Biblia dla przemytników

Pokazujemy muzułmanom, co to znaczy być chrześcijaninem, i uczymy ich dzieci... islamskiej duchowości – mówi polski franciszkanin pracujący w Maroku.

09.08.2015

Czyta się kilka minut

Na ulicach Tangeru, Maroko / Fot. Profimedia / CORBIS
Na ulicach Tangeru, Maroko / Fot. Profimedia / CORBIS

Ojciec Symeon nie ma czasu. Za pięć minut wyjeżdża do więzienia w Tetuanie na cotygodniową wizytę u przemytników haszyszu. Wieczorem, w leśnych obozach koło Ceuty, będzie rozdawał afrykańskim migrantom folie chroniące przed deszczem. Potem odwiedzi małe wspólnoty chrześcijańskie na południu Maroka, a kiedy wróci, musi koniecznie rozwiązać problem Subsaharyjczyków wysiadujących na schodach katedry. Jest zabiegany.

– Wstaję o piątej, medytuję, odprawiam mszę św. w międzynarodowej wspólnocie franciszkańskiej, bo potem nie będzie już czasu, a skądś muszę czerpać siły...Jako wikariusz generalny Tangeru próbuje być po trosze wszystkim.

Wsiada do starej, poobijanej renówki. Afrykański uchodźca pomaga mu otworzyć bramę klasztornego parkingu. – Na miesiąc zapewniliśmy opiekę dwustu Subsaharyjczykom – opowiada Symeon przez uchyloną szybę samochodu. – Kobietom w ciąży i z małymi dziećmi, chorym, w skrajnej nędzy. Nie wiem, jak sobie poradzimy dalej.

– Czy mają ebolę?

– Chyba nie. Do zobaczenia kiedyś – macha na pożegnanie.

Za bramą wysiaduje kolorowy tłumek – pełna reprezentacja Afryki Zachodniej. Ludzie o szarych, zmęczonych twarzach, śmiertelnie znużeni długotrwałą włóczęgą: najpierw do Mali po fałszywy paszport, potem do Nigru, dalej z przemytnikami przez Saharę do Algierii, później do Maroka.

Furtianin, brat Halid – dobrze rozumie migrantów. Miał 9 lat, kiedy sam uciekł pod naczepą tira do Hiszpanii. Żył na ulicach, kradł, siedział w więzieniu. Uspokoił się dopiero, gdy wrócił do ojczyzny. Kucharka zakonników, Senegalka, odwrotnie. – Oddała przemytnikom całoroczny zarobek, 3 tys. euro. Uciekła do Ceuty – hiszpańskiej enklawy w Afryce – schowana w silniku mercedesa. W Hiszpanii od razu zaszła w ciążę. Została objęta opieką, ma się dobrze...

W klasztornym patio spotykam ukrywającą się przed rodakami Nigeryjkę. Zabrali ją jako towar, zmuszali w drodze do prostytucji, żeby zapewnić sobie utrzymanie. Jest zbyt zmęczona i przestraszona, by cokolwiek opowiedzieć. W bibliotece siedzi Kamerunka Sara. Kilka miesięcy temu pokonała Saharę, trzy razy brała udział w masowym szturmie na przejście graniczne – po dachach samochodów biegło wtedy tysiąc uchodźców. Z zawodu jest piosenkarką, pięknie śpiewa na zakończenie wieczornej mszy.

Na plażach Morza Śródziemnego czekają 2 mln migrantów. Po Tangerze przewala się 10-20 tys. Subsaharyjczyków. Gnieżdżą się w pustostanach, piwnicach, przyczepach campingowych, zajmują osiedla komunalne w pobliżu lotniska. Sprzedają na ulicach podróbki telefonów, żebrzą, zbierają na gumowy ponton Zodiac, do którego doczepią silnik Yamaha i nocą ruszą. Cieśnina Gibraltarska w najwęższym miejscu ma zaledwie kilkanaście kilometrów, z oddali widać pełgające światła Algeciras.

