobie pomyślą, gdy to zobaczą! Zostaw ten chleb za grobem.

Noszę chleb od dawna. Tym bardziej że inni nie noszą. Kładę na grobach albo za grobami. Zostawiam na pomniku Sybiraków. Znajduje się na nim długa litania nazw geograficznych, więc trudno się zdecydować. Staram się jednak ­pamiętać i dawać po równo. Jeśli przed rokiem położyłem koło Magadanu i Norylska, teraz kładę obok Kazachstanu i Workuty.

Zostawiam też poczęstunek w ogrodzie pod czereśnią. Wtedy prócz chleba kładę na talerzu śledzia, ser i polędwicę, bo matka kupuje mięso zwierząt. Na wszelki wypadek sypię trochę gorczycy, bo tak robili w „Dziadach”. Dla osób ze skłonnościami nalewam kieliszek wódki.

Zdarza się, że przychodzą i biorą. Ostatnim razem rano talerz był pusty. Zostały tylko gorczyca i wódka.

Kruki

Na wyspie Qeqertaq leżącej po drugiej stronie Zatoki Rodebay nie widziałem ani jednego śladu człowieka. Tylko tropy lisów, które kluczyły, krzyżowały się, ginęły w bieli. Nie byłem sam.

Część śladów prowadziła do resztek fok. Zostały po nich krwawe zagłębienia w śniegu i kości. Resztę zabrali ludzie i zwierzęta. Roślin nie było. Spod śniegu gdzieniegdzie wystawały suche źdźbła. Nie były martwe, spały. Czasami na niebie zjawiały się kruki. Ich czerń połyskiwała. Widać je było tylko przez chwilę – potem znikały.

Szedłem w głąb białej krainy. Wokół był przede wszystkim śnieg. Śnieg i lód. Ich biel ujmowała światu ciężar. Umieszczała go gdzieś pomiędzy jawą a snem. Krajobraz pustoszał, a ja zacząłem wymyślać grenlandzkie słowa, chociaż nie znam grenlandzkiego. Wymawiałem je na głos, powtarzałem. Wiedziałem, że jeśli pójdę jeszcze dalej, kraina w końcu mi odpowie. W lodowatej pustce poczuję czyjąś obecność. Im głębiej w biel – tym bardziej zaludni się widmami. Im mniej będzie widzialnego, tym więcej pojawi się niewidzialnego. Moje myśli będą się ucieleśniać. Śnieg, lód, góry, morze, powietrze – ożyją. Będę mówił do kruków, będę szedł ich śladem.

Kruk po grenlandzku nazywa się tulugaq.

Blizna

Pani od polskiego powiedziała, że ma brudny kołnierzyk, chociaż jej polszczyzna nie była najgorsza. Pani od matematyki zauważyła, że odpisuje zadanie domowe, więc pociągnęła palcem po atramencie i kartka w zeszycie zrobiła się czarna, chociaż w przyszłości została główną ekonomistką w przedsiębiorstwie dystrybuującym artykuły bezpieczeństwa i higieny pracy. Reszta nauczycielek nic nie mówiła, ale niewykluczone, że coś sobie myślały. Natomiast koledzy z klasy śmiali się, że jest ze wsi. Pozostawali głusi na argument, że dzielnica Osów leży w granicach administracyjnych miasta Szczecina, i pytali o krowę.

Za mało biedniacka dla ZSRR, za bardzo biedniacka dla PRL. Trudno jednocześnie zadowolić wszystkich – nie być deportowaną i nie powtarzać klasy.

W 1957 r. pojechała z matką na święta do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Wąsaty kat już nie żył i Jadwiga po 11 latach mogła zobaczyć własnych rodziców. Pamięta, że baby zbierały krowie placki na opał i taszczyły pociągami osobowymi chleb w workach. Czekały na zaśnieżonych peronach opatulone, w walonkach, z worami chleba. Herbatę słodzono landrynkami, bo nie było cukru. Podczas Wigilii na stole pojawiły się kartofle, kiszona kapusta, czarny chleb. Chleb wręczyła kuzynce Dance nauczycielka w imieniu szkoły, żeby zademonstrować przed gośćmi z zagranicy szczodrość Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Traci pamięć, ale to pamięta. Dokumenty też to potwierdzają. W starym dowodzie osobistym w rubryce „miejsce urodzenia” miała wpisany ZSRR. Wstydziła się tej blizny. Chciała ją ukryć, wymazać. Wyjąć ze swojego ciała biedę, gorszość, niewolę, podejrzane pochodzenie etniczne. Wymazać z siebie cały ten Wschód, skazę ciągnącą się aż po Pacyfik.

Myślę teraz, że właśnie dlatego pojechałem na Kamczatkę, gdy tylko dorosłem. Była najdalej, a ja sądziłem, że to gwarancja rzetelności i prawdy. Chciałem zobaczyć, co zostało wymazane i gdzie nas nie deportowano.

Wiosna

O ósmej rano w Oqaatsut było minus 33 z wiatrem. Odczucie zimna wynosiło minus 44. Ten mróz parzył, kłuł, bolał. Nie był zimny, lecz bolesny.

Księżyc pomału zachodził za zamarznięte Morze Baffina. W oddali dryfowały góry lodowe. Śnieg miał kolor przyprószonego popiołem błękitu. Psy na łańcuchach kuliły się. W kilku drewnianych domach paliło się światło. Było już widno, ale słońce miało wzejść dopiero za dwie godziny. Na sześćdziesiątym dziewiątym równoleżniku ruch ciał niebieskich jest spłaszczony. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Czas nie spieszył się.

Z letargu wyrwał mnie Grenlandczyk Ole: – Chodź, coś ci pokażę.

Przeszliśmy do pokoju obok. Po podłodze chodziła mucha. Nie miała siły wzlecieć, ale wciąż wędrowała.

Grenlandia, połowa lutego, mucha.

– Idzie wiosna – powiedział Ole.

Miękkopióry

Miękkopióry wróciły. Krążyły setkami, tysiącami nad lodem, poszukując otwartej wody. Cechuje je filopatria – wracają do miejsca, w którym się urodziły. Samice składają jaja tam, gdzie się wykluły. Są spokrewnione i wiedzą to, tworzą matriarchalne struktury społeczne. Niekiedy znoszą jaja w gniazdach swoich sióstr lub kuzynek oraz łączą siły w procesie wychowania potomstwa. Dlatego wracały po zimie – razem. Z daleka wyglądały jak zintegrowany układ nerwowy. W ich drobnych, silnych ciałach kryło się ciepło.

Ja też poczułem ciepło. Moje ciało zalała żywa fala krwi. Nie byłem sam.

Ucieczka

– Musiał uciec z własnego pogrzebu. Teraz się chowa, ale nie wiem gdzie. Może pod łóżkiem? Na poddaszu, w kominie? Nie widzę go, bo zostało go mało. Czasami podjada mi jogurt, ale tylko kilka łyżeczek, więcej nie potrzebuje. Nic nie mówi, nie ma już przecież mózgu. Patrzy ze zdjęcia, ale czy widzi? Zdarza się jedynie, że lekko porusza oczami. W jakiś sposób wyrwał się z ognia krematorium, wymknął się śmierci. ©

 

Autor jest reporterem i wykładowcą w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ. Wydał prace naukowe „Z martwych was wskrzesimy. Filozofia Nikołaja Fiodorowa” i „Drzewo życia. Fenomen Wasilija Rozanowa” oraz reportaż „Donikąd. Podróże na skraj Rosji” (Czarne 2019).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Widma w bieli