Broń masowego wrażenia

Włodek Dembowski „Paprodziad”, muzyk: Na osiedlu wołali na mnie Liga Ochrony Przyrody. Kiedy ktoś deptał mrówki, wzywałem milicję.

02.12.2019

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BAJEW
/ PAWEŁ BAJEW

ADAM ROBIŃSKI: Lubiłeś biologię w szkole?

WŁODEK DEMBOWSKI „PAPRODZIAD”: Tylko momentami. Moje szkolne zainteresowania dotyczyły głównie wuefu. Lubiłem pobiegać za piłką, wyhasać się, pobudzić endorfinki.

Z tej biologii cokolwiek zostało Ci w głowie?

Pantofelek. Mchy, glony i porosty. Ciałka zieleni.

Wychowałeś się na blokowisku. Tam chyba też z przyrodą nie miałeś zbyt wiele do czynienia?

Warszawski Ulrychów zawsze kojarzył mi się z wielkimi termitierami, w których hoduje się ludzi. Takich, którzy dzielą czas między bloki, pracę i pobliskie centrum handlowe. I w wolnych chwilach zwracają swoją energię w postaci pieniędzy wydawanych w marketach. Ale prawdę mówiąc, dookoła tego osiedla jest dużo działek, parków. Lasek na Kole, cmentarze, więc wbrew pozorom przyrody jest całkiem sporo. A że najciemniej jest zawsze pod latarnią, to być może dzięki betonowemu blokowisku rozkwitła we mnie tęsknota za przyrodą.

Czyli pojedyncze drzewo gdzieś tam między blokami otoczone było kultem?

Można powiedzieć, że ja się wychowałem na drzewie. Był taki okres, że jak wychodziłem na podwórko, to od razu właziłem na drzewo. Nie schodziłem z niego nawet na siku.

Pamiętasz, co to było za drzewo?

Miałem kilka ulubionych. Bardzo lubiłem okoliczne wierzby płaczące, bo ich gałęzie fajnie się rozwidlały, można się było na nich bujać jak na lianach. Przy szkole miałem jabłonkę, a w jej koronie coś na kształt krzesełka lub leżaczka z gałęzi. Jak na nią wlazłem, to rozpierając się rękami mogłem się rozsiąść i sobie dyndać nogami. Mimo ADHD w życiu codziennym tam nabierałem spokoju. Był jeszcze szpaler mirabelek, które rosły przy boisku. Tam odbywała się wielopoziomowa zabawa w berka, od rana do nocy.

Czyli plemię drzewołazów nie było jednoosobowe?

Pewnie! To były czasy, gdy większość dzieciaków skakała po drzewach. Nie mieliśmy tylu wypasionych placów zabaw, co dzieci teraz.

Masz jeszcze jakieś inne miejsca, z którymi czujesz się tak mocno związany?

Szybko, bo jak miałem cztery i pół roku, trafiłem na wakacje do Kazimierza Dolnego. Miasteczko, park krajobrazowy, kraina tysiąca wąwozów, no i Wisła, w której od małego się kąpałem. Co za miejsce! Bajkowe, na zupełnie przeciwnym biegunie w stosunku do szarego blokowiska. Nagle okazało się, że świat może mieć zupełnie inne oblicze. Więc właściwie wychowałem się na dwie nóżki. A do Kazimierza wracam regularnie do dziś, nie tylko w związku z festiwalem Kazimiernikejszyn, który tam organizuję.

Pozostałeś jednak warszawiakiem.

