Beznadziejna - i bezcenna

Owszem, przyjęty raport to kpina. Komisja Śledcza okazała się Komisją Partyjną. Błochowiak Błochowiakówną, Rokita Rokitą, a Ziobro Ziobrą (Kopczyński zaś i Beger, poza wszelką klasyfikacją), lecz jeśli ktoś wykazał odrobinę zainteresowania stylem ich pracy i jej wynikami, swoje już wie. To dzięki Komisji poznaliśmy kulisy i mechanizmy korupcyjnej propozycji Rywina. Dowiedzieliśmy się też wiele o parlamentarzystach i klasie politycznej.

18.04.2004

Czyta się kilka minut

27 grudnia 2002 r. “Gazeta Wyborcza" na pierwszej stronie ogłasza artykuł “Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika". 6 stycznia 2003 r. Sejm powołuje nadzwyczajną komisję do zbadania propozycji korupcyjnej, jaką Lew Rywin złożył Adamowi Michnikowi i spółce Agora (17 mln dolarów łapówki dla tzw. grupy trzymającej władzę, posada szefa telewizji Polsat dla Rywina oraz życzliwość “GW" dla ekipy Leszka Millera w zamian za zaniechanie niekorzystnych dla Agory i prywatnych mediów zmian w ustawie o radiofonii i telewizji). Ze sprawą łączy się premiera oraz innych funkcjonariuszy publicznych i nazwę rządzącej partii - a istotą afery może być manipulowanie procesem legislacyjnym i próba zakulisowego sterowania rozwojem rynku środków przekazu w Polsce.

Komisja ma trzy zadania:

1. Zbadanie okoliczności afery oraz ustalenie osób, które miały ją zainicjować.

2. Prześledzenie przebiegu prac legislacyjnych nad nowelizacją ustawy o RTV w kontekście propozycji Rywina.

3. Sprawdzenie prawidłowości reakcji organów państwowych w tej sprawie.

Od początku było oczywiste, że na tym się nie skończy i prace komisji mogą mieć przełomowe znaczenie dla powodzenia walki z najgroźniejszymi w III RP patologiami: nie tylko korupcją czy niekompetencją organów władzy, ale i brakiem szacunku dla prawa i procedur, zawłaszczaniem państwa dla partyjnych, grupowych czy w końcu prywatnych interesów, nieprzejrzystymi relacjami na styku biznesu i polityki, lekceważeniem etyki życia publicznego, mieszaniem ról społecznych itd. Jasnym jest też, że w oczach opinii publicznej wyniki i styl pracy Komisji będą może najważniejszym w ostatnich latach testem podupadającej wiarygodności klasy politycznej i samego państwa.

Parytety i inne bariery

Skądinąd właśnie znaczenie działalności Komisji sprawiło, że od początku niektórzy obserwatorzy i spora część społeczeństwa podchodzili do niej sceptycznie. Wątpliwości budziło zwłaszcza ciało zbudowane siłą rzeczy na zasadach politycznych parytetów będzie zdolne najpierw do wspólnego działania, a potem do obiektywnej oceny faktów. Nie dość bowiem, że, z jednej strony, przewagę mieli w nim posłowie z rządzącego ugrupowania - być może powiązanego ze sprawą! - z drugiej, weszli doń parlamentarzyści opozycji nie dość, że znani jako szczególnie żądni SLD-owskiej krwi, to jeszcze obwieszczający wcześniej niechęć do Adama Michnika i jego gazety. Sceptycyzm budziły też kwalifikacje większości członków Komisji. Tylko niektórzy mieli pomocne w takiej pracy wykształcenie prawnicze (przewodniczący Tomasz Nałęcz wyznawał dziennikarzom, że musi szybko nauczyć się kodeksu postępowania karnego, wedle którego miały odbywać się przesłuchania świadków). Niektórym na dodatek przeszkadzać mógł niedostatek, łagodnie mówiąc, elementarnej inteligencji.

I rzeczywiście: czarne scenariusze sprawdziły się. Lecz chyba nawet najwięksi pesymiści nie spodziewali się, że potwierdzą się w tak ostentacyjnie bezczelny sposób. Przegłosowanie przez mentalną koalicję SLD-Samoobrona-PSL (bo trudno uwierzyć w zapewnienia kierownictw tych partii, że ich reprezentanci działali samodzielnie) raportu autorstwa Anity Błochowiak, jako oficjalnego stanowiska Komisji, odebrano jako jawne naigrywanie się tak z opinii publicznej, jak powagi parlamentu i jego instytucji (bo takimi są komisje śledcze). Tak, w kraj poszedł kolejny sygnał, że klasa polityczna może wszystko. Zaplecze partyjne dostało równocześnie inny znak: że kierownictwo za każdą cenę będzie starać się wybronić wiernych funkcjonariuszy - czyli tych, którym powinęła się noga przy takich czy innych operacjach przedsiębranych w interesie ugrupowania, lecz którzy mimo wpadki i skandalu milczeli jak zaklęci.

