Uważność, cierpliwość, pokora

Maja Popielarska: Ogród to złożony ekosystem, który ma znaczenie nie tylko przyrodnicze, ale też psychologiczne. Da się wypracować kompromis między potrzebą estetyczną a zostawieniem przyrodzie swobody do życia swoim rytmem.

10.08.2020

Czyta się kilka minut

Okładka dodatku: Włóczykij i Powsinoga /
Okładka dodatku: Włóczykij i Powsinoga /

MICHAŁ SOWIŃSKI: Od ilu lat prowadzisz swój program?

MAJA POPIELARSKA: Kręcimy już siedemnasty rok, mamy na koncie 760 odcinków.

Czyli odwiedziłaś sporo ogrodów. Co się zmieniło w nich przez te lata?

Gdy zaczynaliśmy, ogrody były uboższe. Nie w sensie ekonomicznym, choć zapewne trochę też, ale przede wszystkim gatunkowo – wiele roślin było po prostu mniej dostępnych. Na pewno odmienna była też świadomość ludzi, którzy je zakładali i pielęgnowali. Tamte ogrody miały świetną kompozycję, brakowało im jednak koloru, bo opierały się przede wszystkim na drzewach i krzewach zimozielonych, dominowała więc ciemna zieleń z niewielką domieszką odcieni cytrynowych i czerwieni – choćby śliw czy jabłoni ozdobnych. Swoją drogą te ostre zestawienia kolorystyczne są wciąż dość lubiane, podobno to nawet nasz wyróżnik.

A dziś?

Okno na świat otworzyło się także dla ogrodów. Pojawiły się nieskończone możliwości. Cena ziemi rośnie, więc posiadanie ogrodu jest coraz większym luksusem. Wciąż istnieje pogląd, że ogród po prostu wypada mieć – ma być wizytówką, wyznacznikiem statusu ekonomicznego i społecznego. Na szczęście zaczął dominować inny trend, czyli szybko rosnąca świadomość, że ogród to złożony i cenny ekosystem, który ma znaczenie nie tylko przyrodnicze, ale też psychologiczne. Rośnie też poczucie odpowiedzialności za przyrodę. Dobrze pomyślany ogród może być – symboliczną, ale wciąż – rekompensatą za wielowiekową dewastację przyrody. I choć jest dziełem człowieka, da się wypracować kompromis między potrzebą estetyczną a zostawieniem przyrodzie swobody, żeby żyła swoim rytmem.

A od strony technicznej – nawozy, szkodliwe środki chwastobójcze – czy tu też zmienia się świadomość?

Zależy od ogrodu. Obserwuję długie półki w sklepach z chemią i włos na głowie mi się jeży na myśl, co wlewamy w glebę... Coraz mniej ludzi to robi, ale gdy już ktoś się na to zdecyduje, to skala zjawiska jest porażająca. Na szczęście pojawia się coraz więcej ruchów promujących zdrowe ogrodnictwo – permakulturę, czyli traktowanie przyrody z szacunkiem. Bo trzeba powiedzieć, że ogrodnictwo jako takie nie jest zjawiskiem sprzyjającym naturze, zwłaszcza to współczesne: z rozbuchaną produkcją owoców i warzyw. Niemniej można rozwijać je w sposób rozsądny.

Czyli?

Dbać o jakość gleby: stosować naturalne nawozy, kompostować odpadki, ściółkować glebę, dostosowywać gatunki do warunków (oczywiście trochę inaczej jest z ogrodami warzywnymi), dbać o bioróżnorodność – modne teraz słowo, podobnie jak przedrostek „eko”, który może określać najróżniejsze, nie zawsze sensowne zjawiska. Najcenniejsze są ogrody, które choć w części same się tworzą i rozwijają. To uczy pokory, przywraca też pierwotny instynkt samozachowawczy, który w znacznym stopniu utraciliśmy. Nie przepadam za górno­lotnymi słowami, bo z tej perspektywy nie widać wcale najważniejszych i najciekawszych zjawisk.

Ogrody, tarasy czy balkony – w czasach pandemii zyskały nowe życie.

Lockdown przypadł na wiosnę, więc mieliśmy więcej czasu i możliwości do obserwowania, jak wszystko budzi się do życia i zakwita. Nieco zmuszeni przez okoliczności, przetarliśmy oczy ze zdumienia, bo okazało się, że doniczka z dopiero co wysianym „chabaziem” zamienia się w klejnot. To nie do przecenienia. A własny skrawek ziemi? To już cała szkatułka skarbów.

