Bezdomność, która boli mniej

Prawo człowieka do dachu nad głową może pojawić się w konstytucji jednego ze szwajcarskich kantonów – jeśli obywatele zdecydują tak w referendum.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Pastor Sieber, założyciel stowarzyszenia Sozialwerke, w pfuusbusie z bezdomnymi. Zurych, 2012 r. / SOZIALWERKE PFARRER SIEBER / FB
Pastor Sieber, założyciel stowarzyszenia Sozialwerke, w pfuusbusie z bezdomnymi. Zurych, 2012 r. / SOZIALWERKE PFARRER SIEBER / FB

Hans ma 64 lata i zmęczone spojrzenie. Od dwóch lat, raz w tygodniu, dzieli się swoją historią z tymi, którzy przyszli jej posłuchać. Uważa, że nie jest wyjątkowy – choć nie posiada nic, żyjąc w jednym z najbogatszych krajów świata.

O swoim życiu mówi tak, jakby nie było. Śmierć ojca, alkohol, rozstanie, więcej alkoholu, szpital, w końcu ulica. Dzisiaj oprowadza tzw. socjalne wycieczki, pokazując taki Zurych, o jakim nie przeczytamy w turystycznych przewodnikach.

Pfuusbusy z Zurychu

Ostatnie, co wyobrażamy sobie myśląc o Szwajcarii – kraju z największym na świecie odsetkiem milionerów – to bezdomność. I rzeczywiście: oficjalnie nie istnieje. Próżno szukać statystyk na ten temat. Ale z różnych szacunków wynika, że w całym kraju bez dachu nad głową żyje stale ok. 2 tys. osób. W ośmiomilionowym społeczeństwie to tyle co nic. Dlatego, zdaniem wielu, nie warto nawet o tym mówić.

– W Szwajcarii bezdomności trzeba wypatrywać. Jest ucywilizowana. To część sprawnie działającej społecznej machiny. Ale istnieje, i z roku na rok widzimy jej coraz więcej – mówi Walter von Arburg ze stowarzyszenia „Sozialwerke Pfarrer Sieber” (jego legendarny założyciel, ksiądz ewangelicki Ernst Sieber, zmarł w maju tego roku).

Ta organizacja z Zurychu pomaga rocznie pięciu tysiącom ludzi, którzy sami nie dają sobie rady: biednym, chorym, z uzależnieniami, bezdomnym.

Ci ostatni zaczynają być problemem dla miasta dopiero zimą. Kiedy temperatury spadają poniżej zera, na zuryskich ulicach stają pfuusbusy (od pfuusä, spać). Znajdują w nich nocleg ci, którzy muszą się gdzieś podziać, jeśli nie chcą zamarznąć.

Ostatnia zima była rekordowa: od połowy listopada do połowy kwietnia pfuusbus był miejscem do spania dla 294 osób, które spędziły w nim łącznie 5517 nocy. To o jedną trzecią więcej niż rok wcześniej.

Monika Christen, która prowadzi pfuus­­bus w Zurychu, przyznaje, że tak źle nie było jeszcze nigdy: – W pierwszych 15 dniach od otwarcia o nocleg prosiło 40 osób. To najwięcej, odkąd pamiętam.

Bunkry dla potrzebujących

Ze szczątkowych danych, zbieranych przez organizacje pomocowe działające w największych szwajcarskich miastach, wynika, że w ostatnich latach liczba osób bez stałego miejsca zamieszkania wzrosła.

W Genewie, gdzie bezdomnych widać najwięcej, podczas srogich zim władze miasta zdecydowały o otwarciu bunkrów przeciwatomowych i przekształceniu ich w tymczasowe schronienie (takich bunkrów jest w kraju 300 tys. – neutralna Szwajcaria wyjątkowo skrupulatnie przygotowywała się na III wojnę światową).

To bezdomność jawna. A ilu jest takich, którzy stracili mieszkanie, ale nie zgłosili się nigdzie po pomoc, nie poszli też na ulicę? Mieszkają w tymczasowych lokalach albo kątem u rodziny czy znajomych. Ich policzyć nie sposób.

Zdaniem prof. Matthiasa Drillinga z Wyższej Szkoły Pracy Społecznej w Bazylei, który zajmuje się wykluczeniem społecznym, nikomu w Szwajcarii nie zależy na dokładnym policzeniu ­bezdomnych. – Gdyby liczba okazała się alarmująca, zmusiłoby to państwo do działania. Zagroziłoby też wizerunkowi Szwajcarii jako krajowi dobrobytu, gdzie nikt nie zostanie pozostawiony sam sobie. Jeśli skala problemu nie jest znana, nie trzeba go rozwiązywać – mówi Drilling.