Od wielu lat mieszkam na Żoliborzu. W porównaniu z tym moim ulrychowskim małpim gajem mamy tu takie sanatorium. Cichutkie, przyjemne, eleganckie. Nabyliśmy z żoną ogródek działkowy, jeździmy sobie na to nasze ROD-os na Kępie Potockiej. Trenujemy przypominanie sobie, że marchewka nie wyrasta na zapleczu supermarketu. Poza tym przez te wszystkie lata uprawiam „warszawską turystykę ekstremalną”. Kiedyś w jej ramach pełzaliśmy po industrialnych, opuszczonych zakamarkach miasta. Teraz przenieśliśmy się w rewiry przyrodnicze. Szukamy zapomnianych przez człowieka enklaw przyrody. Miejsc, w których natura po cichu przejmuje to, co kiedyś jej miasto wydarło.

Co to za miejsca?

Jest ich mnóstwo. Dawniej dużo czasu spędzaliśmy na praskim brzegu Wisły. Teraz stał się tak modny, że trzeba było przenieść się gdzieś indziej. Lubimy odludzia, miejsca dzikie.

Brzmi hipstersko.

To jest wręcz prahipsterskie. Więc nie będę zdradzał konkretnych miejsc. Polecam otwartość na różne dziwne ścieżki, które często mijamy, i na które nie zwracamy zwykle uwagi. Zaułki, dziury w płotach. To one zwykle prowadzą do takich enklaw. Trzeba sobie odpalić w głowie taką specjalną aplikację, powstaje fajna gra miejska. Życie w mieście staje się bardzo urozmaicone.

Powiedziałeś kiedyś: „Chciałem być pisarzem, mama widziała we mnie aktora, a zostałem Paprodziadem, więc tak pomiędzy”. Dlaczego pisarzem?

Bo od małego widziałem, że mam lekkość w piórze. Już w liceum tworzyłem jakieś formy literackie. Moje opowiadanie wydrukowała „Fantastyka”. Wszystko wskazywało na to, że mam szansę rozwinąć się w tym kierunku.

O czym było to opowiadanie?

Jak teraz czytam swoje stare rzeczy, takie sprzed piętnastu, dwudziestu lat, to widzę zalążki zainteresowania rzeczami, którymi żyłem później. Przyrodą, filozofią, życiem w środku cywilizacji, która zmierza w jakimś przedziwnym kierunku. Było w nich też dużo poczucia humoru i dystansu do otoczenia. Coś pomiędzy utopią a dystopią.

A potem poszedłeś na filozofię.

Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego głównie rozśmieszałem swój rocznik. Mimo wszystko wytrzymałem tam prawie trzy lata.

Czyli nie zostałeś filozofem?

Moja mama twierdzi, że nie, bo brakuje mi papierka. Ja uważam, że byłem filozofem, jeszcze zanim poszedłem na te studia. I dalej nim jestem. Ale mama ma dwa fakultety i wierzy w konieczność zdobywania tych metek od systemu. Rozumiem to i szanuję.

Mama jest polonistką.

Myślę, że głównie dzięki niej poszedłem w pisanie. Z filozofii pamiętam kilka kwestii, które znacząco na mnie wpłynęły. Po pierwsze metafizyka, która dała mi zupełnie nowe spojrzenie na przestrzeń, na byt i na życie. Zrozumiałem, że można patrzeć na nie w sposób abstrakcyjno-logiczny. Czułem, że otwiera się przede mną jakiś portal.

Druga sprawa to metodologia i logika. Zawsze byłem noga z matmy, a mimo to wszystko mi się w głowie poukładało. Udało mi się bez poprawek skończyć pierwszy rok filozofii, mimo że logika była na naprawdę wysokim poziomie. Do tej pory ma duży wpływ na moje teksty, które są często skomplikowane, czasami wręcz nieodczytywalne, a jednak są w nich ukryty sens i logika. Jak człowiek się w nie zagłębi w oparciu o odpowiednie wzory, które bardziej czuję, niż pamiętam, to mimo tej całej abstrakcji zobaczy, że to się trzyma kupy.

W pewnym momencie życia napisałeś tekst piosenki: „Asfaltowa życia droga / Śródblokowa, sródtynkowa / Nie musi być wcale sroga / A może być wręcz odlotowa / Wystarczy zdobyć się na skok / I wykonać pierwszy krok / Wyjścia plan z między ścian / Na zielony łąki łan”. Pamiętasz, co miałeś wtedy w głowie?