– Dawniej łódki migrantów przewracane były przezy fale tankowców, dziś – ledwie wyruszą – dzwonią do hiszpańskiej straży z prośbą o pomoc – mówi franciszkański brat. Hiszpanie, na mocy umów międzynarodowych, wyławiają „rozbitków” i przewożą ich do Europy, gdzie na 30 dni trafiają do ośrodków pomocowych. Potem szukają oparcia w Kościele, stowarzyszeniach, przebijają się do ziomków w Europie. Jeśli przez trzy lata nie popełnią przestępstwa, mogą się starać o prawo pobytu.

Tanger to ostatni przystanek w długiej drodze Subsaharyjczyków – niebezpiecznej i pełnej upokorzeń. Kobiety z reguły są źle traktowane, czasem gwałcone, mężczyźni bywają wykorzystywani do pracy niewolniczej, usiłują zarabiać, żebrzą, trafiają do więzień. Ci, którzy dochodzą do katedry w Tangerze, wierzą, że raj, który ich czeka w Europie, jest milion razy lepszy od codziennego piekła.

10 dirhamów na klej do wąchania

Wąskie uliczki medyny (najstarszej dzielnicy miasta) wypełnia tłum kolorowych burnusów. Pomiędzy nimi manewrują motocykle z przyczepami, osły dźwigające nosidła, wózkarze, tragarze z walizami na głowach, służące z tacami świeżo pieczonego chleba, domokrążcy, fałszywi przewodnicy i żebracy. Lokalny folklor, który nie zmienia się od wieków.

W czasach protektoratu (1923-56) była tu Międzynarodowa Strefa Wolnego Handlu – raj przemytników, oszustów, naciągaczy, schronienie dla wyrzutków i degeneratów; po medynie chodzili ekskomunikowani księża, lekarze i prawnicy pozbawieni prawa do wykonywania zawodu, homoseksualiści, pedofile, narkomani i alkoholicy. Przyjeżdżali do Tangeru dla nastoletnich chłopców i młodocianych prostytutek, dla marihuany i haszyszu, w miejsce, gdzie nikt o nic nie pytał. Dziś seks i haszysz są na każdym rogu.

Niewielką łączkę, pomiędzy portem a medyną, okupują dzieci. Jedne śpią, inne wąchają klej z plastykowych worków. Są brudne, zaniedbane, poranione, po prostu niczyje. Za dnia żebrzą i kradną, noce spędzają pod naczepami TIR-ów i w piwnicach. Proszą o 10 dirhamów na „klefę” (klej).

W zaułku, gdzie kiedyś działał hiszpański kościół, wyrostek i dziewięciolatek palą jointa. Dokoła czeka grupka umorusanych dzieciaków. Siostry Matki Teresy z Kalkuty, które zajmują cały budynek, opiekują się porzuconymi Arabkami w ciąży, ale wspierają także więźniów, a raz w tygodniu dzieci ulicy.

O 15.00 drzwi dawnej świątyni otwiera siostra Djos. Ołtarz zasłania ściana. W prezbiterium ustawiono kuchenny stół. Przed zakrystią po prawej stronie jest stanowisko dla pielęgniarki, w zakrystii natryski i magazyn z odzieżą. Po drugiej stronie zainstalowano kuchnię.

– Kościół ludzkich serc i ubóstwa – mówił mi Symeon.
Dzieci wpadają do środka z krzykiem i siadają na ławkach pod ścianami. Wolontariusz Harun podaje im wodę w plastykowych kubkach, potem zaczynają śpiewać. – O czym jest ta pieśń? – pytam Halimę, ciężarną Arabkę, która znalazła schronienie w klasztorze. – O matce. Oni śpiewają o mamie.