Szwajcaria, dobre miejsce

Systematyczny wzrost liczby bezdomnych w kraju, który przoduje w światowych rankingach bogactwa i szczęśliwości, może być trudny do zrozumienia.

– Wokół bezdomności narosło wiele mitów. Jednym z największych jest ten, że to wyłącznie problem materialny. Lata doświadczeń w pracy z ludźmi bezdomnymi pokazują, że tak nie jest – tłumaczy Walter von Arburg.

W Szwajcarii bezdomność to głównie problem społeczny: efekt zaniku sieci kontaktów, braku wsparcia od rodziny, przyjaciół, znajomych. Często na ulicy lądują ludzie wykształceni, którzy w momencie, kiedy stracili pracę lub najbliższych, zostali z niczym. – Samotność, brak alternatywy, uzależnienia, choroby psychiczne – Walter von Arburg wymienia najczęstsze przyczyny marginalizacji społecznej.

W 2014 r. lekarze z Oddziału Psychiatrii Polikliniki Zuryskiej przebadali kobiety i mężczyzn – mieszkańców czterech ośrodków miejskich dla bezdomnych. Wyniki: 96 proc. badanych miało problemy psychiczne. Jeśli wyłączymy tych z problemami z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków, to będzie 61 proc. (problemy inne niż uzależnienia).

Nie tylko bieda zmusza człowieka do spania na ulicy. – Wielu z naszych bezdomnych otrzymuje pieniądze z pomocy społecznej. Problem w tym, że nie potrafią nimi odpowiednio zarządzać – mówi Walter von Arburg.

Są też tacy, którzy wsparcia od państwa nie chcą. – Trzeba pójść do urzędu, wziąć numerek, umówić się na termin, wypełnić papiery, opowiedzieć urzędnikowi o często wstydliwych sprawach. Ludzie mają z tym problem – przyznaje Hans, bezdomny z Zurychu.

Zna on wielu, którzy wolą spać na ulicy niż prosić o pomoc państwo: – Może to zabrzmi śmiesznie, ale tu mają wszystko, czego im trzeba. Jest się gdzie umyć, gdzie zjeść, nikt ich nie przegania. Szwajcaria to dobre miejsce do bycia bezdomnym.

Podobnie widzą to urzędnicy. „W mieście Zurych nikt przymusowo nie musi pozostawać bez dachu nad głową” – brzmi komunikat miejskiego Departamentu Spraw Socjalnych. Oferuje on lokale zastępcze osobom, które straciły mieszkanie. Jeśli ktoś nie ma ochoty na wypełnianie formularzy – to już jego sprawa.

Jak na ironię, wielu zuryskich bezdomnych śpi pod drzwiami Wydziału Budownictwa Urzędu Miasta. Mogą tu przebywać do 7 rano i potem od 18 wieczorem. Taką mają umowę z urzędnikami. Po drugiej stronie ulicy jest komenda policji – niektórzy przekierowują tam swoją korespondencję. – U policji najbezpieczniej – śmieje się Hans.

Teatr Dziwaków

Służby miejskie problem rozumieją i w zimne noce nie wyrzucają bezdomnych nocujących w publicznych toaletach czy opuszczonych budynkach. Organizowane są specjalne patrole, które ratują tych, którym grozi zamarznięcie.

Jednak największe wsparcie szwajcarscy wykluczeni otrzymują od organizacji pozarządowych i kościelnych. W centrum miasta działa przytułek dla bezdomnych mężczyzn prowadzony przez Towarzystwo Ewangelickie. Niedaleko jest kawiarnia Yucca – otwarta nawet w święta – gdzie można napić się ciepłej herbaty, zjeść pełny obiad za kilka franków, porozmawiać z psychologiem albo po prostu pograć w karty ze znajomymi.

Tych, którzy chcą się zaangażować artystycznie, zaprasza teatr Schräge Vögel (w wolnym przekładzie: Teatr Dziwaków). W Zurychu działa tylko jedna jadłodajnia miejska, ale obiady serwują tam nie urzędnicy, lecz wolontariusze – pracownicy pobliskich banków.