Po maturze, na zajęciach z malarstwa na zaocznym studium, kazano nam namalować obraz. Temat był dowolny. Namalowałem wielkie kłosy trawy, a pomiędzy nimi robaczki, mrówkę, ślimaka. Parę miesięcy później zacząłem chodzić na próby zespołu, który miał się potem przekształcić w Łąki Łan. Wszedłem do zespołu razem z tą moją chęcią mówienia o świecie poprzez metaforę przyrody. Choć nie ukrywam, że łąkę traktowaliśmy kiedyś mocno imprezowo. Trawa nie zawsze była tą stepową. Również taką do palenia. Ale to już minęło, od lat nie mówię już o niczym innym jak tylko o przyrodzie.

Ale dlaczego akurat łąka?

Któryś z filozofów napisał kiedyś, że człowiek to pole egzystencjalne. Pewnie stąd mi się to wzięło. Poza tym łąka to coś pięknego, bogatego, różnorodnego. Dzięki prostej metaforze można dotrzeć do wielu zakamarków umysłu. Zresztą jeszcze w podstawówce, w jednym z pierwszych w życiu wierszy, zastanawiałem się nad tym, jakie problemy mają różne małe zwierzątka w czasie deszczu. Bo mnie się wydawało, że każda kropla z nieba to dla nich Armagedon.

Chciałeś rozwijać nad nimi parasol?

Na osiedlu wołali na mnie Liga Ochrony Przyrody! Jak graliśmy w piłkę na betonowym boisku, musiałem najpierw pościągać z niego rosówki, które wylazły po deszczu. Nie pozwalałem deptać mrówek przy krawężnikach. Kiedy ktoś to robił, wzywałem milicję. To chyba spacery z tatą zaszczepiły we mnie taką wrażliwość na mniejsze żyjątka. Prosty chłopak z Pragi, harpagon, a miał w sobie mnóstwo miłości dla przyrody. Karmiliśmy sikorki, wiewiórki. Mama też zabierała mnie na wycieczki, ale to tata opowiadał o przyrodzie w sposób bajkowy i tajemniczy.

Więc gdy powstał Łąki Łan, wiedziałeś, że chcesz z niej zrobić lejtmotyw waszej twórczości?

Kiedy już kolektyw uznał, że to dobra nazwa dla zespołu, przez jakiś czas słyszałem pretensje, że piszę tylko o tym. Chłopaki z zespołu mówili: „Czy Budka Suflera śpiewa tylko o budkach suflera? Weź, napisz o czymś innym”. Cały czas próbuję.

Kiedy wrzuciliście na YouTube’a „Ibizę”, jeden z singli z nowej płyty, której premiera w listopadzie, komentarze pod teledyskiem szły w przeciwną stronę: jak to, najpierw opowiadacie, jak ważne są lasy, a tu nagle impreza i szaleństwo?

Ludzie mają różne oczekiwania. A na łące rosną różne roślinki. Są maki, są osty. Być może „Ibiza” jest właśnie takim ostem? Taka muzyka też nam w duszy gra. Zresztą Ibiza jest metaforą, daleką, ale jednak, zjawiska, które nazywa się ruchem ku życiu. Energia, która jest w świecie, może nas prowadzić albo do depresji i śmierci, albo do życia. Możemy się nią napełniać, aktywować ją w sobie, a potem dzielić się nią z innymi. Kiedy zwracamy na to uwagę, jesteśmy fajniejsi i dla siebie, i dla otoczenia. Zarówno jako jednostki, jak i cała cywilizacja. A że śpiewamy o tym w sposób imprezowo-abstrakcyjny? Przecież zawsze byliśmy zespołem imprezowym. Tym zasłynęliśmy.

