Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Szef brytyjskiej dyplomacji nie chce przeprosić za słowa, które wypowiedział podczas niedawnej wizyty w Libii, kiedy miastu Sirta wieszczył, że może stać się „drugim Dubajem”, jak tylko z okolicznych plaż „uprzątnie się zwłoki”. Choć wciąż dochodzi tu do zatonięć łodzi i pontonów z migrantami, libijscy i brytyjscy biznesmeni skwitowali wtedy uwagę Johnsona głośnym śmiechem. To nie jedyna niezręczność, jaką w ostatnich miesiącach popełnił Boris Johnson; wszystkie łączy podobna, zaskakująca jak na dyplomatę ignorancja i brak wyczucia:
– Potępiając niedawny zamach w Mogadiszu, określił stolicę Somalii, jednego z najuboższych państw Afryki, mianem „kwitnącego” miasta;
– Podczas wizyty w pagodzie Szwedago w Rangunie, jednym z najświętszych miejsc dla birmańskich buddystów, ku irytacji obecnego przy tym brytyjskiego ambasadora cytował fragment prokolonialnego wiersza Rudyarda Kiplinga („Bo świątynny dzwon przyzywa, gdy wiatr w palm korony dmie / Wróć tu, wróć, żołnierzu z Anglii, wróć tu, wróć do Mandalay! / Wróć tu, wróć do Mandalay, / Gdzie flotylli dawnej cień”; przeł. Maciej Słomczyński);
– Jeszcze zanim został ministrem, nazwał Baracka Obamę „pół-Kenijczykiem”, sugerując też, że „odziedziczył on po przodkach niechęć do Imperium Brytyjskiego”. ©(P)