Komisji można postawić też wiele innych zarzutów. I tak, nie zdecydowała się - znowu z przyczyn politycznych - zająć niektórymi zasygnalizowanymi tropami (m.in. przesłuchać ministrów z Kancelarii Prezydenta) i sięgnąć po potencjalne dowody (bilingi rozmów telefonicznych premiera i jego najbliższych współpracowników - m.in. Lecha Nikolskiego, księga wyjazdów szefa rządu itp.). Także wiele pytań zadawanych przez członków Komisji i sposób prowadzenia przez nich przesłuchań dowodziły albo wyłącznie politycznego podtekstu, albo kompletnej nieznajomości materii, którą przyszło się im zajmować - o zasadach prawa już nie wspominając. Więcej: niektóre świadczyły o, znowu łagodnie mówiąc, zagubieniu pytających. Skutkiem było m.in. przedłużanie prac Komisji. Trwały one - wbrew zapowiedziom oraz, co ważniejsze, logice i pragmatyce postępowań śledczych - ponad rok. Trudno się dziwić, że początkowo olbrzymie społeczne zainteresowanie z czasem przerodziło się w znużenie. Tym samym zaprzepaszczono potencjalnie olbrzymi efekt propagandowy (w dobrym sensie tego słowa), którym mogła być wizja samooczyszczającej się klasy politycznej i państwa potrafiącego szybko i zdecydowanie zwalczać swoje patologie.

Równie kontrowersyjne - choć pewnie trudne do uniknięcia - były medialne występy większości członków Komisji (proporcjonalne skądinąd do ich aktywności podczas przesłuchań). Wiązało się to m.in. ze swawolnym ferowaniem wyroków - i to często bez dowodów, na podstawie poszlak, intuicji albo wręcz osobistych antypatii czy politycznej kalkulacji (przykładem choćby sugestia Jana Rokity, że Adam Michnik i Helena Łuczywo zawarli układ z premierem Millerem, iż zatają sprawę Rywina w zamian za korzystne dla Agory rozwiązania w ustawie o radiofonii i telewizji).

Paradoksalnie jednak, upublicznienie autorskich wersji raportów przez posłów Rokitę, Nałęcza i Ziobro, nim jeszcze zajęła się nimi Komisja, choć naganne z proceduralnego punktu widzenia, okazało się - w obliczu przyjęcia jako wersji oficjalnej dokumentu sporządzonego przez Błochowiak - posunięciem niemal zbawiennym. Dzięki niemu opinia publiczna mogła uzmysłowić sobie rangę skandalu w wykonaniu sojuszu - powtórzmy: co najmniej mentalnego - SLD-Samooobrona-PSL.

Dwa minusy dają plus

Mimo tych niedoskonałości, błędów, manipulacji i małości, lista osiągnięć Komisji jest wcale długa.

Najważniejsze że, po pierwsze, w efekcie działalności Komisji znacząco podwyższył się poziom jawności w polskim życiu publicznym. Transmisje posiedzeń nie bez powodu cieszyły się - przynajmniej początkowo - wielkim zainteresowaniem. A poruszano podczas nich kwestie kluczowe dla polskiego życia publicznego: praktykę funkcjonowania organów ustawodawczych, wykonawczych, wymiaru ścigania i sprawiedliwości III RP oraz ich wzajemne usytuowanie ustrojowe, przenikanie się sfer biznesu, polityki i mediów, poziom etyczny elit itd. Na dodatek, wystąpienia niektórych świadków i członków Komisji były rodzajem miniwykładów o regułach demokracji, życia publicznego i prawa. Pojawiały się postacie mogące uchodzić za przykłady negatywne.

W rezultacie, po drugie, nasiliła się dyskusja narodowa nie tylko o korupcji, ale i o szeroko rozumianym stanie państwa.