Także Hans wyszedł na prostą dzięki ludziom z organizacji pozarządowej (o nazwie Surprise). Dzięki niej pracuje jako przewodnik miejski, sprzedaje gazety i jakoś wiąże koniec z końcem. Nie ma wiele, ale mu to nie przeszkada. Najważniejsze, że nie mieszka już na ulicy.

Mało kto na swoim

– Być wykluczonym z bogatego społeczeństwa paradoksalnie boli mniej. Bo to społeczeństwo stać, aby wykluczonym pomóc – uważa Walter von Arberg.

Jeśli spojrzymy na średnią wartość majątku na głowę, Szwajcaria faktycznie jawi się jako najbogatszy kraj świata. Ale jeśli idzie o podział tego majątku, wygląda to już inaczej: najbogatszy jeden procent obywateli posiada ponad 40 proc. całego prywatnego majątku. Jednocześnie coraz więcej mieszkańców jest biednych lub zagrożonych ubóstwem.

Jeśli wziąć pod uwagę tylko wymiar finansowy, w Szwajcarii za biedną uznaje się osobę, której dochód nie przekracza 2247 franków miesięcznie (to równowartość 8 tys. zł, ale warto pamiętać, że ceny są tu znacznie wyższe niż w Polsce). W przypadku rodziny 2+2 granica ubóstwa to domowy budżet poniżej 4 tys. franków. Szacuje się, że tak żyje ponad pół miliona ludzi. Gdyby nie transfery socjalne, byłoby ich dwa razy więcej.

Spanie pod mostem „z wyboru” i miejskie legendy o milionerach, którzy stracili wszystko i skończyli na ulicy, dobrze się czytają w lokalnych mediach. Ale zdecydowana większość tutejszych bezdomnych swojej sytuacji nie wybrała.

Tymczasem sytuacja mieszkaniowa w miastach jest coraz większym problemem. Szwajcaria jest krajem, gdzie nie mieszka się na swoim. Ponad 60 proc. społeczeństwa wynajmuje mieszkanie, często przez całe życie. To wymaga silnej regulacji rynku, zarządzanego przez wyspecjalizowane w wynajmie agencje, które dyktują warunki.

Popyt na mieszkania jest wielki, ale np. w Zurychu i okolicy nawet osobie średnio zarabiającej niełatwo jest zdobyć lokum. Wynajmujący dba, by czynsz nie przekraczał 30 proc. wynagrodzenia i wymaga wyłożenia z góry kilkumiesięcznej kaucji.

Jeśli na rynku pojawi się atrakcyjna oferta, chętni ustawiają się w kolejce do castingu. Wybierane są rodzynki. Obcokrajowcy odpadają w przedbiegach. Bez stałego dochodu, z historią korzystania z pomocy społecznej, z grupą inwalidzką – tacy też są właściwie bez szans.

Prawo do dachu

W Bazylei, trzecim co do wielkości mieście Szwajcarii, odsetek wynajmujących wynosi 83 proc. i jest najwyższy w kraju. Największe są też problemy.

– Od kilku lat obserwujemy masowy wzrost liczby ludzi mających problemy z mieszkaniem – mówi Michel Steiner, przewodniczący stowarzyszenia Schwarzer Peter (Czarny Piotruś), które pomaga wykluczonym.

Tutaj też, podobnie jak w innych miastach, nie prowadzi się rejestru osób bez stałego miejsca zamieszkania. Ale Schwarzer Peter daje bezdomnym możliwość posiadania adresu i tym samym ma rozeznanie, ile osób go straciło. – W 2010 r. mieliśmy 213 meldunków, w 2016 r. aż 847. Średnio człowiek wymeldowuje się od nas po siedmiu miesiącach – przytacza statystyki Steiner. W kwietniu 2016 r. liczba trwale bezdomnych po raz pierwszy przekroczyła 400 osób.

W Bazylei budownictwo socjalne (tj. finansowane przez władze kantonu czy miasta) właściwie nie istnieje. – Miasto przyznaje wprawdzie, że jest problem mieszkaniowy, ale się od niego konsekwentnie dystansuje. Zapewnia ok. 60 miejsc noclegowych w pokojach wieloosobowych i mieszkania dla rodzin z dziećmi. Władze kantonu uważają, że budownictwo socjalne należy do zadań spółdzielni i działających na tym polu organizacji pozarządowych. Resztę ma regulować wolny rynek – mówi Steiner.

