Pogrzebany żywcem

Aziz Binebine spędził 18 lat w podziemnej celi na Saharze. Jego brat Mahi, artysta, nadal walczy o prawa człowieka. Obaj sądzą, że to arabskie dyktatury zrodziły islamizm.

18.07.2015

Czyta się kilka minut

Aziz Binebine: „Na 20 dni przed każdą śmiercią do naszego baraku przylatywała sowa”. / Fot. Jakub Ciećkiewicz
Aziz Binebine: „Na 20 dni przed każdą śmiercią do naszego baraku przylatywała sowa”. / Fot. Jakub Ciećkiewicz

Moja więzienna codzienność? – Marokańczyk Aziz Binebine powtarza pytanie monotonnym głosem. – Wyobraź sobie noce bez gwiazd, dni bez światła, jedzenie bez smaku. Umarłeś, ale żyjesz. Wiesz o tym, bo codziennie doświadczasz bólu, zimna, głodu. Jesteś w grobie.

Młodość Aziza to 18 lat spędzonych w celi śmierci, w latach 1973–1991. Łącznie 6570 dni i nocy w ciemnościach, w tajnym więzieniu Tazmamart na Saharze – jako kara za próbę zamachu na króla Maroka Hassana II. Zamachu, w który został wrobiony.

Zanim to się stało, był kadetem w szkole wojskowej w Ahermemonie. Poszedł do armii, by – jak mówi – pomóc matce wychowującej samotnie siedmioro jego rodzeństwa. Nie zajmował się polityką, chciał być dobrym żołnierzem. 9 lipca 1971 r. jego kariera wojskowa się skończyła. Tego dnia oficerowie kazali elewom ostrzelać pałac króla. Wielu nie strzelało, ale to bez znaczenia. Za karę mieli przez lata umierać: w ciemnościach, w niskich glinianych celach, bez kontaktu ze światem.

Puste miejsce na mapie

Droga nr 13 wije się zygzakiem wśród czerwonych gór Atlasu Wysokiego. Tu i tam widać stada owiec i brunatne namioty nomadów. Pasterze – w czapkach i wełnianych opończach, wsparci na laskach – mają w sobie coś biblijnego. Jedziemy szukać tego, co zostało z kazamatów, które podobno rozjechały spychacze.

– Nazwy Tazmamart nie ma na mapie – mówi zza kierownicy Mahi Binebine. Brat Aziza jest pisarzem, malarzem i obrońcą praw człowieka.

Mijamy przyklejone do skał kamienne wioski. Po uliczkach biegają rozhasane dzieci. W zakolach strumieni kobiety układają pranie na kamieniach. Tu, na przedpolu Sahary, czas jakby skamieniał. Życie jest twarde, ludzie mają twarde serca.

– Kanion, którym jedziemy, jest bramą do średniowiecza – mówi Mahi. – Dalej ciągnie się morze piasków, dawny szlak karawanowy do Timbuktu. Gdzieś tu, między Er-Rich i Er-Rachidiją, na końcu cywilizowanego świata, był kamienny grób dla wrogów systemu.

Aziz nie pamięta miejsca. Kadeci przyjechali do Tazmamartu nocą, w sierpniu 1973 r., w transporcie z ciężkiego więzienia w Kenitrze, gdzie siedzieli do procesu. W ciężarówkach, skuci kajdankami, z opaskami na oczach. Recytowali Koran – myśleli, że ich zabiją. 18 lat później, w 1991 r., wracali stąd także nocą.

Przed sklepikiem w Kerrandou, wiosce wśród gór, bezzębny starzec pasie kozę. Pochodzi stąd, najdalej w życiu był na targu wielbłądów. Pamięta, że 20 lat temu, kilka kilometrów dalej, stało więzienie otoczone murem. Może pokazać miejsce za pięć euro. Ale, zaznacza, teraz tam nic nie ma. Czy wie, kogo i za co trzymano w Tazmamarcie? – To był ciężki kryminał – mówi po berbersku. – Taki, z którego się nie wychodzi.

Despota w tradycji sułtanów

Król Hassan II był jednym z największych despotów świata arabskiego. Zachód widział w nim erudytę, absolwenta prawa na uniwersytecie w Bordeaux, znawcę poezji, twórcę monarchii konstytucyjnej. Muzułmanie – siedemnastego władcę z dynastii Alawitów, potomka Mahometa, przywódcę islamu, budowniczego największego na świecie meczetu, który w kraju biedy i analfabetyzmu pochłonął pół miliarda dolarów.

