Życie mi leży. Rozmowa z Katarzyną Nosowską

Moja mama, kobieta koło siedemdziesiątki, powiedziała mi ostatnio: „Kasia, ja tam w środku jestem nadal tą samą młodą dziewczyną”. To było piękne, bo mam dokładnie tak samo.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Katarzyna Nosowska / PIOTR PORĘBSKI / MATERIAŁ PRASOWY
Katarzyna Nosowska / PIOTR PORĘBSKI / MATERIAŁ PRASOWY

EWELINA BURDA: Jaka jest teraz u Ciebie pora roku?

KATARZYNA NOSOWSKA: Dokładnie taka, jaka została zaserwowana nam wszystkim. I bardzo mi się ona podoba.

W piosence z nowej płyty śpiewasz tak: „Nie zawodzi tylko wiosna / Punktualnie / Nie na rozkaz / Stawia się”.

Od ładnych kilku lat jestem świadoma i przytomna na tyle, żeby dostrzegać to, co się dzieje wokół. Nie wiem, czy to kwestia wieku i dojrzałości, czy zmiany, która we mnie zaszła, ale nie obrażam się już na pory roku. Bardzo mi się podoba to, jak natura spokojnie, miarowo działa. Lubię to obserwować. Teraz widzę tej natury więcej, bo mieszkam w lesie. Lubię być w kontakcie z nią, koi mnie. Tym bardziej że wiem, jak kiedyś żyłam.

A jak żyłaś?

Ta informacja płynąca z natury przeciekała mi przez palce. Nie zauważałam niuansów. Byłam skoncentrowana na sobie w takim stopniu, który uniemożliwiał mi dostrzeganie tego piękna. Więc teraz jestem niesamowicie wdzięczna za to, że dziś po prostu widzę tę przemyślaną konstrukcję. I biorę ją w całości, bo gdybym wyzuła ze swojego życia te ciemne jesienie i zimy, to ono byłoby niekompletne. Staram się mieć głęboki szacunek do wszystkich odsłon, które przynosi codzienność.

Kiedy o tym mówisz, może się wydawać, że to przychodzi Ci gładko. Prosto.

I chyba teraz już tak jest. Nie ma we mnie już buntu przeciwko temu, że czasami doświadczam jakiegoś mikrospadku. Nie dyskutuję z tym procesem, jakim jest życie: ono przychodzi, a ja patrzę, co mogę z nim zrobić, w jaki sposób mogę się w nim odnaleźć. Nie mam żadnych oczekiwań, czyli potem nie jestem rozczarowana.

Wobec siebie też nie masz dziś oczekiwań?

Odpowiem przykładem: dwa i pół roku temu – to już kawał czasu – zaczęliśmy pracować nad nową płytą z Foksiem, czyli Michałem Królem, moim producentem. Zrobiliśmy pierwsze dwie piosenki, ale dalej nam nie szło. Nie podobałam się sama sobie. Wiedziałam, że jestem przygaszona i że to nie jest opowieść, którą chcę snuć. I dawniej pewnie bym się załamała, stwierdziła, że się skończyłam, już nie umiem, a ten mój muzyczny kramik nadaje się tylko do zamknięcia.

Co wtedy pomyślałaś?

Że skoro tak jest, to tak ma być. I że najlepiej, jeśli zrobię przerwę, zajmę się codziennością w tej najmniej, a jednocześnie w jej najbardziej spektakularnej odsłonie.

Co to było?

Dom i zwierzęta. Pranie i sprzątanie.

Lubisz ten codzienny grajdół?

Bardzo. Potrafię dobrze wysprzątać dom, jak tylko mi się chce. Staram się świadomie robić te codzienne czynności, nie błądzić myślami po przeszłości albo po przyszłości, których przecież nie ma. Tamtej już, a tej jeszcze. A miałam to kiedyś w zwyczaju.

Dziś już nie lubisz wspominać?

