Berlinale: pod znakiem imigracji?

Festiwal Filmowy w Berlinie jest najważniejszym, obok Cannes, miejscem, w którym decydują się losy nowych filmów: które mają szansę na premierę, a które skazane są na obieg niszowy?

15.02.2016

Czyta się kilka minut

Reżyser Gianfranco Rosi podczas konferencji prasowej na Festiwalu Filmowym w Berlinie. 13.02.2016 r, Berlin /  / Fot. Axel Schmidt/APPhoto/EASTNEWS
Reżyser Gianfranco Rosi podczas konferencji prasowej na Festiwalu Filmowym w Berlinie. 13.02.2016 r, Berlin / / Fot. Axel Schmidt/APPhoto/EASTNEWS

Czy festiwal filmowy może bezpośrednio i skutecznie zaangażować się w dialog z otaczającą rzeczywistością? Wydaje się, że organizatorom 66. Festiwalu Filmowego w Berlinie zależy na tym, żeby to gigantyczne wydarzenie było nie tylko świętem kina, ale też miejscem, w którym omawia się kluczowe problemy współczesnego świata. Starzy bywalcy festiwalu powiedzą, że to nic nowego: od lat ma on renomę zaangażowanego politycznie, odważnego obyczajowo i podejmującego tematy, które rzadko możemy znaleźć w kinie głównego nurtu. W tym roku jednak – ze względu na bezprecedensowy europejski kryzys imigracyjny, w którym Berlin odgrywa pierwszoplanową rolę – festiwal skupia się nie tylko na prezentacji zróżnicowanego repertuaru w kinach w całym mieście, ale też wspiera konkretne inicjatywy. Prośby dyrektora festiwalu, Dietera Kosslicka, o donacje dla instytucji zajmujących się pomocą uchodźcom i ofiarom wojny (np. Berlin Center for Torture Victims), poszukiwanie wolontariuszy, którzy pójdą z uchodźcą na pokaz, specjalne ceny biletów i akcje dla szkół – Berlinale raz jeszcze udowadnia, że kino nie funkcjonuje w próżni.

Trwająca 10 dni impreza zbliża się właśnie do półmetka i toczy własnym rytmem: wsysa dziennikarzy w ciąg pokazów i konferencji prasowych, zmusza widzów do stania w wielogodzinnych kolejkach po bilety, daje szansę dystrybutorom i sprzedawcom na załatwienie pilnych interesów. W przypominającej pałac, masywnej sali wystawowej Martin-Gropius-Bau mają swoje stoiska niemal wszystkie kraje, którym zależy na promocji własnego kina. W epoce filmowej nadprodukcji problemem jest już nie to, żeby zrobić dobry film (choć i tych nie ma zwykle w Berlinie zbyt dużo!), ale żeby trafić z nim do tych, którzy zechcą go u siebie wyświetlić. Trwa więc walka o widza dzierżącego władzę (organizatora mniejszych festiwali, lokalnego dystrybutora), który może zapewnić nieznanemu jeszcze dziełu drugie życie.

Jeśli więc w festiwalowej rutynie jest gdzieś miejsce dla imigrantów, to znajduje się ono na obrzeżach – poza wirem masowej konsumpcji filmów. Setki tysięcy bliskowschodnich uchodźców nie zmieniły Berlinale w możliwy do odczucia sposób, ale też naiwnością byłoby sądzić, że powinno być inaczej. Festiwal koncentruje się wokół Potsdamer Platz, nad którym góruje Sony Center: nowoczesne architektonicznie centrum biznesowo-usługowe. Obieg art house’owy to oczywiście też część biznesu, w którym wartości artystyczne przeliczane są na potencjał marketingowy, i odwrotnie – często to właśnie tej dynamice zawdzięczamy najciekawsze festiwalowe filmy.

Berlinale nie jest jednak miejscem dla kinowych eskapistów: okazji, żeby rozsiąść się w fotelu i smakować „dobrze opowiedzianą historię” jest tutaj niewiele. Choć więc festiwal zgrabnie flirtuje z mainstreamem, organizując europejskie premiery amerykańskich filmów (nowy film braci Coen „Ave, Cezar!” i „Geniusz” Michael Grandage’a z Colinem Firthem, Judem Law i Nicole Kidman), to przytłaczającą większość programu stanowią produkcje anonimowe, nieodkryte jeszcze przez nikogo poza garstką selekcjonerów. W tym miejscu – na ekranach kin – wątek uchodźczo-imigrancki również daje o sobie znać. Zaskakująco wielu tegorocznych bohaterów to ludzie opuszczający swój kraj lub za wszelką cenę próbujący odnaleźć się w nowym.

Dokumentalne spojrzenie na Lampedusę zaoferował Gianfranco Rosi, zdobywca Złotego Lwa za „Rzymską aureolę” z 2013 roku. We „Fuocoammare” na przykładzie kilku Włochów Rosi portretuje wyspę, która od miesięcy znajduje się w centrum uwagi mediów. Jej przeciętny mieszkańcy żyją jednak przeważnie obok tego wydarzenia: płynące w kierunku wyspy łodzie z migrantami znajdują się poza horyzontem ich spojrzenia. W surowym, pozbawionym komentarza filmie naszym przewodnikiem po wyspie jest dwunastoletni Samuele, bawiący się często na nabrzeżu i niechętnie chodzący do szkoły. Mieszka wraz z matką, która w wolnych chwilach słucha włoskich hitów puszczanych w radiu przez lokalnego didżeja. 

W tej części filmu Rosi wyraźnie igra z naszymi oczekiwaniami, odraczając moment, w którym wybrzmi właściwy temat filmu (początkowe plansze na wszelki wypadek uprzedzają nas o geopolitycznym znaczeniu Lampedusy). Częścią strategii reżysera jest właśnie odmawianie widzom pełnego widzenia, wskazywanie na trudności towarzyszące znajdywaniu przybyszy. Rosi mnoży ujęcia nasłuchujących radarów i portowych map, na których od czasu do czasu pojawia się czerwona kropka. Poznajemy też lekarza Pietro Bartolo (czytaj także: rozmowa z Pietro Bartolo z TP 44/2015), który od lat nieustannie pomaga uchodźcom. Kulminacją filmu, prezentującego dotąd głównie włoski punkt widzenia, jest akcja ratunkowa skierowana w stronę tonącej łodzi – spotkanie z innym okazuje się częścią żmudnej, ale przynoszącej ocalenie procedury.

Fuocoammare” to na razie najżywiej dyskutowany film konkursu, pokazujący, jak szybko kino potrafi reagować na rzeczywistość i dopisywać do niej własny komentarz. Choć w dokument wpisana jest pewna doraźność (życie codzienne na wyspie przedstawione jest raczej szkicowo), to świetnie wypełnia on swoją misję, która jest też misją samego festiwalu: zapewnia widzialność oraz udziela głosu wykluczonym i nieuprzywilejowanym. Europejskie kino coraz częściej przedstawia imigrantów jako niezbędnych bohaterów opowieści: w filmie „Yarden” Månsa Månssona (pokazywany w sekcji Forum) towarzyszymy Szwedowi, który pracuje w porcie wraz z grupą niskopłatnych robotników z innych krajów, a w „Being 17” André Téchiné rozpisuje młodociany gejowski romans na białego Francuza i jego czarnoskórego kolegę. Przynajmniej na ekranie imigrant staje się powoli kolejnym mieszkańcem, a nie obcym żyjącym w równoległym świecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]