Miał 32 lata, gdy objął tron w 1961 r. Mieszkał w pałacach, otoczony niewyobrażalnym zbytkiem: służbą, dworzanami, chmarami konkubin, muzykami, poetami, pochlebcami. Sprowadzał krawców z Paryża i jubilerów z Amsterdamu, a dla dam dworu ekscytujące zabawki, np. rowery z czterema siodełkami. Gdy był w dobrym humorze, dla kawału przebierał się za służącego i robił zakupy na stołecznej medynie.

Rządził twardą ręką. W dwa lata po objęciu władzy kazał aresztować pięć tysięcy opozycyjnych działaczy, torturować, wieszać głową w dół, topić w latrynach, zamęczać elektrodami przykładanymi do genitaliów. Jego przeciwnik, przywódca radykalnej lewicy Mehdi Ben Barka, został zamordowany przez tajne służby.

Król bał się zamachu. Uważał, że chcą go zabić, po kolei: socjalistyczny prezydent Egiptu Gamal Naser, libijski wódz Kaddafi, armia algierska (prowadząca z Marokiem spór o Saharę). Nie wspominając o wrogach wewnętrznych.


W kraju nędzy, niesprawiedliwości i ciągłych kryzysów nieustannie wybuchały protesty. W 1965 r. król rozwiązał parlament, a potem zorganizował masowe procesy przeciwników systemu, zakończone wyrokami śmierci. Przez kilka lat rządził osobiście, na czele grupy pochlebców.

Gdy pięć lat później przedstawił narodowi „bardziej demokratyczną” konstytucję, w której mianował się „świętym” i „nietykalnym”, partie opozycyjne zbojkotowały głosowanie, a zaniepokojona armia zorganizowała pierwszy z serii zamachów. Nie udał się, a jego ofiarą padli właśnie młodzi kadeci, wykonujący rozkaz przełożonych.

Sowa, czaple, trznadel

Stary pasterz pokazuje drogowskaz „Tazmamart”. Na horyzoncie dwutysięczniki Atlasu Wysokiego. Płaską kamienną przestrzeń urozmaicają kontury domków otoczonych murami, wyglądające jak małe więzienia. Wokoło pustka, jeśli nie liczyć kóz i owiec.

Ciemność – to arabska tortura, zaczerpnięta z okrutnych fabuł „Baśni z 1001 nocy”. Aziz i Mahi znają te opowieści, pochodzą z rodziny bajarzy. Ich dziadek był nauczycielem literatury w pałacach miejscowego paszy, ojciec – nadwornym poetą i przyjacielem króla Hassana II. W baśniach jest wiele okrucieństwa – zło często zwycięża.
Aziz pamięta, że kiedy przywieziono ich do więzienia, kiedy ześlizgiwali się po drabinkach ciężarówek, czuł się jak w bajce o ślepcach zamienionych w zwierzęta. Więźniowie wyżsi rangą trafiali do budynku A. Zwykli kadeci do budynku B. Każda grupa miała swe własne piekło, zakopane do połowy w ziemi.

Binebine dostał celę długą na trzy metry i wąską na półtora. Wypełniała ją śmierdząca ciemność. Przez niewielkie otwory w murze, ze świetlików w suficie korytarza, sączyło się wilgotne powietrze. Za toaletę służyła dziura. Zamiast pryczy były dwa stare koce. Z jednego robił materac, drugim się otulał. Zimą temperatura spadała poniżej zera.


Do picia bańka wody. Do jedzenia czerstwy chleb bez smaku, makaron bez tłuszczu, niby-kawa. Bez łaźni i lekarza. Nikt nie wiedział, że żyją. Strażnicy podrzucali im do cel skorpiony.

Pierwszy odszedł Baba: zamarzł we śnie. Potem zwariował Moh (wyrzucał z siebie potoki niezrozumiałych słów, aż dostał drgawek i zastygł). Abdelaziz popełnił samobójstwo (przez zadzierzgnięcie). Seba miał ranę, wdała się gangrena. Buras dostał zatwardzenia, umierał przez tydzień, z braku środka na rozwolnienie. Abdelkadera ugryzł skorpion.

– Na 20 dni przed każdą śmiercią do naszego baraku przylatywała sowa – twierdzi Aziz. – Słuchaliśmy jej pohukiwania jak wyroku. Potem po korytarzu rozpływał się zapach słonej wody, octu, ropy. Śmierci. Strażnicy wkładali zmarłego do koca, kopali dół, zasypywali wapnem. W ciągu 18 lat Aziz uczestniczył w 25 pogrzebach.