Rzadko oddaję się takim rozrywkom jak na przykład oglądanie zdjęć. Mam swoje archiwum, w nim dużo starych, analogowych fotografii. Ale przy ostatniej przeprowadzce zrobiłam w nim solidne porządki, zachowałam tylko te naprawdę ważne, nie potrzebuję piętnastu zdjęć z jednego, nawet wspaniałego ogniska. Wiele wyrzuciłam. Nie chcę się przywiązywać, otaczać rzeczami. Pozbywam się ich bez żalu, żeby kiedyś nie były kłopotem dla mojego syna czy kogoś, kto będzie zajmował się sprzątaniem po mnie domu.

Interesuje Cię wyłącznie dziś?

Tak. Świadome najadanie się teraz, przełykanie chwili.

W jednej z nowych piosenek śpiewasz: „Co u Ciebie / czy na szczycie mocno wieje / czy samotność kąsa aż do łez / (...) czy wspinaczka opłacała się / mów szczerze jak jest”. A Twoja wspinaczka, opłaciła się?

Myślę, że tak. W tej piosence myślę o tych, którzy bardzo pragną szczytu, są w gorączce wspinaczki, liczą, że jak już tam dotrą, to poczują wreszcie spokój i szczęście.

Nie będzie tak?

Samotność, która na szczycie zawsze się w końcu pojawia, jest trudna, jeżeli człowiek nie jest w dobrej komitywie ze sobą. Bóg mi świadkiem, że ja nigdy nie pragnęłam sławy, kariery. Nie pragnęłam tego szczytu.

To czego pragnęła debiutująca Nosowska?

Na początku najbardziej tego, żeby wydać prawdziwą płytę CD. Chciałam, żeby w domu rodzice powiedzieli, że są ze mnie dumni. Zawsze marzyłam o tym, żeby ludziom było po drodze z tym, co ja robię. Wszystkie momenty, kiedy byłam w świetle naprawdę mocnych reflektorów, były dla mnie trudne, czułam się zawsze bardzo niekomfortowo. Też sobie wybrałam zawód, prawda?

A na scenie, jak się czułaś?

Są takie miniaturowe ręczniczki, które są suche i maksymalnie skompresowane, a kiedy włoży się je do wody, to rosną w oczach. Kojarzysz je? I to jestem ja na koncertach: na początku jestem suchym, maleńkim ręczniczkiem, a jak przychodzą ludzie, ta moja woda, staję się nagle wielką płachtą.

Często mierzyłam się też z takimi myślami, że najchętniej to tylko bym ­nagrywała kolejne płyty w ciemnym studiu, żeby nikt nie robił wielkich afer z tego powodu, a potem natychmiast wracała do domu i znikała w swoich pieleszach.

Presja zawodowa dziś zmalała?

Nie zmieniło się na pewno to, że każda kolejna płyta jest dla mnie niepewnością. Nie wiem, co się wydarzy: czy ludziom się spodoba? Będą chcieli jej słuchać? Przyjdą na koncerty? Tego nigdy nie biorę za pewnik.

Zmieniło się na pewno to, że może i ktoś mnie tam czasem ciśnie zawodowo, bo sam ma taką robotę, ale ja sobie boku nie wyrwę. To jest właśnie wspaniały czas w moim życiu, kiedy, bez przemocy w stosunku do drugiego człowieka, nie spełniam oczekiwań, jeżeli nie są moje.

Ta młodsza Kaśka je spełniała?

Ciągle. I to był okropny stan, teraz dopiero mogę to stwierdzić. Nie czułam się dobrze w sobie, bolał mnie brzuch z nerwów, często się bałam. Właściwie chyba bez przerwy się bałam.

Czego się bałaś?

Tego, że ktoś będzie zawiedziony albo się obrazi: fani, wytwórnia, koledzy. I żyłam tak większość tego mojego życia artystycznego. Na każdej płycie, którą wcześniej wydawałam, znajduje się przynajmniej jeden kawałek, którego nie powinno w ogóle być, który mnie drażni, którego nie lubię grać na koncertach. A „Degrengolada” jest płytą, na której nie ma takiego utworu, lubię je wszystkie i chyba także o to walczyłam w życiu.

I czujesz, że wywalczyłaś?

Ta cała moja przemiana, którą lubię też nazywać powrotem do samej siebie, powstała na gruncie ogromnej degrengolady życiowej, która się wydarzyła kilka lat temu. Miałam wrażenie, że destrukcji uległo wszystko, co moje, wszystko, co wokół mnie. Niby wiedziałam, że nieszczęścia chodzą parami, ale żeby aż tak?