Tej wiosny wiele razy słyszałam, że ogródek uratował kogoś przed poważnymi problemami psychicznymi czy konfliktami rodzinnymi. Dzieci nie oszalały w zamknięciu (a rodzice wraz z nimi). Ogród zapewnił higienę codziennego dnia, poczucie bezpieczeństwa. Pozwolił odskoczyć, zapomnieć na chwilę o lękach.

Poczułem to na własnej skórze.

Ogródek to odrobina stabilizacji w niepewnych czasach, rodzaj kryjówki czy schronu. Ile drwin jeszcze kilka lat temu słyszało się o ogródeńkach miejskich. A teraz po te kilkadziesiąt metrów kwadratowych ROD-osów ustawiają się długie kolejki. Koc się położy, ptaki pośpiewają, dziecko poturla się po trawie... Wracamy do przeszłości.

Jak uda mi się wyhodować coś z nasionka, to cieszę się jak dziecko.

Satysfakcja jest ogromna, ale jednocześnie nie jest natychmiastowa, co ma niebagatelne znaczenie w dzisiejszym znerwicowanym świecie. Każda forma obcowania z zielenią uczy uważności i cierpliwości. Ocean pokory. Wielokrotnie słyszałam, że praca w ogrodzie pomogła w wychodzeniu z depresji. W ogrodzie można się też wyżyć, dać upust frustracjom, bo to w końcu ciężka, fizyczna praca. Można pobyć ze sobą, pomilczeć. Nie słyszałam nigdy, żeby ktoś był zmęczony widokiem kwiatów albo spacerowaniem po lesie. Ogród to przyjaźń na zawsze.

Twój ogród też się zmieniał przez lata?

Oczywiście – zarówno on, jak i moje jego postrzeganie. Zrezygnowałam z trawnika na rzecz dzikiej murawy, gdzie ciągle coś kwitnie i trzeba uważać, żeby nie nadepnąć na pszczołę lub trzmiela. Rosną pokrzywy – na herbatę, ale też dla motyli. Pielę tylko te miejsca, gdzie chcę mieć rośliny ozdobne. Mam wiele zakamarków, do których zaglądam rzadko, bo ich święty spokój – i mój – jest cenny. Nie stosuję już chemii, od jakiegoś czasu mam swojego jeża. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, gdzie kryją się ropuchy. Wyczekuję z niecierpliwością, żeby się pojawiły, bo ich obecność to najlepszy komplement dla każdego ogrodu.

Co doradzasz, a co odradzasz innym?

Budzą moją wesołość prośby o ogród, który nie wymaga pracy. Podobnie jak ludzie wściekający się na opadające liście, którzy z tego powodu rezygnują z sadzenia drzew. A później lamentują na upały. Wkurza mnie, gdy ktoś zalewa ziemię chemią, bo tną komary, ale w sklepie kupuje śmietanę bio. Niektórzy patrzą na ogrody jak na obrazek z Instagrama. Jasne, można się inspirować gotowymi propozycjami, ale ślepe kopiowanie? Po co? Lepiej rozejrzeć się dookoła, zadrzeć głowę, pogrzebać w glebie – poznać miejsce.

Trzeba pamiętać, że żonglujemy tu życiem roślin i zwierząt. Nie wolno robić tego bez szacunku. Ogród to więcej niż dodatek do domu, to organizm, choć stworzony przez człowieka. Dlatego ciągle powtarzam – sadź drzewa, krzewy, kwitnące byliny, łap wodę, zapraszaj zwierzęta. Nie sprzątaj ogrodu jak gabinetu, sterylności mówię „nie”! W takim ogrodzie dzieci nie uczą się przyrody, bo na widok mrówki czy żuka uciekają z krzykiem.

No i straszna nuda...

Właśnie! Kolejne pomieszczenie, tyle że bez dachu. Rośliny podporządkowane musztrze człowieka. A gdzie ptaki, kopiec kreta (wiem, niespodzianka nie zawsze miła...), zapach, trochę błotka po deszczu? Gdzie te wszystkie rzeczy poruszające zmysły? Pustka, nic się nie dzieje.

Albo trawnik w środku głuszy.

Kolejna obsesja i niestety wciąż wyznacznik statusu społecznego. Do tego żywopłot. Nie mam nic do grzebieni z żywotników, choć ewidentnie ktoś im przeprowadził bardzo udaną akcję PR-ową. A sam trawnik – to przecież najbardziej wymagająca uprawa ze wszystkich możliwych w ogrodzie. Kosztuje dużo pieniędzy i energii – trzeba nad nim pracować bez przerwy. A poza wszystkim w Polsce mamy do niego kiepskie gleby. O wylanych hektolitrach wody nie wspominając. Trawnik nie jest potrzebny do szczęścia.

