Bez Niego

26 lat, 5 miesięcy i 17 dni: tyle trwał pontyfikat Jana Pawła II. Dla całego pokolenia był jedynym pasterzem ich Kościoła, dla całej epoki autorytetem pokonującym wszystkie próby, niezłomnym, niezniszczalnym. Nie było do pomyślenia, że kiedyś to się musi skończyć.

16.10.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Nie, 2 kwietnia 2005 o godz. 21.37 katolicy całego świata nie zostali osieroceni. Odkąd padło zapewnienie złożone apostołom w Palestynie: “Nie zostawię was sierotami", trwa w Kościele obecność Założyciela, przechodząca na kolejnych Jego zastępców. Stąd taki spokój, kiedy odchodzą jeden po drugim, stąd każdemu konklawe towarzyszy nadzieja, a słowa “Habemus papam" niezmiennie wywołują wybuch entuzjazmu. I nie jest to cyniczny rytm świeckiej władzy, gdzie żywy król natychmiast zajmuje miejsce umarłego - to jest prawda dotykająca wieczności, dla każdego wierzącego czytelna. Minione pół roku potwierdziło tę prawdę w odniesieniu do pontyfikatu Benedykta XVI.

A jednak od tamtych wiosennych wieczorów, gdy gromadząc się pod oknami Watykanu i kliniki Gemelli, wisząc na słuchawkach telefonów, tkwiąc jak przykuci przed ekranami telewizyjnymi zrozumieliśmy, że “nasz Papież" (jak wszyscy już o nim mówiliśmy) odchodzi naprawdę - czas się przełamał. Zaczął się nowy rozdział: dla świata, dla Kościoła powszechnego i bratnich chrześcijan, dla Polski, dla kochających Jana Pawła II, których liczby nie da się oznaczyć. Od pół roku próbujemy sobie radzić z Jego nieobecnością wśród nas. Jak?

Książki, filmy i...

Wydaje się, że przede wszystkim staramy się zatrzymać go wśród siebie wszystkimi dostępnymi nam sposobami. Unieważnić odejście. Coraz lepiej umiemy przecież ocalać pamięć. Więc nadal możemy Go oglądać jakby był żywy, i słyszeć, jakby przemawiał. Kasety i filmy, zdjęcia, zapiski elektroniczne, nagrania, uruchamiane są każdego dnia w mediach, w parafiach, w domach rodzinnych. Zasypują nas tysiące albumów, w których zarejestrowany został każdy chyba moment jego pontyfikatu. Druk wciąż na nowo utrwala słowa do nas kierowane w kazaniach, homiliach, improwizowanych pozdrowieniach. Antologie, wybory cytatów, “kwiatki" wciąż biją rekordy nakładów.

A przecież jest jeszcze pamięć ludzka i zachowane w niej wspomnienia, żyjące własnym życiem. Coraz nowi autorzy wydobywają z przeszłości nieznane dotąd ułamki, z których po raz tysięczny starają się zbudować jego obecność. Coraz nowi twórcy podejmują próby zmierzenia się z Janem Pawłem II, jego wielkością i jego tajemnicą.

No i są przecież jeszcze listy. Nieprzebrane archiwum rozproszone po świecie, wśród przyjaciół, których było tysiące. Na razie w ogromnej większości niedostępne, chronione jak relikwie przed niewczesną ciekawością, udostępniane jedynie w procesie beatyfikacyjnym. Wiemy, że jest ich dosłownie morze. Tak jak upominków, znoszonych przez 26 lat z okładem do jego rąk podczas każdej audiencji, każdej wizyty i każdej podróży.

A nawet jeśli cokolwiek nie zostało utrwalone: zapisane, nagrane, udokumentowane, to istnieje w duszach i pamięci ludzi, którzy mieli szczęście chociaż na krótką chwilę znaleźć się przy nim. Każdy wynosił z tego spotkania swój świat przeżyć i nawet gdy teraz o tym nie myśli, tamta chwila żyje w nim i ma swój ciąg dalszy, o końcu, którego nikt z nas nie przewidzi.

Czy można więc powiedzieć, że chociaż od późnej godziny wieczornej 2 kwietnia zostaliśmy bez Niego i to się już nie odmieni, mamy się czego trzymać?

To prawda: żeby dalej go słuchać i mieć przed oczami, wystarczy to, co mamy. Na to, by trwała pamięć o nim, wystarczy to, co robimy: stawiać pomniki, nadawać jego imię szkołom, szpitalom, ulicom, wydawać albumy, urządzać wystawy, ogłaszać konkursy i zakładać fundacje. I świętować każdą rocznicę, tak jak to właśnie ma miejsce.

A jednak...

Odwróćmy kartę pocieszania się i pokrzepiania na stronę, na której otwiera się rachunek sumienia. Dostaliśmy bowiem - na całą epokę, na całe pokolenie - dar dla świata i dla nas w Polsce. Był z nami i dla nas prorok Boży. To nie jest prawda łatwa i prosta, jej wymiary przecież każdego z nas przerastają. Więc pytanie brzmi właśnie tak: jak ją udźwignęliśmy i co z nią teraz zrobimy?

