Bezpańskie państwo

Irak ma kłopot ze stworzeniem narodu-państwa. Nie ma tam siły politycznej, która chciałaby stworzyć irackie państwo narodowe. Kurdowie w ogóle nie są tym zainteresowani, a jeżeli, to tylko jako tworem przejściowym, zanim sami nie uzyskają niepodległości. Sunnitów jest mało, w dodatku są podzieleni. Szyici myślą o swoim Iraku. Kto ma więc tworzyć irackie państwo?.

JAROSŁAW MAKOWSKI: - Po dwóch miesiącach spokoju Nadżaf, święte miasto szyitów, znów stał się miejscem krwawej rewolty Muktady as-Sadra. Jakie są źródła tego nowego-starego konfliktu?

ANDRZEJ KAPISZEWSKI: - W Iraku trwa walka o władzę, a konkretnie o zwycięstwo w przewidzianych na 2005 rok wyborach. Najwięcej do wygrania mają oczywiście szyici - najbardziej liczna i najsilniejsza siła polityczna. Ale w obrębie szyizmu istnieją rozmaite organizacje, ruchy i odłamy, które rywalizują o wpływy i władzę. Jedni, jak premier Ijad Allawi i jego otoczenie, uważają, że swoje cele polityczne mogą osiągnąć przez normalizację sytuacji. Inni, z młodym szyickim duchownym Muktadą as-Sadrem na czele, wyznają zasadę, że “im gorzej, tym lepiej". Za wszelkie nieszczęścia i destabilizację w Iraku obwiniają Amerykanów i innych “niewiernych", a także tych Irakijczyków, którzy współpracują z wojskami koalicji. W sytuacji, gdy większość społeczeństwa nie ma pracy i jest sfrustrowana, Sadr może szybko zbić wśród nich kapitał polityczny. To szersze tło konfliktu.

Natomiast iskrą, która wznieciła obecną rewoltę, było wkroczenie sił irackich, wspieranych przez Amerykanów, na teren największego szyickiego cmentarza w Nadżafie, gdzie ukrywają się zwolennicy As-Sadra. Ten przypadek, jak wiele innych, odsłania zasadniczy dylemat, przed jakim stają Amerykanie w Iraku: czy interweniować i wkraczać na tak “czułe" tereny, czy włączyć się w polityczną walkę o władzę między szyitami? Pozbawić As-Sadra przywództwa siłą czy raczej rozwiązanie takich problemów, jak Nadżaf i Muktada As-Sadr, zostawić w gestii nowego rządu irackiego. A musimy pamiętać, że istnieje linia, po przekroczeniu której - na przykład po ewentualnym wkroczeniu Amerykanów do meczetu Alego, gdzie ukrywają się sadryści - może rozpętać się rewolta szyicka w całym południowym Iraku.

- O tym, że walka polityczna w Iraku przybiera na sile, świadczą sprzeczne deklaracje czołowych polityków. Wiceprezydent Ibrahim Al-Dżafari apeluje do Amerykanów o opuszczenie miasta. Premier Ijad Allawi wzywa sadrystów do wycofania się z Nadżafu i zaprzestania walk. A obaj są szyitami.

- To raczej jego prywatne zdanie, a nie stanowisko rządu. Natomiast Al-Dżafari, co nie jest bez znaczenia, to “miejscowy" szyita i przedstawiciel partii Daawa, która co prawda współpracowała przez ostatni rok z Radą Zarządzającą, ale ma znacznie większe wsparcie szyickich Irakijczyków niż Allawi i jego ludzie.

Ten ostatni ma poważny kłopot z wiarygodnością. Długie lata spędził poza granicami kraju, na emigracji - przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Stąd zapewne plotka, że był współpracownikiem CIA.

- Jak na sprzeczne deklaracje przedstawicieli władzy reaguje "arabska ulica"?

- Tak naprawdę największy wpływ na nią mają mułłowie, którzy co piątek nauczają w meczetach. Dla tysięcy Irakijczyków to podstawowe źródło informacji. W ten sposób swój kapitał polityczny skrupulatnie buduje Mukdata as-Sadr.

Jego popularność będzie rosła. Tym szybciej, im dłużej nie będzie w Iraku stabilizacji: możliwości stałej pracy dla wszystkich Irakijczyków, prądu, wody, czynników niezbędnych do - w miarę normalnego - życia. W obecnej sytuacji nie trudno przekonać Irakijczyków, że gdy Amerykanie i wojska koalicji wyjdą z Iraku, Irakijczycy szybko zaprowadzą porządek. Nie będziemy przecież - przekonuje As-Sadr - walczyć między sobą, skoro w przeszłości żyliśmy w pokoju.

To jednak tylko propaganda. Gdyby dziś wojska koalicji antysaddamowskiej opuściły Irak, doszłoby tam do wojny domowej. A może nawet do zawieruchy ogarniającej cały region.

- Wszystko wskazuje na to, że Muktada as-Sadr wywalczył sobie pozycję na irackiej scenie politycznej. Może już czas wciągnąć go w proces stabilizacji kraju?

- Wobec As-Sadra stosuje się metodę kija i marchewki. Z jednej strony premier Allawi przez ostatnie miesiące wysłał wyraźne sygnały, że jest gotowy do współpracy. Obiecywał, że jeśli powstańcy nie będą atakować wojsk irackich i koalicyjnych, Muktada zasiądzie w Radzie Narodowej. Ponownie zaczęła ukazywać się - za zgoda premiera - gazeta As-Sadra, której zamknięcie doprowadziło do poprzedniego, kwietniowego, powstania. Rząd iracki ogłosił nawet amnestię, która umożliwiła sadrystom złożenie broni bez żadnych konsekwencji. Jednak wszystkie te gesty nic nie dały.