Po trzecie wreszcie: wyłącznie dzięki Komisji poznaliśmy kulisy i mechanizmy propozycji korupcyjnej Rywina. I dziennikarskie śledztwo “GW", i śledztwo prokuratury okazały się - choć z różnych powodów - nieporozumieniem. O ile dziennikarze mają do dyspozycji środki raczej ograniczone, prokuratura od początku wydawała się przerażona, że przyszło jej wyjaśniać taką sprawę. Stąd pewnie zmiana prokuratorów prowadzących, stąd mała aktywność w gromadzeniu materiału dowodowego (prokuratura zainteresowała się sprawdzaniem kontaktów telefonicznych, które mogły być kluczowe dla przebiegu afery dopiero, gdy bilingi telefonów potencjalnych podejrzanych zdobyli dziennikarze). Stąd też zdumiewająca konstrukcja aktu oskarżenia (ograniczenie go tylko do próby przekupstwa) i zachowanie oskarżyciela podczas trwającego procesu.

To Komisja skupiła się na badaniu, czy ktoś, a jeśli tak, to kto, stał za propozycją korupcyjną Rywina. W przeciwieństwie do prokuratury, najpierw wykazała związek między jego ofertą a pracami nad ustawą o RTV. Potem ustaliła, że istniał nieformalny zespół nimi sterujący - czyli właśnie “grupa trzymająca władzę". W efekcie można określić przynajmniej jej minimalny skład. Na dobrą sprawę dyskusyjne pozostało jedynie, czy o planie poinformowany był Leszek Miller: i jako bliski znajomy bezpośrednich autorów operacji oraz zwierzchnik niektórych z nich (Aleksandry Jakubowskiej i Lecha Nikolskiego), i jako szef ugrupowania, mającego odnieść z transakcji korzyści - tak materialne (większość z kwoty łapówki), jak polityczne (w postaci zwiększenia wpływu na część mediów). Złośliwi dodaliby: jako osoba obeznana w nieformalnych sposobach finansowania swojej partii i przypomnieliby historię tzw. pożyczki moskiewskiej PZPR od KPZR (a w zasadzie KGB).

Niefrasobliwe organy

To dysproporcja między rezultatami prac Komisji a prokuratury - oraz pojawiające się w związku z tym sugestie o politycznej dyspozycyjności tej ostatniej - stały się kolejnym (którym to już?) argumentem za oddzieleniem funkcji Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości. Być może nawet przesądziły o złożeniu w Sejmie przez Grzegorza Kurczuka, piastującego obie funkcje, projektu stosownych nowelizacji ustawowych.

Działalność Komisji ujawniła też wiele patologii szczegółowych, m.in. właśnie w funkcjonowaniu organów państwowych, choć - podobnie, jak i w innych przypadkach - wnioski poszczególnych członków Komisji diametralnie się różniły.

I tak, obnażono skrajną polityzację Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (tzw. układ parytetowy). Dotyczy to tak jej składu, jak podejmowanych decyzji. Więcej: potwierdziły się przypuszczenia, że taki nieformalny układ sięga daleko niżej - obejmuje nie tylko władze telewizji publicznej, ale także kierownictwa regionalnych rozgłośni Polskiego Radia. Okazało się też, że tak ważny organ państwa pracuje niebywale chaotycznie, a wiele rozwiązań tyczących rynku medialnego zależy albo od przypadku, albo siły przebicia - czasem ocierającej się o proceduralną manipulację - poszczególnych członków Rady. W najlepsze może m.in. funkcjonować pozaproceduralny Sekretarz Rady - i czasem z większymi wpływami niż jej Przewodniczący.

Bezprawne prawo

Komisja pokazała nadto, jak łatwo można manipulować procesem legislacyjnym w III RP: doszło do tego, że byle urzędniczka (bo przecież Janina Sokołowska formalnie nie była wysoko umocowana) może dyktować rozwiązania prawne korzystne dla grupy swoich mocodawców, a decydujące o kształcie rynku mediów w państwie i warte fortuny. Na nic zdaje się hierarchia służbowa, podział zadań między urzędami, procedury kontrolne czy zasady etyczne, jakie powinny obowiązywać w służbie publicznej. Okazało się, że próby protestu przeciw machinacjom mogą być - i są - z łatwością torpedowane. Więcej: szykany, które ze strony ministra Aleksandra Proksy spotkały jedyną sprawiedliwą, czyli Bożenę Szumielewicz, po jej zeznaniach przed Komisją, pokazują, jak wielki jest opór administracji przed jakąkolwiek próbą zmiany panujących tam zależności i obyczajów. Szczęśliwie Komisja i na to zwróciła uwagę.

Przesłuchania przed Komisją pokazały także, czym może się skończyć nieuregulowanie zasad lobbingu. Nieformalne kontakty menagementu Agory (ale i innych nadawców - tak prywatnych, jak TVP) z przedstawicielami władzy wykonawczej oznaczały nie tylko łamanie procedur legislacyjnych, ale musiały stać się powodem podejrzeń jeśli nie o korupcję, to przynajmniej o wygrywanie własnych interesów kosztem innych. Potwierdziła się również teza o nader daleko idących w Polsce powiązaniach między światami polityki i biznesu (i dotyczy to nie tylko Agory, lecz także Polsatu, Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych czy oficyny Muza).