Gdy w czerwcu pisaliśmy o łąkach, był on wrogiem numer jeden dla wszystkich.

Zakładamy go, nie myśląc o konsekwencjach. Patrząc na ogród widzimy tylko to, co na powierzchni, a serce ogrodu to gleba. A tam? Proszę o rachunek sumienia: kto w ogóle pomyślał o tym, co jest istotą jej wartości: że powietrze, że woda, że miliony organizmów drobniutkich i całkiem sporych – i wcale nie chodzi wyłącznie o krety! Trzeba stworzyć odpowiednie warunki dla wszystkich mieszkańców.

Zdrowa gleba plus odpowiednie gatunki roślin – to najlepszy sposób na udany ogród.

A łąki kwietne? Od jakiegoś czasu bardzo je w „Tygodniku” wspieramy.

Są oczywiście przepiękne, choć stosunkowo krótko ozdobne. Wymagają też odpowiedniej pielęgnacji. Nie można zapominać, że to twór zupełnie sztuczny – te dywany kwiatowe mają niewiele wspólnego z łąkami, jakie znamy z naszego krajobrazu. Dlatego wolę nazywać je murawami kwiatowymi. Mieszanki można zrobić samemu – zbierając nasiona, tworząc autorską kompozycję. Lub kupić gotowe nasiona jednoroczne. Choć widziałam niedawno łąkę, która mnie oczarowała, a składały się na nią byliny dwuletnie, cebulowe, m.in. floksy wiechowate, liliowce, lilie, rudbekie, ostróżeczka polna.

Powstaje oczywiście pytanie o stosowanie tych muraw w miastach. I tu mam dylemat. Są piękne i wartościowe – karmią owady, choć wbrew pozorom wymagają sporo pracy. Na pewno jednak wprowadziły do naszego życia t­­rochę zamieszania i zainicjowały poważną dyskusję i zmianę myślenia. A to krok ­ w dobrą stronę, bo wierzę w pracę u podstaw i system drobnych zmian. Postawiłabym ­jednak w pierwszej kolejności na krzewy – bo to wyjątkowo plastyczna grupa roślin o bardzo szerokim zastosowaniu, a na murawy kwietne w drugiej kolejności.

Wysiałem 30 metrów łąki kwietnej u rodziców na działce i jestem zachwycony.

No i świetnie! Pamiętaj tylko, że będziesz musiał ją w odpowiednim momencie skosić, a potem częściowo wysiać na nowo, bo inaczej zaczną w niej dominować trawy, a nie kwiaty. Jeszcze raz podkreślę – siejmy wszystko, na co mamy ochotę i co sprawia nam radość, a łąka kwietna to wspaniały etap na naszej drodze do odbudowania zbiorowej przyrodniczej mądrości. Nie zapominajmy jednak, że mamy w Polsce dużo poważniejszy problem, który wymaga olbrzymich działań strukturalnych. Mówię oczywiście o wodzie – o fatalnych metodach jej pozyskiwania i przetrzymywania. Efektem tego jest np. zanikanie łąk typowych dla naszego krajobrazu – wilgotnych i świeżych. Gdzieniegdzie jeszcze się zachowały. Byłam wczoraj na spacerze pod Zakopanem, spotkałam jedną z nich – cudo!

W wydanym właśnie eseju „O czasie i wodzie” Andri Magnason przekonuje, że rozpaczliwie potrzebujemy nowego języka do opisu naszego świata i miejsca człowieka w nim. W XIX wieku islandzcy poeci wychwalali piękno tamtejszego krajo­brazu, co znacząco wpłynęło na powszechną świadomość przyrodniczą. Teraz tego brakuje.

Tak samo było z młodopolskimi poetami, którzy nauczyli nas patrzeć na skaliste góry. Wcześniej mieliśmy Mickiewicza, Orzeszkową. W dwudziestoleciu też można znaleźć sporo piewców przyrody, tylko odbiorca się zmienił. Wojna i czas powojenny wyjałowiły człowieka, ograbiły z wrażliwości. Wszędzie szarość i bieda, a dookoła zniszczenia – w tym gruzy pięknych dworów z ich ogrodami. A ogrodnik? Synonim „burżujstwa”, niemalże wróg ludu.