Co wtedy zrobiłaś?

To nie przyszło od razu, ale bardzo chciałam wyrwać się z tego stanu, żyć inaczej. Na początku docierało do mnie powoli, że nie ma czegoś takiego jak „jednoznacznie złe” i „jednoznacznie dobre”, że te dwa ważne pojęcia zawsze funkcjonują w pewnej symbiozie. Chyba trzeba trochę dłużej pożyć, żeby sobie to poukładać, i dlatego mi się wreszcie udało. Chociaż wiem, że są też młodzi ludzie, którzy mają wysoko rozwiniętą taką interpretację życia. Ja niestety musiałam na to poczekać.

Jaką masz teraz interpretację?

Zdjęłam odpowiedzialność ze świata za moje życie, co okazało się przełomowe. Przez lata wydawało mi się, że coś mi się należy. Znajdowałam zawsze usprawiedliwienia: bo przecież moje dzieciństwo nie było idealne; bo kiedy trenowałam pływanie, trener był niewłaściwy; bo koleżanka zabrała mi chłopaka i czułam się zraniona. Odpowiedzi, dlaczego moje życie kuleje, zawsze szukałam na zewnątrz.

Coś jeszcze?

To całe moje szukanie siebie było bardzo samotnym procesem. Ważne było uświadomienie sobie, że ja przecież jestem człowiekiem: aż człowiekiem, ale też – tylko nim. Takim, który robi aż tyle i tylko tyle, ile w danym momencie potrafi. Czasami jest to po prostu bardzo mało, ale gdyby mógł lepiej, jestem przekonana, że by zrobił lepiej. Długo uczyłam się, żeby zastosować tę zasadę również wobec siebie: dziś wszystko, co mogę zrobić, to za mało. I to też jest okej.

A w miłości?

Przez lata miałam poczucie, że jeśli coś daję partnerowi, on powinien mi to oddać – żeby przynajmniej była ta równowaga. A najlepiej, żebym to ja dostawała więcej.

Ten czas życiowych kryzysów dotyczył też mojego małżeństwa. Jesteśmy z Pawłem 22 lata razem, czyli bardzo, bardzo długo. Przeżyliśmy rzeczy piękne, ale też okropne. I te jeszcze okropniejsze, jak uzależnienie i współuzależnienie. Tego już absolutnie najgorszego kryzysu, ekstremalnego, doświadczyliśmy w 2017 roku. Miałam, mieliśmy szczęście, że mój mąż też postanowił siebie jakoś wtedy poszukać. To była jego niezależna decyzja, którą podjął dla siebie. Ale sprawiło to, że spotkaliśmy się tacy inny, nowsi, odświeżeni. I tylko dzięki temu ta nasza historia opowiada się nadal.

Jakieś relacje się zakończyły?

Tak. Okazało, że było sporo osób, które dobrze się czuły z tym moim uleganiem, z moją nieprzytomnością dotyczącą samej siebie. Korzystały na tym. Te relacje zupełnie łagodnie się rozmyły, same z siebie. Nie jestem typem człowieka, który mówi kategorycznie: to koniec, nie pasujemy do siebie, odchodzę. To działo się naturalnie, jakbym przestała wydzielać zapach, który przyciąga pewien typ osób. I zrobiło się wtedy sporo miejsca na nowych, którzy zupełnie bez szukania po prostu przyszli do mojego życia. Ciekawie poukładała się też moja relacja z mamą.

Opowiedz o niej.

Po wielu latach znowu mieszkamy razem. To jest moja najbliższa, najdłuższa relacja, przecież ja kiedyś mieszkałam nie tylko u niej, a w niej. I po tych swoich zmianach, porządkach, musiałam nauczyć się stawiać granice wobec niej. To przyszło mi późno, byłam już przecież bardzo dorosłą babą.

Dziś w jakimś sensie moja mama stała się bezsilna wobec mnie, dawniej potrafiła mną manipulować, teraz stare metody już nie działają. Widzi, że traci władzę. Nie walczę już, gdy ona próbuje robić swoje teatry w salonie, wtedy usuwam się do swojego pokoju, znajduję sobie tam coś do roboty.