Radość, duma i...

Myśmy się wszyscy przez cały tamten czas bardzo, ale to bardzo cieszyli. Kolejne tysiące i miliony odkrywały bowiem, że prorok jest naszą pociechą o niewyobrażalnej wręcz sile. Że każdego, kto znajdzie się przy nim, dostrzega i słucha, traktując tak, jakby tylko on istniał. Że pociesza nie skąpiąc żadnego gestu, zgadzając się na dostępność przekraczającą wszelki dystans. Że ma wzrok przenikający serce, że uśmiecha się w sposób, którego niepodobna zapomnieć. Że nie czyni różnic między nami. Że zawsze jest do dyspozycji.

To była taka radość, w której łatwo się zapominało, że na niej nie można poprzestać. Tak, nie gniewał się, gdy długotrwałymi oklaskami przerywaliśmy mu nauczanie, gdy bez końca skandowaliśmy jego imię, gdy w kółko śpiewaliśmy mu ulubione melodie. Ale to nie znaczy, że odkryliśmy najlepszą formę odpowiedzi na obecność wśród nas namiestnika Chrystusa (w dodatku przenosząc ją z entuzjazmem na następną epokę). To znaczy tylko, że pociecha, jakiej mogliśmy doznawać, miała nas zobowiązywać do takiej samej wierności Chrystusowi, jaką widzieliśmy w nim, a jego wezwania do nas nie były przekomarzaniem się, lecz wołaniami nie do odrzucenia.

Zadawał nam przecież pytania, które pozostały i na które nie można będzie nie odpowiedzieć.

Zaklinał nas, żebyśmy na serio brali to, co jest prawdą, za którą żadna cena nie jest za wysoka.

Od pierwszego dnia swojej misji do ostatniego nie zmienił swojej nauki i swojego świadectwa. Widzieliśmy z bliska, jaka jest ich cena, bo dane nam było patrzeć na jego cierpienie. Teraz nie wystarczy odpowiedzieć największym nawet pomnikiem. Ba, nasza satysfakcja ze stawiania mu kolejnych pomników gotowa zaprowadzić nas na manowce, jeśli zechcemy chlubić się naszą “wdzięcznością"...

My w Polsce bowiem nie tylko cieszyliśmy się z całego serca i całej duszy. Myśmy jeszcze byli niesamowicie dumni. Od razu zaczęliśmy śpiewać: “czy wy wiecie, że my mamy Papieża?". My, Polacy, lepsi wskutek tego od wszystkich krajów na świecie, powołani do nie wiem jakiego wyniesienia, wszyscy próbujący jakoś się zmieścić przy nim na tym piedestale, na którym Bóg go dla świata postawił.

Owszem, wdzięczni bez miary za to, co zrobił dla swojego kraju, za którym wciąż tak tęsknił. Ale równocześnie puszczający mimo uszu niejedno jego słowo powtarzane z takim naciskiem. Najgłośniej ze wszystkich klaszczący i skandujący jego imię, ale zachowujący wszystkie podziały, spory, agresje i nienawiści wzajemnie do siebie żywione, wystawiający sobie nawzajem świadectwa moralności albo ich sobie odmawiający. Podzieleni, skłóceni, zarozumiali, mściwi, a równocześnie patetyczni i nadużywający wielkich słów bez opamiętania. Wystarczy wspomnieć 25-lecie “Solidarności", obchodzone z jego imieniem na ustach, z nieustannym przywoływaniem słów, które o niej mówił, ale świętowane niestety także przeciwko sobie nawzajem.

A on nam zostawił Polskę na dalszą troskę i odpowiedzialność. Zostawił nam Kościół, który w świecie coraz trudniejszym dalej ma być świadectwem i znakiem zbawienia. Po śmierci ojca dzieci muszą dorośleć, i tak też ma być z nami. Nie wystarczy do tego świętowanie pamięci. Żeby go nie zawieść, sami musimy znajdować nowe odpowiedzi na dziś i na jutro. To nie znaczy, że odmówi nam swojej obecności, dalej prawdziwej. Najbliżej tej prawdy już teraz są ci wszyscy, Bogu dzięki coraz liczniejsi, którzy podjęli wielkie staranie o refleksję nad jego nauczaniem, studiując, medytując i zamieniając w postanowienia. A także wszyscy, którzy spotykają się z nim w modlitwie, w której jest na wyciągnięcie ręki. Wielkie rekolekcje sprzed pół roku były właśnie czasem modlitwy, która stała się doświadczeniem w skali świata. Spodziewana - i zapewne rychła - beatyfikacja będzie wielkim świętem jego nowej obecności. Ale czekając na nią nie uciekajmy od rachunku sumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2005