Adres URL dla Zdalne wideo

Na scenie od zawsze występujecie w przebraniach. Jesteście kolektywem owadów.

Spektakl rządzi się swoimi prawami. Jeśli jesteśmy zespołem, który w zabawowy sposób śpiewa o filozofii przyrody, to ważne, by anturaż był z tym przekazem spójny. Zasilał wprowadzanie słuchacza do krainy naturalnej. Bez naszych strojów czy konewki, z której na scenie piję magiczny eliksir, ten świat nie mógłby w pełni zaistnieć. Nie potrafilibyśmy śpiewać tych piosenek w zwykłych bluzach i pepegach.

To co ma zostać słuchaczowi w głowie po wysłuchaniu płyty czy koncertu?

Na pewno trochę coś innego po koncercie niż po płycie. Bo koncert to jednak impreza, na którą ludzie przychodzą, żeby się wybawić, wyhasać, rozluźnić i wyrzucić z siebie traumy i smutki. Przekaz, który dostają, czasem bezpośrednio, czasem podprogowo, może mieć wpływ na ich życie. Ma ich uwznioślać, kierować ku życiu, a nie śmierci. Nie dzielimy się ze sceny swoimi smutkami, pretensjami, żalami czy najbardziej plugawymi aspektami nas samych. Wolimy wysyłać te fajniejsze emocje, żeby one do nas wracały, a ludzie wychodzili z koncertów radośni. Od lat dostajemy sygnały, że to działa.

Ale nie boisz się, że poważny przekaz ubrany w humorystyczną warstwę wizualną może po prostu zginąć?

Gdybym się bał, to bym tego nie robił. Jak się człowiek czegoś boi, lepiej żeby się tego nie dotykał.

Nie jesteście odbierani jako kabareciarze?

Długo tak było. Ale z tą wiedzą, którą oferujemy, wcale nie jest łatwo się przebić. Ona nie jest popularna. Dlatego proponujemy wesołkowatą otoczkę. Gdybym był filozofem z krwi i kości i pisał o tym zupełnie poważne książki, pewnie nikt by ich nie czytał. A nasza rozrywkowa petarda i bajkowe wykonanie mają szanse do ludzi dotrzeć. Trzeba rzucać nasiona wszędzie, gdzieś coś z nich na pewno wyrośnie.

To jak brzmiałby „Manifest Paprodziada”?

Co wewnątrz, to na zewnątrz: nasza duchowość – człowieka i cywilizacji – jest na takim etapie, jaki obrazuje to, co robimy z naszą planetą. Oczywiście wszelkie doraźne posunięcia i decyzje, które mają wpływ na środowisko, są bardzo ważne, ale najważniejsze zmiany zachodzą w środku. Musimy się rozwijać jako cywilizacja poprzez ewolucję jednostek – kiedy to się stanie, w sposób automatyczny przestaniemy szkodzić środowisku. Inaczej możemy zmuszać się do różnych proekologicznych rozwiązań, ale wciąż będziemy się tylko oszukiwać. Dopóki nie zrobimy ze sobą porządku na poziomie duchowym, nieporządek będzie z nas ciągle wyłaził i otaczał plastikową panierką.

Czujesz się ekologiem?

Nie wiem, co dziś znaczy to słowo. Jest już tak wyświechtane, że baranieję na jego dźwięk. Ekopożyczki też jeszcze nie wziąłem. Dla mnie równowaga między ekologią duszy i myśli a ekologią w przyrodzie są nierozerwalne. Kiedy tej równowagi w czyimś działaniu nie widzę, to się wycofuję.

Czasem się jednak angażujesz. Wystąpiłeś w utworze Vienia, w którym mowa o plastiku.

Pewnie. Uczestniczyłem w wielu akcjach sprzątania, sadzenia, rozmawiania z ludźmi. Za każdym razem dodaję jednak, że obrażanie, agresja, pretensje i kłótnie są tak samo złe jak wycinanie drzew czy strzelanie do dzików.

