Boiska i pobojowiska

06.07.2003

Czyta się kilka minut

A mój syn interesuje się sportem.
Świat współczesny pełen jest zagrożeń.

Rodzicu! Czy jesteś pewien, że twoje dziecko nie ma żadnego kontaktu z niosącym liczne zagrożenia sportem?!

Jeszcze niedawno z czystym sumieniem można było dzieciom i młodzieży polecać sport jako sposób na zdrowie oraz antidotum na nudę i rozwydrzenie. Sport miał chronić przed popadnięciem w złe towarzystwo i narkotykami. Częściowo miał nawet uciszać burzę hormonalną. Ale to się zmieniło. Oto lista zagrożeń kruchej i nieukształtowanej osobowości, jakich ostatnio doświadczył mój syn w związku z umiłowaniem sportu.

O zagrożeniu ze strony pana Gwaranta i dużych chłopaków już pisałem. Ponadto nie wiem, jak u Was, ale u nas, w O., wszystkie boiska w tajemniczy sposób pokrywają się wieczorami szkłem z rozbitych butelek, a nie ma sportu bez wślizgów, przewrotek i innych rodzajów upadłości. Mamy też ścieżkę zdrowia, ale tam to już naprawdę można się zabić o te butelki, zaś wszystkie przyrządy na niej zostały tak zdekonstruowane przez Niewidzialną Rękę, żeby nadawały się wyłącznie do siedzenia i picia. Szkoła, trzeba przyznać, robi, co może, aby ustrzec dzieci przed sportem. Przez pierwsze lata nauki dwie z czterech w tygodniu godzin wychowania fizycznego poświęca się na tańce, z czego godzinę zajmuje dojście i powrót z odległej sali tanecznej. Dwie pozostałe godziny to ćwiczenia gimnastyczne lub jakieś statyczne zawody typu stanie w kolejce do rzutu do kosza raz na pięć minut. Dość fajnie było wozić chłopaka na lekcje tenisa, ale amerykański styl życia kosztuje i zagrażał całkowitą destabilizacją stanu finansów podstawowej komórki społecznej.

Obok czynnego jest też możliwość biernego zajmowania się sportem, ale i tu zagrożeń jest multum. Ot, choćby czarna seria ekshibicj oni stycznych wybryków na arenach sportowych. Oglądamy z synem finał piłkarskiego pucharu UEFA, a tu na boisko wpada dodatkowy sędzia, pokazuje sędziemu właściwemu czerwoną kartkę, ściąga gacie, zabiera piłkę i chodu. Sytuacja wysoce niezręczna, i dla sędziego, i dla piłkarzy, i dla służb porządkowych, i dla rodzica przed telewizorem odpytywanego, o co chodzi. Nawet mój ulubiony komentator Zdzisław Ambroziak, na tle innych błyszczący jak diament w koronie z tombaku, stracił zupełnie głowę, kiedy podczas finału turnieju Rolanda Garrosa kolejny ekshibicj onier obnażył się przed kamerami. Zwykle wyważony i inteligentny, jak na ucznia Bohdana Tomaszewskiego przystało, tym razem stracił rezon, a odzyskawszy mowę skomentował incydent następująco: „Może to naturysta, zwolennik wegetarianizmu lub jakiś inny szaleniec?” A wtedy mój syn taktownie nic nie powiedział, tylko spojrzał na mnie dziwnie i ciut się odsunął.

A parę dni temu oglądaliśmy ramię w ramię sport po „Panoramie”, a tam pokazali, jak piłkarz Kamerunu zmarł na boisku podczas meczu. Pokazali na zbliżeniu, jak go reanimują, jak to nie pomaga, jak ostatni raz przewraca białkami i jak umiera. I tu już zupełnie nie wiedziałem, co dziecku powiedzieć. Absolutnie nie mogłem powiedzieć, że to nieprawda albo taki żart, bo zwątpiłby w prawdziwość i powagę futbolu w ogóle, a futbol to poważna sprawa, kiedy człowiek ma 8 lat. W końcu powiedziałem, że to się zdarza niezwykle rzadko, że to pierwszy taki przypadek, z jakim się spotkałem w moim niezwykle długim życiu. Naprawdę nie było sensu opowiadać mu, jak mój kolega z drużyny oldbojów też umarł na boisku, bo zamiłowanie do sportu kazało mu się uganiać za piłką po dwóch zawałach. Chłopak jakoś to przyjął i niby się nie przejął, ale przez cały następny dzień wyraźnie go to gryzło i nie chciało mu się dopasować do panującego w futbolu porządku. Stąd kilka razy zadawał mi niewinne pytania w rodzaju: „A jak ten piłkarz Kamerunu wczoraj umarł, to w której to było minucie?” „Tato, a jaki był wynik meczu, jak ten piłkarz umarł na boisku?”

„Nic się nie przejmuj. Kamerun prowadził pięć zero”. Ponieważ trudno znaleźć optymistyczny akcent na koniec ponurych sportowych historii, może lepiej podzielę się informacją, że wskutek wysokiej śmiertelności oldbojów przeniosłem się z oldbojów do drużyny księży i dziennikarzy. Ostatnio graliśmy na festynie w O. z lekarzami i wygraliśmy cztery zero. W naszej drużynie było dziewięciu księży i dwóch dziennikarzy, więc chłopcy podchodzący po meczu do ławki rezerwowych po sfałszowane autografy mówili do mnie „proszę księdza”.

Jacek Podsiadło

podsiadlo@atol.com.pl
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, prozaik, dziennikarz radiowy, tłumacz i felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Laureat licznych nagród literackich, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. W 2015 r. otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2003