Harun rzuca na posadzkę piłkę, zaczyna się mecz. Piłka uderza w ściany dawnej świątyni, podrzucając do góry święte obrazy. Gdy jedni grają, inni przechodzą cotygodniową procedurę. Mustapha, muzułmański asystent socjalny z Tangeru, robi dzieciom prysznic, Lucia – niewierząca pielęgniarka z Ceuty opatruje rany, hiszpański nauczyciel Angel – przebiera w nowe ciuchy, Ismail – dziennikarz z portalu Tanger.24, wyczesuje wszy – wszyscy są wolontariuszami. Przez chwilę wstydzę się, że założyłem lateksowe rękawiczki. Dopiero, kiedy zauważam, że inni zrobili to samo – wstyd nieco maleje. Niestety, każde dziecko chce nam podać rękę...

Po chwili pierwsi umyci i ubrani chłopcy siadają przy stole, gdzie siostra i ciężarne Arabki stawiają gorące posiłki – zupę, kurczaka z ryżem, a na deser jogurty i lizaki. Umyci chłopcy zaczynają przypominać dzieci, zwykłe dzieci, które potrafią się śmiać, bawić, a nawet przytulić.

Po kilku godzinach, kiedy kaplica pustoszeje, dziewięcioletni Aziz łapie miotłę i sprząta, potem kładzie się na ławce i udaje zmarłego.
– Może nie chce już wracać na ulicę? – pytam szefa wolontariuszy. – Jeśli tak, przekażemy go muzułmańskiej fundacji Darna – uspokaja. Siostry działają doraźnie, Darna ma internat na 50 miejsc. Obie organizacje wzajemnie się wspierają.

Najstarsza misja franciszkańska

Ojciec Symeon Stachera wraca nocą i smaży w kuchni jajecznicę.
– Jak upłynęła podróż?
– Okropnie – uśmiecha się. – Na przejściu granicznym w Ceucie wpadłem z paczką Biblii, które wiozłem dla skazanych, myślałem, że to koniec, wyrzucą mnie do Europy. Na szczęście celnicy kazali tylko wracać do Hiszpanii i zostawić „materiał zakazany” w Ceucie.

Symeon ma pięćdziesiątkę, pochodzi z Dobrzynia (Opolskie), przez 10 lat był misjonarzem w Boliwii. Do Maroka przyjechał po ataku na World Trade Center, żeby ratować najstarszą misję franciszkańską, która z braku powołań chyliła się ku upadkowi. Pomagał dzieciom ulicy w Meknesie, uczył hiszpańskiego biedaków z Larache, studiował arabski i pisał doktorat pt. „Franciszkanie i sułtani na przestrzeni 800 lat”.

– To nie żarty. Jesteśmy tutaj od stuleci – opowiada. – Wszystko zaczęło się w 1219 r., podczas V wyprawy krzyżowej. Święty Franciszek, słysząc że ma dojść do kolejnej wojny z niewiernymi, wyruszył do egipskiej Damiety, gdzie spotkał się z obleganym przez krzyżowców sułtanem Al-Malikiem al-Kamilem. Zafascynowany religijnością islamu, zaczął nawoływać do zaniechania przemocy i podjęcia dialogu. Było dla niego jasne, że muzułmanie zostaną zbawieni w miłości Chrystusa.

Posłał braci na misję, żeby demonstrowali obcym, co to znaczy być chrześcijaninem, i wspólnie budowali pokój. Najpierw zajmowali się europejskimi więźniami, potem działali jak organizacje pozarządowe: zakładali drukarnie, uczyli arabskiego, leczyli, wspierali.

W 1983 r. potomek Mahometa, król Hassan II, odnowił przywileje, jakie sułtani od stuleci przyznawali franciszkanom, i zaprosił papieża do Maroka. Wystąpienie Jana Pawła II na stadionie w Casablance w 1985 r. nazwano największym wydarzeniem XX wieku. Mówiąc do młodzieży o tym, co łączy wyznawców obu religii, wierzących w tego samego Boga, papież zakończył parafrazą „Ojcze nasz” oraz „Fatihat”, modlitwy, która rozpoczyna Koran i którą wyznawcy obu religii mogą wspólnie odmawiać, pozostając przy własnych przekonaniach. Mówił o prawie do pracy, godnego życia, edukacji. – To był dyplomatyczny majstersztyk.