W bogatej Szwajcarii temat budownictwa socjalnego w ogóle budzi wiele emocji. Ludzie boją się gettoizacji: powstawania dzielnic biedy. Bieda rozproszona jest niewidoczna. Skupiona w jednym miejscu – staje się problemem. Dlatego nikt nie jest zainteresowany budowaniem tanich mieszkań, zwłaszcza że popyt na drogie wciąż jest duży.

Steiner uważa, iż czas skończyć z podejściem, że „jak kogoś nie stać, by mieszkać w mieście, to niech się wyprowadzi”. Dlatego działacze Schwarzer Peter postanowili wziąć sprawę w swoje ręce – i razem z kilkoma organizacjami partnerskimi zawiązali koalicję na rzecz prawa człowieka do dachu nad głową (niem. Recht auf Wohnen).

– Chcemy, by w konstytucji kantonu Bazylea prawo do mieszkania, odpowiadającego potrzebom i nieprzekraczającego finansowych możliwości jednostki, zostało wpisane do podstawowych praw człowieka – mówi Steiner.

Za i przeciw

O tym, czy tak się stanie, Szwajcarzy zdecydują w referendum.

Równocześnie w Bazylei głosowane będą trzy inne inicjatywy, mające polepszyć ochronę osób żyjących w wynajętych mieszkaniach. – To potężny pakiet. Jeśli przejdzie, może poprawić sytuację wielu ludzi. Liczymy na „4 x tak” – mówi Steiner.

Innego zdania jest Związek Przedsiębiorców Miasta Bazylei. Sprzeciwia się wszystkim czterem projektom, a pomysł wpisania prawa do mieszkania do konstytucji nazywa „szkodliwym społecznie”. – Skutkiem tego byłaby masowa rozbudowa mieszkalnictwa socjalnego. Władze kantonu wbiłyby nóż w plecy spółdzielniom mieszkaniowym, których zadaniem jest oferowanie atrakcyjnych cenowo lokali. W 2017 r. taką pomoc otrzymało 2228 rodzin. Nie potrzebujemy w mieście eksperymentów wysokiego ryzyka – mówi Gino Mazzotti, prezes Spółdzielni Land­hof.

Steiner ripostuje, że spółdzielnie, które dostają wsparcie publiczne, nie do końca wypełniają swą powinność: – Są zbyt konserwatywne, nie szukają nowych rozwiązań dla potrzebujących. Jest dość metrów kwadratowych do zagospodarowania w tym mieście, nie trzeba budować nowych. Głównym problemem nie jest zbyt mała dostępność przestrzeni w ogóle, lecz przestrzeni uznanej za mieszkalną – twierdzi aktywista Schwarzer Peter.

Michel Steiner uważa, że czasem starczyłoby dobudować dodatkowe piętro do istniejących budynków lub zainteresować się pofabrycznymi pustostanami. I że władze miasta powinny narzucić spółdzielniom kwoty oraz rozliczać je z projektów odpowiadających potrzebom społecznym. Przydałoby się też wytyczyć jasną granicę między budownictwem prywatnym, nakierowanym na zysk, a miejskim, które dziś właściwie niczym się od tego pierwszego nie różni.

– Nie może być tak, że mieszkania kantonalne wynajmowane są po cenach rynkowych i mało kogo na nie stać – zaznacza Steiner.

Jak budować, jak żyć

Idąc krok dalej, Michel Steiner sugeruje, że może już czas, by w ogóle zmienić podejście do przestrzeni mieszkaniowej: – Przekształcają się relacje społeczne, modele pracy, styl życia. A mieszkania wciąż buduje się tak, jak w latach 60. XX wieku, według ilościowego podejścia do organizacji przestrzeni. Tymczasem dziś dla wielu ludzi dom to więcej niż cztery ściany ­zamknięte na klucz.

Nowoczesne rozwiązania urbanistyczne idą w kierunku otwierania przestrzeni i udostępniania jej większej liczbie osób – tak, aby korzystanie z niej nie wpływało negatywnie na jakość życia.

– Przykładowo, każdy ma wyznaczoną przestrzeń prywatną. Ale część aktywności, jak gotowanie, pranie czy zabawy dzieci odbywają się w pomieszczeniach wspólnych, co jest rozwiązaniem bardziej całościowym – snuje swoją wizję Steiner. – Chciałbym, żebyśmy zaczęli też bardziej otwarcie myśleć o organizacji naszych miast – dodaje.

Referendum w Bazylei odbędzie się w najbliższą niedzielę, 10 czerwca. ©

Czytaj także: Agnieszka Kamińska: Płaca bez pracy

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018