Dlatego premier zmienił taktykę, pokazując, że potrafi być silnym człowiekiem i rządzi krajem suwerenie. Stąd jego prośba, by Amerykanie pomogli mu zneutralizować kłopotliwego duchownego. Stąd też wizyta w Nadżafie, w siedzibie wroga i wzywanie sadrystów do złożenia broni i wycofania się ze świętego miasta.

I jedna, i druga metoda nie przyniosły pozytywnych skutków. As-Sadr jest trudnym partnerem do dyskusji, choć wciąż ktoś - na przykład redaktorzy poważnych gazet arabskich, Irańczycy czy obserwatorzy międzynarodowi - próbuje z nim mediować. Rozmowy nie przynoszą efektu, gdyż pozycja Muktady staje się coraz silniejsza. Obecne powstanie jest gwałtowniejsze niż to kwietniowe, bo tymczasem przybyło jego zwolenników.

As-Sadr korzysta także z faktu, że ze względów zdrowotnych Irak opuścił ajatollah Ali as-Sistani, iracki duchowny cieszący się największym autorytetem. On z pewnością nie był proamerykański, ale sprzeciwiał się walce zbrojnej i przelewaniu krwi jako metodzie stabilizacji sytuacji w Iraku. Nieobecność Sistaniego w kraju sprawia, że As-Sadr nie musi już liczyć się z jego zdaniem.

- Czy próba doprowadzenia do porozumienia między As-Sadrem a premierem Allawim nie przypomina łączenia wody z ogniem? Muktada jest radykalnym duchownym, który najchętniej widziałby Irak jako państwo religijne. Allawi to człowiek, który chce Iraku demokratycznego, autonomii religii i państwa.

- Irak ma kłopot ze stworzeniem narodu-państwa. Nie ma tam siły politycznej, która chciałaby stworzyć irackie państwo narodowe. Kurdowie w ogóle nie są tym zainteresowani, a jeżeli, to tylko jako tworem przejściowym, zanim sami nie uzyskają niepodległości. Sunnitów jest mało, w dodatku są podzieleni. Szyici myślą o swoim Iraku. Kto ma więc tworzyć irackie państwo?

- Najlepszym rozwiązaniem byłby podział Iraku...

- Powołanie trzech nowych, odrębnych państw wydaje się raczej niemożliwe. Doprowadziłoby to do wielkiego chaosu. Najbardziej optymistyczny scenariusz to stworzenie bardzo luźnej federacji. Trzy niezależne i autonomiczne części, które byłyby gotowe współżyć ze sobą, przy minimalnej ilości spraw, które powinny być rozstrzygane przez władze w Bagdadzie. Jeśli nie uda się tego zrobić lub jeśli siły polityczne, które zdominują przyszłe władze kraju, będą dążyć do konfrontacji, Irak może stanąć w obliczu wojny domowej. Może nie obejmie ona całego kraju, ale wciąż będą pojawiać się nowe konflikty lokalne.

- Powstaje więc pytanie o sposób gaszenia takich lokalnych rewolt. Nadżaf leży w polskiej strefie, ale gdy zaczęły się problemy, miasto natychmiast przejęli Amerykanie. Wszyscy wiemy, jak reagują na ich wojska Irakijczycy. Może to polskie dowództwo winno mediować z As-Sadrem?

- Z polskiej perspektywy udział rodzimych wojsk w stabilizacji “naszej" strefy jest ogromnym przedsięwzięciem. Ale w Iraku nikt nie ma wątpliwości, że krajem rządzą Amerykanie, a reszta im tylko pomaga. Zwykły Irakijczyk ma zresztą problem z rozróżnieniem, kto jest Amerykaninem, a kto nie. Wszyscy żołnierze jeżdżą takimi samami wozami bojowymi, mają podobne mundury i, co ważne, nie mówią po arabsku. Wszyscy koalicjanci, także Polacy, są tam obcymi, “niewiernymi", okupantami.

Szefem wszystkich sił obecnych w Iraku jest Amerykanin i to on podejmuje strategiczne decyzje, jak np. wybór, kto będzie zarządzał Nadżafem. Prowadząc operacje wojskowe na tak dużą skalę, chce on zapewne dysponować amerykańskimi oddziałami - łatwiej mu nimi dowodzić, bo wie, na kogo można liczyć.

Jest też kwestia natury prawnej: otóż status wojsk amerykańskich jest inny niż status wojsk koalicji. Regulująca te kwestie rezolucja Rady Bezpieczeństwa NZ jest celowo nieprecyzyjna, by w drodze dwustronnych uzgodnień z tymczasowym rządem irackim regulować bardziej szczegółowe sprawy. Nie jest jasne, czy na przykład rząd iracki ma prawo weta wobec wszystkich działań podejmowanych przez siły amerykańskie - co oznacza w rezolucji zwrot mówiący “o ścisłej koordynacji"? Jest za to jasne, że wojska nieamerykańskie mają w Iraku charakter wyłącznie sił stabilizacyjnych, bez prawa udziału w ofensywnych działaniach militarnych.

I sprawa ostatnia: czy rzeczywiście my, Polacy, mamy włączać się w tak trudne problemy? Nie tylko dlatego, że obecność naszych wojsk w Iraku ma przecież służyć innym celom, ale także dlatego, że nie jesteśmy przygotowani do prowadzenia działań militarnych na dużą skalę. Ani tym bardziej do strat, jakie takie działania za sobą pociągają.

Prof. ANDRZEJ KAPISZEWSKI jest kierownikiem Katedry Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2004