Czuł gniew? – Gniew i złość były w Tazmamarcie luksusem, na który nie mogłem sobie pozwolić. Zawsze kończyły się śmiercią. Już pierwszego dnia zdałem sobie sprawę, że spędzę tu wiele czasu i muszę zapomnieć o przeszłości, wyczyścić pamięć, wymazać obrazy związane z rodziną, przyjaciółmi. Muszę zaakceptować swój los, żyć teraźniejszością, żeby przetrwać.

Aby pomóc przyjaciołom, codziennie rano opowiadał im baśnie, filmy, fabuły znanych powieści. – Ratował nas śmiech – mówi. – Nawet w piekle człowiek potrafi wyjść poza swój los, jeśli znajdzie jakąś formę pociechy.

Zbliżył się do Boga. Gdy medytował w ciemnościach, recytując sury Koranu i wyobrażając sobie święty Czarny Kamień w Mekce, zaczął, jak twierdzi, doświadczać oderwania od ciała i bólu. – Wiara pomaga w takich miejscach, ale sama wiara, bez więzi i kultury, nie wystarczy.

Więźniowie zaprzyjaźnili się z ptakami. Poznali mowę czapli siedzących na dachu. Gdy miało padać, śpiewały, gdy szła burza piaskowa – krzyczały, kiedy przyjeżdżała zmiana strażników – zawodziły. Do celi Aziza zaglądnął trznadel smużkowany. – Przylatywał codziennie i śpiewał przez kwadrans, a ja w nagrodę karmiłem go okruszkami. Ten mały ptaszek ocalił mi życie.

Brat Aziza, Mahi, miał 12 lat, gdy wydarzyła się tamta próba zamachu. Sądził, że brata zadręczono. Wyobraźnia podpowiadała mu koszmarne obrazy, które z czasem zaczął wyrzucać na papier i płótno. Potem, z dłutem w dłoni, atakował kamienie. – Moja twórczość to rodzaj zemsty – mówi. Bronią są kolor, kształt i słowo.

Rzecz o zamachu

Co naprawdę zdarzyło się 9 lipca 1971 r.? W pierwszych latach uwięzieni mówili o tym bez przerwy, później już tylko myśleli. Czy byli zdrajcami? Czy powinni zabić oficerów, którzy kazali im strzelać w ogrodach królewskich?
Rankiem, po śniadaniu, pod ich szkołę wojskową podjechały ciężarówki. Kadeci pobrali broń z ostrą amunicją. Byli przekonani, że jadą na ćwiczenia. Auta zatrzymały się przed białym pałacem Skhirat. Komendant szkoły i jego zastępca wydali rozkaz: król jest w niebezpieczeństwie, wrogowie są przebrani za gości, gdy wjedziecie do środka, dacie ognia.

To manewry? Próba? Zamach? Nie było czasu na myślenie.

Ich dwa konwoje wjechały naprzeciwległymi bramami do ogrodów, gdzie władca, otoczony elitą, świętował 42. urodziny. Studenci, znajdując się naprzeciwko siebie, wzajemnie się zabijali. Na murawę tryskała krew, padały mundury khaki i białe dżelaby.

Zginęło 138 elewów i 62 uczestników przyjęcia. Tymczasem król – ukryty w łazience – czekał na przybycie ochrony.
– Kiedy zostaliśmy otoczeni przez komandosów, przeliczyłem amunicję, żeby pokazać, że nie wykonałem rozkazu – mówi Aziz. – Wśród gości był nasz ojciec, nadworny poeta, który zanim się to wszystko zdarzyło, został wygnany z domu przez matkę. Czy mógłbym zabić swego ojca?

Po zamachu ojciec się go wyrzekł.

12 lipca 1971 r. Radio Rabat nadało reportaż z egzekucji organizatorów spisku. Zostali zdegradowani i przywiązani do pali. Przed śmiercią wołali „Niech żyje Hassan!”. Ale w tle słychać było okrzyki: „Litości, jesteśmy niewinni!”.
Kadeci dostali po 10 lat. Ale ci, którzy przeżyli, odsiedzieli łącznie dwadzieścia.

Gryps wolności

Dwaj nomadzi w błękitnych zawojach wiozą nas na piaski, które w czerwonym słońcu nabierają intensywnej, pomarańczowej barwy. – Jeden z nich nas ocalił – Aziz wskazuje przewodników.

Tu, na południu, ludzie są związani specyficzną więzią plemienną, niosącą obowiązek ochrony i pomocy. Traf chciał, że wśród strażników trafił się Berber z ludu Ait Atta, który miał pakt o protekcji z rodem skazanego kadeta. Dzięki temu w 1985 r., po 14 latach odsiadki, skazańcy wysłali gryps, który trafił do Christine Daure-Serfaty – francuskiej pisarki, działaczki praw człowieka, żony marokańskiego więźnia sumienia. Christine zaalarmowała dziennikarzy.