Adres URL dla Zdalne wideo

Czyli raczej nie przykułbyś się do drzewa, żeby ­powstrzymać jego ścięcie?

A kto się przykuje do mnie? Przykuwam się do samego siebie, do swojej rodziny i do swojego przesłania. Ale zrobię wszystko, by wspierać ewolucję świadomości przyrodniczej. By chociaż jedno drzewo na tej planecie pozostało. Chociaż i tak uważam, że tam na górze Tata ma dla nas jakiś plan, i co by nie było, będzie miło. Bo ten świat jest doskonały, choć być może na tym etapie jeszcze tego faktu nie dostrzegamy. Wciąż jesteśmy dziećmi w szkole.

Jesteś wierzący?

Tak. Świadomość chrystusowa jest taką moją afirmacją, w którą wierzę. Trzymam kciuki, byśmy do niej dojrzeli, wtedy przestaniemy być dziećmi i dorośniemy.

W utworze „Lass” – również z nowej płyty – śpiewasz: „Lasu doradza mi, Lasu nawraca”. Szukasz Boga w przyrodzie?

Ja go tam znalazłem! Spójrz na liść kwiatka tu na parapecie. Święta geometria na każdym kroku.

Adres URL dla Zdalne wideo

To jest slogan stary jak świat, a my ciągle nie potrafimy tego dostrzec. Ja się dzięki temu nawróciłem. Kiedyś byłem zdeklarowanym antyklerykałem. Dzięki poszukiwaniom i przyrodniczym inspiracjom stałem się radosnym, bogobojnym katolikiem. Chodzę do kościoła, spowiadam się, odmawiam różaniec.

To co konkretnie daje Ci przyroda? Ten „Lasu”?

Przede wszystkim poczucie, że we wszechświecie istnieje harmonia. Że wszystko jest zgodnie z planem, pomimo że na poziomie ludzkim mamy problemy z jego zrozumieniem i akceptacją. Po drugie czuję, że kiedy idę między drzewa, wszystko ze mnie spływa. Napięcia, które gromadzą się w życiu codziennym. Wystarczy, że chwilę pobędę w lesie, i las tę złą energię natychmiast ściąga i transmutuje.

Opowiedz mi jeszcze o swoim języku.

To język polski.

Wykonawcy czasem się skarżą, że polski jest przaśny i wolą śpiewać po angielsku.

Ja innego nie znam. Za to w polskim czuję się d’Artagnanem.

Traktujesz język jak plastelinę: „Co w trawie piszczy, pieści liści, szeleściście z ciszy czyści”.

Jak można go tak nie traktować? Jak się dostaje jakiś dar, to trzeba go wykorzystać na sto procent. To takie językowe zero waste.

Powiedziałeś kiedyś, że Twoje teksty są jak zaklęcia, mantry.

Nie tylko moje. Wszystkie słowa są zaklęciami. Słowo staje się ciałem, a ludzie chlapią na lewo i prawo co popadnie, zapominając o tym, jaką dysponują mocą. Język to broń masowego rażenia albo masowego wrażenia. Staram się z pokorą i pełną świadomością tego, czym się zajmuję, w sposób rozważny i odpowiedzialny używać tej mocy.

Jest coś, czego byś z językiem nie zrobił?

Na pewno bym go sobie nie obciął, jak van Gogh ucha. Poza tym nie przeklinam. No, staram się nie przeklinać, choć czasem ten ulrychowski gen dobrze się we mnie czuje. Jak trzeba, potrafię się przaśnie wyrazić, ale nie szukam takich rozwiązań. Język ma być świętością.

Ale często prowokujesz. Śpiewasz: „Co to jest za stan, kiedy pała łan”.

Bo trzeba świrować, żeby nie zwariować. Bez poczucia humoru nie ma co do mnie w ogóle podchodzić. Ludzie całkiem poważni umierają jeszcze za życia. Mnie humor przy życiu trzyma.