Osobnym przedmiotem zainteresowania Komisji była reakcja (a raczej jej brak) instytucji państwa na wiadomość o propozycji korupcyjnej Rywina. Okazało się, że żadna - m.in. prezydent, premier i minister sprawiedliwości - się tu nie sprawdziła.

Działalność Komisji wzbudziła nadto dyskusję o relacjach ustrojowych między parlamentem a prezydentem RP (przy okazji wniosku o przesłuchanie Aleksandra Kwaśniewskiego przed Komisją) - o ich nie tylko doraźnej wadze świadczy nader emocjonalna, a mało dyplomatyczna, reakcja prezydenta (“przed komisją mogę zatańczyć i zaśpiewać"). Szczęśliwie doszło jednak do precedensu wezwania przed oblicze parlamentarnej komisji śledczej premiera rządu.

Słabo-silna IV władza

Przesłuchania przed Komisją stały się też kolejnym etapem dyskusji nad stanem polskich mediów. Potwierdziła się stara prawda, że nad uprawianie polityki winny stawiać swoją klasyczną rolę: informowanie społeczeństwa i kontrolowanie władzy. Stąd wskazówka, by nie zwlekać z ogłaszaniem pozyskanych wiadomości i nie próbować łączyć sprzecznych ról - redaktora i polityka (Adam Michnik) oraz redaktora i wydawcy (Helena Łuczywo).

Z kolei medialne oceny pracy Komisji pokazały, jak silnie polskie dziennikarstwo jest upartyjnione (“Trybuna", od początku starająca się zdezawuować Komisję) i skonfliktowane (“Rzeczpospolita", która próbowała wykorzystać aferę w walce z “GW" o pozycję na rynku prasy opiniotwórczej). Równocześnie, to medialne śledztwa pomagały Komisji (choćby przez ujawnienie wykazów połączeń telefonicznych między niektórymi członkami “grupy trzymającej władzę"). Potrafiły też - mimo nacisków Komisji - skutecznie obronić prawo do odmowy ujawnienia swoich źródeł informacji.

Prace Komisji wniosły wreszcie sporo do wiedzy o obyczajach panujących w klasie politycznej III RP. Oto opinia publiczna dowiedziała się choćby, jakiego języka używają w kontaktach tyczących było nie było spraw publicznych prominentni funkcjonariusze państwa (głośny SMS Adama Halbera z KRRiTV do prezesa TVP) oraz, jaki jest poziom dowcipu, a raczej głupoty bądź chamstwa, niektórych parlamentarzystów (słynna uwaga o posiadaczach czerwonych skarpetek wygłoszona przez posłankę Błochowiak podczas przesłuchania Adama Michnika).

Co dalej?

Na razie nie wiadomo, czy Sejm przyjmie jako oficjalne stanowisko swej Komisji Śledczej wersję wydarzeń wymyśloną przez Anitę Błochowiak. Nie wiadomo też, co stanie się w razie odrzucenia jej sprawozdania. Ani choćby, czy ktoś podejmie się wyciągnąć konsekwencje prawne wobec tych spośród przesłuchiwanych przez Komisję świadków, którzy - mimo przysięgi - złożyli fałszywe, jak się zdaje, zeznania.

Nie jest też jasne, jakie będą losy Roberta Kwiatkowskiego (na razie, w wyniku pracy Komisji, wymuszono na nim jedynie opuszczenie posady prezesa TVP) i Aleksandry Jakubowskiej (ponownie: na razie, w wyniku pracy Komisji, odsunięto ją od prac nad ustawą medialną - tak jako członkini rządu, jak posłanki). Tak czy tak, żadna z tych osób poważnych konsekwencji nie poniosła. Tu szklanka jest więc w połowie pełna, a w połowie pusta.

Dobre wrogiem lepszego

Owszem: o kondycji państwa najlepiej świadczyłoby, gdyby nawet sprawy tej rangi potrafiły rozwiązywać niezależna prokuratura i niezawisłe sądy, a wolne media obiektywnie relacjonowały ich pracę. Wtedy parlament nie musiałby powoływać żadnych komisji śledczych i nie groziłyby nikomu związane z takimi ciałami niebezpieczeństwa: nieprofesjonalizm, a zwłaszcza nadużywanie kompetencji do politycznych i osobistych celów. Póki co, jest jak jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2004