W Maroku nawracanie jest zakazane, rozmowy o religii niemile widziane, zakonnicy nie mogą nosić habitów, są inwigilowani i kontrolowani przez władze. Jeden ksiądz może posiadać tylko jedną Biblię!

Problem, o którym nie wolno mówić

Kolejna wizyta u sióstr z Kalkuty, tym razem w sprawie kobiet. Dwudziestoletnia muzułmanka Aisza rozkłada wózek i odbiera córeczkę z rąk siostry Lucette. Niedawno miała wyjść za mąż. Rodziny wszystko ze sobą uzgodniły, ale kiedy przedwcześnie zaszła w ciążę i przestała przynosić do domu pieniądze, chłopak ją zostawił, a krewni namawiali na aborcję. Dzięki siostrom Matki Teresy z Kalkuty pracuje w hotelu i może się cieszyć macierzyństwem.

Kręte schody prowadzą na kolejne piętra, skąd dobiega płacz nowo narodzonych. Są tu dwa żłobki: dla maluchów do roku i do dwóch lat. Ich matki, porzucone przed ślubem, znalazły się w całkowitej izolacji. – Jeszcze kilka lat temu takich dzieci nie wpisywano do ksiąg Urzędu Stanu Cywilnego. Nie chodziły do szkół ani do lekarza. Teraz też mamy trudności – mówi siostra Maksymiliana – ale nauczyłyśmy się dogadywać z urzędami.

Zakonnice wynajmują dla ciężarnych pokoje w medynie, znajdują im pracę i przez co najmniej pół roku opiekują się dziećmi. Z ich pomocy korzysta 25 matek, w stałym kontakcie pozostaje 500. Sióstr jest zaledwie sześć, są zabiegane od świtu do zmroku. Rozwiązują problem, o którym w Maroku wszyscy wiedzą, ale nikt nie odważy się mówić publicznie.

Halima jest w zaawansowanej ciąży i czeka na poród. Od siódmego roku życia była „małą służącą” – niewolnicą wynajętą przez bogatych do usługiwania w domu. Każdego dnia sprzątała, zaczyniała ciasto na chleb, zajmowała się dziećmi, gotowała, pracowała od 4. rano do 22. Była traktowana jak przedmiot, nikt nie mówił jej dzień dobry. Gdy dorosła, została zgwałcona przez przyjaciela pana domu.

Maksymiliana prosi, żeby za wiele o tym wszystkim nie pisać i nie psuć siostrom roboty. Rozmawia ze mną tylko na prośbę ojca Symeona, żeby pokazać, jak działa Kościół w Maroku.

Miasto salafitów

Ramadan. Dworzec autobusowy w Tangerze jest pusty. Wokoło stoją namioty do zbiorowych modlitw.
A Te-tu-an! – wydziera się naganiacz. Każe wrzucić walizkę do luku.
– Dostanę jakiś kwit? – pytam niespokojnie.
– Jaki kwit?
Wyrywa z ręki bilet i skrobie na odwrocie cyfrę „1”.
– Należy się 5 dirhamów.

Nad głową kierowcy wisi wentylator z lat 60. Linia jest tania, lokalna, wnętrze lepi się od brudu. Pasażerowie, ubrani w stroje regionalne, mówią po arabsku albo w dialekcie rifeńskim. Żaden z nich nie zna francuskiego.

W ostatniej chwili na pokład wskakuje brodaty mężczyzna w białej dżalabiji. Rozdaje broszury, na których widnieje pięść sprawiedliwości. Wygłasza napuszone przemówienie, wymachując rękami.