2 września 1991 r. drzwi cel zostały otwarte. Z 29 więźniów w budynku B przeżyło czterech. Nie mogli chodzić ani stać. Wakrin szedł korytarzem na czworakach, Omar i Aziz opierali się o ściany. W piekle A dotrwało dwadzieścia kilka cieni. Aziz: – Nocą zawieziono nas do dawnych koszar na leczenie. W gabinecie dentyst, gdy zobaczyłem własną twarz, przestraszyłem się.

Terroryści ze śmietniska

Willa Mahiego stoi w rezydencjalnej dzielnicy Marrakeszu. Na ścianach obrazy: błękitna postać na klęczkach, szczurza twarz okutana bandażem, przerażone oczy, sylwetki nagich mężczyzn stłoczonych w celi. Jeszcze bardziej szokują rzeźby, zwłaszcza naga postać uwięziona między płytami granitu. – Ja zdążyłem zapomnieć, a brat wciąż jeszcze siedzi w więzieniu – żartuje Aziz.

Czy naprawdę zapomniał? – Tak. Zamknąłem za sobą ten czas, wymazałem z pamięci, nie wraca nawet w snach – mówi z przekonaniem.

Czy może wybaczyć królowi? Ojcu, który się go wyparł, by zachować posadę na dworze? – Tak. Już im wybaczyłem...
Mahi nie wybaczył. Postanowił, że ucieknie z kraju – w Maroku każdy artysta stanowił zagrożenie. W 1980 r. wyjechał do Paryża, skończył matematykę, był nauczycielem, a równocześnie zaczął tworzyć. Jego rzeźby i obrazy zrobiły karierę: 30 prac kupiło Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku.

Na półkach biblioteczki stoi dziesięć powieści Mahiego. Opowiadają o niewolnictwie, które mimo zmiany prawa nadal jest obecne w Maroku, o dramacie uchodźców ginących w otchłani Cieśniny Gibraltarskiej, o terroryzmie. Jego książka o islamistach-samobójcach, którzy dokonali ataków na restaurację w Casablance w 2003 r. (tytuł: „Gwiazdy Sidi Moumen”), stała się bestsellerem.

Mahi: – Pojechałem do slumsów, gdzie na ogromnym śmietnisku wegetuje 300 tys. ludzi. Znalazłem zaułek, w którym ci zamachowcy samobójcy się wychowali. Przemierzałem wysypisko, gdzie dorastali i kopali w piłkę. Poznałem ich rodziny. Pytałem o motywy uczestnictwa w zbrodni. Dziś wiem, że nie byli potworami, ale ofiarami. Potworem jest władza, która godzi się na istnienie osiedli nędzy, w których żerują niebezpieczni szaleńcy – salafici, wpisujący się w miejsce opozycji. Terroryzm to owoc dyktatury.

Islamiści wykorzystali chłopców ze slumsów tak, jak kiedyś spiskowcy Aziza i kadetów ze szkoły wojskowej.
Zarobione na powieści pieniądze Mahi przeznaczył na dom kultury w slumsach Casablanki. Mieści się w nim kino, biblioteka, sale: komputerowa, taneczna, teatralna. Dzieci nie muszą szukać rozrywki na śmietniku. Mogą się oderwać na chwilę od nieludzkiego świata.

Całe życie

Przed zwolnieniem z więzienia władze ostrzegły Aziza, żeby nikomu nic nie mówił. Ostrzegły sąsiadów i znajomych, żeby nie pytali. Cisza miała zakryć prawdę o Tazmamarcie.

Aziz: – Początkowo nie wychodziłem z domu. Spałem na podłodze. Wpatrywałem się w krany w łazience. Leczyłem stawy, kręgosłup, żołądek, do końca życia pozostanę na lekach. Musiałem się uczyć żyć.

Dzięki pomocy rodziny założył kawiarnię internetową, ożenił się, ma syna, studenta ekonomii, napisał książkę biograficzną „Ta-zma-mort”. – Kolegom się nie udało – opowiada ze smutkiem. – Mówiąc metaforycznie, wciąż żyją w swoich celach. Kiedy przyznano nam odszkodowania, próbowali biznesu i ponieśli klęskę.

Jaką mądrość Aziz zdobył w więzieniu? – To może banalne, ale dziś zdaję sobie sprawę, co oznacza promień słońca na twarzy, haust świeżego powietrza, widok nieba, szklanka czystej wody. Małe przyjemności, które są całym życiem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2015