Co dzieje się dalej?

Moja mama nie może mnie teraz tyle naprzytulać, żeby mi zaleczyć jakieś braki z dzieciństwa. Teraz już jest moja kolej. Teraz ja biorę siebie w ramiona.

Lubię za to obserwować, jak pomalutku zaczyna rozumieć, że przez bardzo długi czas coś jej się tylko wydawało na mój temat. A ja jestem wolnym człowiekiem, mam dla niej dużo miłości i szacunku, natomiast są pewne granice, które już są we mnie nieprzekraczalne. Lubię też patrzeć, jak szuka jakiegoś nowego klucza do mnie: czyta, słucha, szuka nawet na YouTubie treści o ludzkich relacjach. Starsi ludzie są mocno ukształtowani i to jest niezwykłe patrzeć na nią, jak się także przy mnie zmienia. Jest też dla mnie bardzo cenną nauczycielką, testuje mnie. Myślę o tym, że robi mi takie „kartkóweczki” z tej przemiany. Sprawdza mnie najlepiej.

A te długie blond włosy, które teraz nosisz i zaplatasz często w dwa dziewczęce warkocze, skąd się wzięły?

Nie ma za tym jakiejś wielkiej, skomplikowanej teorii. Jestem jak każda babka, któregoś dnia coś mi strzeli do głowy i się przefarbuję, ciachnę, coś pozmieniam. Bo zobaczyłam w necie, na ulicy, jakiejś gazecie. Nie zatrudniam osób od wizerunku. Pewnie, że korzystam z makijażystów i innych specjalistów, ale od lat wymyślam siebie sama.

Na Instagramie napisałaś niedawno, że „starsza niż teraz nie byłaś, ale bliższa sobie też nie”.

Mało mam w sobie elementu próżności, który by sprawiał, że lubiłabym ciągle patrzeć na siebie, z przyjemnością pozować do zdjęć. Kiedyś to miało bezpośredni związek z kompleksami, bo nigdy nie czułam się dobrze ze sobą na tyle, żeby się na przykład bawić sesją zdjęciową; na ostatniej mi się to udało. I to nie jest kwestia fizyczności, bo gdy byłam młoda i naprawdę chuda, też tego nie lubiłam. Dziś mam więcej luzu, szukam go, bo chcę przestać się boksować za to, jak wyglądam.

Udaje się?

Chyba tak. Pomyślałam ostatnio, że gdyby nie lustra, to nawet do końca nie wiedziałabym, jak wyglądam. Ktoś mógłby podejść i powiedzieć, że wyglądam wstrętnie lub niewstrętnie – ale to byłaby tylko jego opinia. Moja mama, kobieta koło siedemdziesiątki, powiedziała mi ostatnio: „Kasia, ja tam w środku ­jestem nadal tą samą młodą dziewczyną”. To było piękne, bo dokładnie tak samo czuję. I chyba dlatego jest mi naprawdę wszystko jedno, jak wyglądam.

Na pewno chciałabym schudnąć dla zdrowia, żeby długo czuć się sprawna, cały ten nadmiar gdzieś upłynnić, ale wierzę, że to się stanie wtedy, kiedy ma się stać. Teraz jestem gdzie indziej niż przed lustrem: jestem przy drzewach, przy krecich kopcach. I tam jest wspaniale, mogę polecić to miejsce.

„Krecie kopce liczę na sen” – słychać na płycie. Dużo ich w Twoim ogrodzie?

Mieszkamy prawie w lesie i mam wrażenie, że krety, przeganiane ze wszystkich pięknych ogrodów sąsiadów, lądują ostatecznie u nas.

Jaki jest Twój ogród?

Jest dziki, na pewno nie wygląda jak u Kardashianów. Nie ma w nim dużo słońca, bo rosną tam wysokie sosny i dużo drzew liściastych. Słońce operuje w koronach, ale na poziom roślin przy glebie dociera go mało. Niektórzy nasi sąsiedzi powycinali te stare, wysokie drzewa, żeby sadzić kolorowe rzeczy, ale ja nie byłabym w stanie tego zrobić. Dlatego zrobiliśmy sobie ogród hybrydowy.

Czyli jaki?