Tanger jest miastem salafitów. Tangerczycy kierowali zamachowcami w Casablance w 2003 r. i przeprowadzili atak na metro w Madrycie. W meczecie Tarik Ibn Ziad do dziś wygłasza kazania słynny radykał Al-Fizazi, skazany na 30 lat więzienia za podżeganie do dżihadu (i wypuszczony po wybuchu Wiosny Arabskiej, za cenę potępienia protestów).
Islamistyczne emocje kontrolują tajne służby, działające na zlecenie szczęśliwie panującego potomka Mahometa: generała brygady, króla Mahomeda VI. Król, który potrafi balansować między ekstremami, ma życzliwy stosunek do Zachodu i spory szacunek dla Kościoła. W 2010 r. kilka zakonnic (także siostrę – Polkę, pracującą wśród nomadów) odznaczył najwyższym orderem – Wissam El Alaoui.

Siostry feministki

W autobusie przeglądam zeszyt z notatkami. Symeon o sobie: – W nowicjacie czułem się źle. W seminarium w Kłodzku – źle. Skrzyknąłem dziesięciu kolegów i po zajęciach pomagaliśmy starszym ludziom, ale to się nie wszystkim podobało. Potem spędziłem rok wśród wrocławskich muminków [podopiecznych Warsztatu Terapii Zajęciowej „Muminki” – red.], z którymi do dziś utrzymuję przyjaźń. No i przyszła Boliwia: życie wśród Indian Aimara i osadników w dżungli, wspólne wycinanie drzew, budowa dróg, mostów, prowadzenie wywrotek, obsługa dźwigów, zalewanie betonem fundamentów. To było szaleństwo miłości. Misjonarz jest nienasycony.

Autobus do Tetuanu przystaje. Z góry widać miasto, w którym puste kościoły przekształcono w misje przypominające organizacje pozarządowe. W dawnym kompleksie Najświętszego Serca Pana Jezusa działa pięć tzw. dzieł. W pierwszym Arabka, opłacana przez Kościół, uczy analfabetki pisania i czytania Koranu. W drugim franciszkanki dbają o rozwój głuchoniemych dzieci. W trzecim klaretianie pomagają młodzieży z trudnościami szkolnymi, czwarte jest przedszkolem, a piąty Domem Zaufania – sióstr z ignacjańskiego zgromadzenia Jezus Maryja. Siostry, które nazywają tu „feministkami”, osiągnęły wielki wpływ na marokańskie władze. Ministerstwo Sprawiedliwości powierzyło im opiekę nad dziewczętami ulicy: małymi służącymi, które uciekły przed prześladowaniami, córkami narkomanek na detoksie, zaniedbanymi, bitymi. Zatrudniają muzułmańskie edukatorki, uczą zawodów i dbają o duchowy, islamski rozwój podopiecznych, które naucza imam.

Arcybiskupstwo w Tangerze to 7 parafii, 80 zakonników i zakonnic. Wiernych jest 4 tysiące, jednak pomaga się wszystkim. – Jesteśmy zabiegani – mówi Symeon – ale na pewno potrzebni. Pokazujemy wyznawcom islamu, co to znaczy być chrześcijaninem, budujemy relacje, wpływamy na zmianę prawa. Krucjata, która się toczy na świecie, zaognia tylko konflikt z szaleńcami.

Droga do Tetuanu wiedzie przez pola marihuany. Wokół ciągną się zielone doliny. Przez okna migają podwórka, na których rolnicy wiążą pęczki lub przecierają siano przez sito, żeby uzyskać lepkie kulki haszyszu. Narkotyki, podobnie jak uchodźcy, każdego dnia płyną do Europy. Policjanci złapią czasem płotkę, ale wielki towar kryje się w ładowniach statków. Ojciec Symeon wyjeżdża do złapanych płotek. Wiezie im Biblię. ©

O. SYMEON STACHERA OFM – antropolog, teolog i filozof, absolwent uniwersytetów w Lublinie, Cochabamba w Boliwii i w hiszpańskiej Grenadzie, znawca islamu, wikariusz generalny archidiecezji Tanger, dyrektor Papieskich Dzieł Misyjnych w Maroku. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi za zaangażowanie na rzecz więźniów. Opiekun uchodźców z Afryki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015