Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Artykuł „Łopatkami po głowach” Przemysława Wilczyńskiego wzbudził mój szczególny sprzeciw. Autor, analizując problem, pominął chyba kilka istotnych faktów historycznych, które powinny pomóc mu zrozumieć istotę sporu.
Kiedy rozpoczynano dyskusję o reformie w latach 2006-07, moja córka ukończyła właśnie zerówkę przedszkolną i poszła do szkoły. System edukacyjny, który przeszła, był bardzo dobry, choć pewnie można było go udoskonalić. Sześciolatki objęte były obowiązkową zerówką w wariancie płatnym – przedszkolnym, lub szkolnym – bezpłatnym, a obowiązek przedszkolny istniał dla dzieci od 5. roku życia. W przedszkolu zaproponowano córce podręczniki z ćwiczeniami dla 5- i 6-latków, skupiające się głównie na nauce czytania wraz z elementami pisania i podstawami matematyki. Czterolatki nie były objęte żadnym programem „książkowym”, ale wraz z edukacją muzyczną i plastyczną poznawały literki, cyferki i pojedyncze krótkie słowa pisane.
Wraz z pomysłem na reformę pojawił się również pomysł zmobilizowania opornych rodziców do wyboru niechcianych przez nich szkół, poprzez zakazanie realizowania programu nauczania w przedszkolach. Nie dotyczyło to już mojej córki, ale pamiętam liczne skargi przedszkolanek i rodziców, którzy z przymusu interesowali się szkołą dla 6-latków.
Dzisiaj chętnie podnosi się argument o korzyściach płynących z wcześniejszego rozpoczęcia edukacji. Jakiej wcześniejszej? Podniesienie wieku edukacji z 4 do 6 lat to wcześniej? W ramach tamtego systemu podnoszono często, że program nauki w pierwszej klasie jest powtórzeniem programu zerówki, na czym tracą zdolniejsze dzieci, sugerując, że można by to zrobić szybciej, oraz wskazywano na różnice w przygotowaniu przedszkolnym pomiędzy miastem a wsią. Można było zatem ewolucyjnie, przy pomocy kampanii społecznych, korzystając z już istniejącej możliwości posłania sześciolatka do szkoły, spowodować masowy, a dobrowolny exodus sześciolatków z przedszkoli do szkół oraz obniżyć wiek obowiązku przedszkolnego do 4 lat.
Nie do pominięcia jest też cała sfera otaczająca edukację. Zerówki przedszkolne oferowały dziecku przede wszystkim OPIEKĘ przez 8-9 godzin oraz trzy posiłki dziennie, co jest nie do przecenienia dla pracujących zawodowo rodziców. Dodatkowo działały w okresie wakacji. Oferowały też edukację w przyjaznej atmosferze sali dziennej z kącikiem zabaw, podczas gdy szkoła oferowała jedynie kilka godzin bezpłatnych zajęć edukacyjnych, z trudem radząc sobie z jakąkolwiek opieką ponad wyznaczony czas lekcji.
Przedszkola zapewniały rytmikę, teatrzyki, spacery zimowe i zajęcia na placu zabaw w sezonie letnim, szkoła zaledwie wf na korytarzu i pobyt w dusznej, przeludnionej świetlicy. W przedszkolu można było tanio wykupić dodatkowe zajęcia taneczne, logopedyczne, angielski i gimnastykę korekcyjną, podczas gdy szkolna oferta zajęć pozalekcyjnych była skierowana głównie do dzieci starszych oraz często wykraczała poza godz. 16-17. Wreszcie przedszkole było bezpieczne.
Elbanowscy mieli rację, mówiąc o ratowaniu maluchów, bo znając całokształt proponowanych zmian, naprawdę można było odnieść wrażenie, że ktoś chce dzieciom zrobić krzywdę. I nie chodzi o odbieranie dzieciństwa na skutek rozpoczynania edukacji, ale pozbawianie dzieci bezpiecznej edukacji przedszkolnej i zastępowanie jej gorzej działającą i nieprzystosowaną do potrzeb maluchów instytucją szkoły.
Zarzucanie ruchowi zbytniego zaangażowania emocjonalnego kosztem argumentów merytorycznych, nawet jeśli ma podstawy – razi. Ruch ten tworzą bowiem ludzie, których osobiście dotyka opisywany problem i którzy zareagowali na krzywdę wyrządzaną w ich mniemaniu ich bezbronnym dzieciom.