Potem przyszła galopująca cywilizacja. Zachwycaliśmy się lotami w kosmos, ale zapomnieliśmy, jak rośnie marchewka – doszło do wielu absurdów. Na szczęście od lat obserwujemy odwrócenie tej logiki. Paradoksalnie pomaga nam w tym pandemia, która pokrzyżowała plany wakacyjne – zamiast lecieć gdzieś daleko, jeździmy po najbliższej okolicy, odkrywając piękno, które cały czas było pod nosem. Bo Polska jest piękna – a byłaby jeszcze piękniejsza, gdybyśmy mądrzej nią gospodarowali.

Zmiany systemowe to jedno – trzeba będzie pewnie jeszcze na nie po­czekać. Ale może coś da się zrobić od razu?

Każdy we własnym sumieniu powinien sobie odpowiedzieć na to pytanie. Weźmy pierwszy z brzegu przykład – awokado, które uwielbiam, a jest teraz obiektem powszechnej krytyki: bo ślad węglowy, bo szkodliwe uprawy. Z drugiej strony duży wybór, cena przystępna – czy moja obojętność coś zmieni? Kupi ktoś inny albo zostanie wyrzucone. Pogodziłabym się, gdyby zniknęło ze sprzedaży, ale ta decyzja musiałaby zapaść daleko ode mnie.

Luksus w wyborze produktów, mody sezonowe, zabójcza dla świata pogoń za jeszcze piękniejszym rzeczami – to niestety fakt. Z jednostkowej perspektywy nie da się zbawić świata, pytanie, czy ci u władzy chcą tych zmian. Jestem pewna, że nie. Możemy więc żyć skromniej, uprawiać mądre ogrody, bo to ma wymierny wpływ na nasze życie – na dzieci, które dzięki temu zyskują zupełnie inną świadomość, a to z pewnością zaowocuje w przyszłości. Ostatnio spacerowałam ulicami z moim małym synem zaraz po deszczu. Mówiłam: „Zobacz, ile wody stoi na asfalcie, a ile wchłonęła ziemia, ile drzewa”. Takie lekcje są potrzebne. To niezbędny krok, żeby budować odpowiedzialne społeczeństwo.

Kropla drąży beton ignorancji?

Nie ma innego sposobu. Ale ta kropla znów nie jest aż taka mała. Zmiany pozornie błahe – zerwanie kawałka asfaltu czy niepotrzebnej kostki brukowej w mieście i posadzenie na tym miejscu czegoś zielonego i ładnego ma wpływ na życie wielu osób. Zmienia się wygląd okolicy, ale i stosunek mieszkańców. Od kilku lat w Holandii rozwija się akcję „Oddaj cegłę za roślinę” – ludzie bardzo chętnie rezygnują z betonowej pustyni, bo chcą mieć wpływ na otoczenie, w którym mieszkają. Trzeba im tylko dać możliwości. Takie inicjatywy pojawiają się oddolnie, ale stopniowo pną się w górę. Coraz więcej urzędników i innych specjalistów, mających realny wpływ na kształt naszej rzeczywistości, zaczyna myśleć w nowych kategoriach.

Pięknie, gdyby tak było, ale politykę miejską zazwyczaj wciąż kształtują interesy deweloperów, a nie mieszkańców.

Nawet to się zmienia. Dowiedziono już, że dobrze zaprojektowana zieleń wokół inwestycji deweloperskich potrafi podbić ich wartość nawet o 20 procent. Skoro ta droga przynosi efekty, to może warto nią pójść? Przekonajmy innych, że myślenie w kategoriach przyrodniczych – dbanie o krajobraz – może mieć też wymierne efekty ekonomiczne. Bo czy ktoś naprawdę woli mieszkać przy ulicy, gdzie nie ma ogrodów i wycięto wszystkie drzewa? O ile przyjemniej żyje się w ładnej, zrównoważonej przestrzeni, z bzyczącymi pszczołami, ptakami. Beton czy ogród? Wybór wydaje się prosty. ©℗

MAJA POPIELARSKA (ur. 1973) jest architektką krajobrazu, dziennikarką i prezenterką telewizyjną. Od 2004 r. prowadzi program „Maja w ogrodzie” (obecnie pod nazwą „Nowa Maja w ogrodzie”), w którym doradza w kwestii pielęgnacji i hodowli roślin, a także projektowania ogrodów.


WŁÓCZYKIJ I POWSINOGA – WAKACYJNY CYKL DODATKÓW. WEŹ, CZYTAJ! >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Włóczykij i Powsinoga