Dlatego wymyśliłeś Paprodziada? Żeby Ci więcej uchodziło na sucho?

Moją pierwszą ksywą był Księżul Sporysz. Potem rozstałem się na chwilę z Łąki Łanem. Wróciłem już jako Paprodziad. Wszyscy w zespole mieliśmy pseudonimy sceniczne, na szczęście nie obsceniczne. Poczułem, że Paprodziad to moje alter ego.

Jesteś bardziej Papro, czy bardziej Dziad?

Jak coś jest bardziej, to nie ma równowagi. A równowaga jest ważna. Dziad reprezentuje szukanie życiowej pokory i otwartość na ludzi, nieważne czy to szef korporacji, czy bezdomny spod dworca. Obu trzeba traktować tak samo. Z kolei Papro to aspekt przyrodniczy i dzielenie się emanującymi z natury znaleziskami.

Gdy się dziś człowiek zajmuje przyrodą, to wchodzi w całe spektrum ponurych tematów związanych z kryzysem klimatycznym czy wielkim wymieraniem gatunków. Nie jest trochę tak, że śpiewając o pszczółkach i kwiatkach zaklinasz rzeczywistość?

Jako artysta mogę tylko poprzez afirmację nawoływać do ochrony owego łona, w którym wszyscy żyjemy. Miejsca, które daje nam życie. Z drugiej strony jestem przeciwnikiem fanatyzmu i nie chcę popadać w związku z tym w jakieś szaleństwo, bo to jest ciągle tylko łono i nie wiem, jaki Tatuś ma wobec niego plan, ale na pewno jakiś ma.

Czyli jesteś przeciwnikiem działalności wywrotowej?

Z przewrotów popieram tylko te w przód i przez bark. Ewentualnie jeszcze osobiste, wewnętrzne.

Bo pomyślałem, że człowiek, który śpiewa o lesie, chodzi boso, a w telefonie nie ma internetu, to taki wywrotowiec na miarę antropocenu.

Ale dla mnie na pierwszym miejscu zawsze będą ludzie. Nie chcę stawać przeciwko jakimkolwiek ludziom, bo oni też są naturą. Ich świadomość ewoluuje. Być może na razie jest na takim etapie, że najchętniej bym tego kogoś zamknął albo ukrzyżował, ale tego nie zrobię, nawet nie będę pierwszy rzucał kamieniami. Czy to w Kaczyńskiego, czy w Tuska. To wszystko są moi bracia w jełopianie... (śmiech).

Rany, jak czasem coś palnę, to mi brakuje słów. Ale człowiekowi zagraża przede wszystkim on sam. Dopóki nie uporządkuje sobie wnętrzności, zawsze będzie szukał przyczyny na zewnątrz. Wrogów mamy na zewnątrz tylko wtedy, gdy w jakimś skrawku jesteśmy wrogami dla siebie sami.

Czyli jesteś w kwestiach ziemskich raczej optymistą?

Jestem po prostu optymistą. Optymizm jest jednym z filarów mojej wiary. To kwintesencja chrześcijańskiej filozofii. Widząc cały ból i problemy tego świata, z jednej strony staram się jakoś na nie reagować, pomagać, a z drugiej ciągle uczę się je akceptować. Traktować wszystko jako lekcję, która jest sposobem na to, byśmy mogli wzrosnąć. To mi daje poczucie spokoju i umiejętność, by z uśmiechem iść przez życie. I jeszcze się tym dzielić. ©

fot. AGNIESZKA SADOWSKA / AGENCJA GAZETA

WŁODEK „PAPRODZIAD” DEMBOWSKI (ur. 1980) jest muzykiem i tekściarzem; członek m.in. zespołów Łąki Łan, Dziady Kazimierskie i November Project. W listopadzie ukazała się nowa płyta Łąki Łan, „Raut”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2019