Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trudno o lepsze miejsce do upamiętnienia Schulza w Berlinie niż BebelPlatz – z tamtejszą „zatopioną biblioteką”: miejscem pamięci, przypominającym o paleniu tutaj książek przez nazistów w marcu 1933 r.
Pomysł takiego upamiętnienia pochodzi od niemieckiego filmowca dokumentalisty Benjamina Geisslera, który w 2002 r. nakręcił film o swoich poszukiwaniach rysunków Schulza w Drohobyczu. Odnalazł tam rysunki z motywami z bajek, którymi artysta ozdobił pokój dziecięcy w willi zajmowanej przez prominentnego esesmana – zanim zginął, zastrzelony na ulicy Drohobycza 19 listopada 1942 r.
Wtedy, po odkryciu Geisslera, powszechną uwagę wywołała akcja przeprowadzona przez ludzi z izraelskiego miejsca pamięci Yad Vashem: przybyli oni potajemnie do Drohobycza i ukradli ze ścian część rysunków, niszcząc przy okazji całość dzieła. Teraz, po wieloletniej pracy, Geissler zrekonstruował zniszczony „pokój dziecięcy” Schulza, pod postacią mobilnej instalacji/wystawy. Ma być ona wystawiana w miejscach publicznych: od końca marca w Berlinie, a potem w Warszawie, Kijowie, Lwowie i na końcu w Krakowie.
Ale nagle pojawiły się problemy – i to akurat w Berlinie, mieście tak naznaczonym historią i podobno tak o historię dbającym. Stosowny urząd, wydający stosowne zezwolenia, poinformował mianowicie, iż nie może się zgodzić na taką instalację na placu Bebela. W uzasadnieniu czytamy: „Nie występuje tu optyczna i merytoryczna synergia między pomnikiem upamiętniającym spalenie książek (...) i czasowym miejscem pamięci, »pokojem dziecięcym Brunona Schulza«”; zdaniem urzędników zamysł Geisslera koliduje z „intencjami tego miejsca w aspekcie polityki pamięci”. Brzmi to nie tylko biurokratycznie, ale też arogancko. Warto przypomnieć, że w minionych latach na placu Bebela odbywały się najrozmaitsze imprezy rozrywkowe, bynajmniej nie mające nic wspólnego z pamięcią – od koncertów na wolnym powietrzu po pokazy mody.
Przeciw tej bezsensownej decyzji biurokratów organizuje się teraz ruch protestu. W artykule w stołecznym dzienniku „Tagesspiegel” głos zabrał Ernest Wichner, szef Literaturhaus, renomowanej instytucji kultury. „Jakież miejsce publiczne w Berlinie nadaje się lepiej do tego, aby przypomnieć o pisarzu, który w listopadzie 1942 r. (...) został zamordowany przez SS w swym rodzinnym mieście? (...) Los tego pisarza i jego dzieła artystycznego dotyka naszej teraźniejszości w sposób bardziej bezpośredni, niż są w stanie tego dokonać rytuały pamięci w wykonaniu polityków”.
Organizatorzy szukają teraz innego miejsca w Berlinie na wystawę. Koniec końców, pewnie się uda. Ale pozostanie niesmak. Uniemożliwienie upamiętnienia Schulza akurat na placu Bebela to dość kuriozalna polityka pamięci.