Mój Paweł wsadził mi parę sztucznych traw, jakichś kolorowych roślin w ziemię. Nawet trochę przypominają żywe i wygląda to całkiem nieźle.

Ale gdybym miała mieć jedno takie swobodne marzenie, to chciałabym mieć kawałek ziemi, gdzie widać, jak z ziarna coś wyrasta. I kiedy ktoś do mnie mówi, że cudów nie ma, to odpowiadam: jak to nie ma, a to? Popatrz!

O czymś jeszcze marzysz?

Żeby kiedyś żyć w jakimś cichym miejscu, gdzie próbujemy być samowystarczalni: sami sadzimy, sami zbieramy, sami zjadamy to, co wyhodowaliśmy. Mamy zwierzęta, ale tylko po to, by były z nami. Może tutaj odzywają się na starość moje korzenie? Bo cała moja rodzina, babcie, pradziadkowie, oni wszyscy żyli blisko przy ziemi.

Śpiewasz w jednej z piosenek, że „pora odpocząć”. Potrafisz to robić?

Bardzo umiem w odpoczywanie.

Zawsze tak umiałaś?

Nie, kiedyś miałam po tym wyrzuty sumienia. Jak byłam nastolatką, mama często mówiła mi, że jestem leniem. Dziś wiem, że leżenie na kanapie wcale nie musi być lenistwem. Przeciwnie. Dużo tej pracy nad sobą, o której tak ciągle mówię, wykonywałam właśnie na kanapie. Ciało sobie leży, a w głowie powstają rzeczy, które potem wyśpiewuję. Ale umiem też tak po prostu być – zupełna nowość dla mnie. Chyba nie umiem jeszcze o takich rzeczach sensownie opowiadać, ale spróbujmy: gdy leżę i zamykam oczy, czuję życie w sobie. I jak to wszystko dobrze działa. Przepiękny stan.©℗

KATARZYNA NOSOWSKA (ur. 1971 r. w Szczecinie) jest piosenkarką i autorką tekstów. Przez lata wokalistka zespołu Hey, z którym wydała kilkanaście albumów, a który w tym roku świętuje 30-lecie pierwszej płyty „Fire”. Właśnie ukazała się „Degrengolada”, ósmy solowy album artystki.


Nosowska ma głos

 

FIRE

Pierwsza płyta, na której można usłyszeć głos i słowa Nosowskiej – studyjny debiut grupy Hey z 1993 r. Z okazji jej 30-lecia zespół, który w 2017 r. zawiesił działalność, wystąpi jesienią w katowickim Spodku. Obok „Teksańskiego” czy „Zazdrości” najpopularniejszym jej utworem jest „Moja i twoja nadzieja”, który stał się hymnem dla poszkodowanych w powodzi tysiąclecia.

PUK. PUK

Równolegle z rozwojem popularności Hey Nosowska pracowała na własny artystyczny rachunek: jej pierwsza solowa płyta ukazała się we wrześniu 1996 r. Na „Puk.Puk” dominowały ciemne klimaty trip-hopowe, z domieszką rockowych i punkowych. Ulubioną przez słuchaczy stała się piosenka „Jeśli wiesz co chcę powiedzieć”, która trafiła potem do filmu „Gry uliczne” Krzysztofa Krauze.

POWRÓT Z BAMBUKO

Po wielu latach pisania tekstów piosenek Nosowska dała się poznać jako autorka książek, debiutując w 2018 r. „A ja żem jej powiedziała”. Dwa lata później wydała „Powrót z Bambuko” (Wielka Litera). Obśmiewa w niej kategoryczne mądrości, dzieli się swoimi przeżyciami i udziela rad. Lękacie się, co ludzie powiedzą? „Nie wahajcie się użyć własnego życia, by żyć, jak wam się podoba”.

DEGRENGOLADA

Ósmy solowy album artystki ukazał się w maju 2023 roku, po pięciu latach od płyty „Basta”. Nostalgiczna, melncholijna, pełna motywów z natury, które od lat wracają w piosenkach. Muzycznie chce czerpać z wielu stylów, pojawiają się na niej goście: rapujący syn artystki Miki Krajewski, popowa wokalistka Natalia Szroeder i kontratenor Jakub Józef Orliński.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Życie mi leży