Babcia Babia

Jedyna znana opowieść o najwyższej w Polsce górze poza Tatrami dotyczy tylko jej połowy. Po tej drugiej dzieją się dziwy.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / ALBIN MARCINIAK / EAST NEWS // ANDRZEJ IWANOWSKI / FORUM // ADRIAN GŁADECKI / REPORTER // TP-ONLINE
/ ALBIN MARCINIAK / EAST NEWS // ANDRZEJ IWANOWSKI / FORUM // ADRIAN GŁADECKI / REPORTER // TP-ONLINE

Jest tu w lesie ścieżka tak wąska, że znaleźć można ją tylko wtedy, gdy stanie się we właściwym miejscu, popatrzy w bok i zamknie oczy. Mignie wtedy pod powieką jak powidok, jak nitka chińskiego muru widziana z orbity albo daleka, pierwsza błyskawica, która w słoneczny dzień wieszczy burzę tak nieprawdopodobną, że zawsze myślimy: „to ułuda”.

Poprowadzi nas ta ścieżka wysoko, do osuwisk wielkości kamienic, obok dziur w ziemi, z których kilka to jeszcze nieodkryte jaskinie, przez strome jary potoków, z widokiem na Tatry. Obejdziemy świerki powalone wiatrem i postaramy się nie przepaść w dzikim ogrodzie borówek, który sto lat temu, jak wszystkie raje, gajowi ochrzcili „Ameryką”.

Bo z naprzeciwka ktoś już ku nam idzie na spotkanie.

PRZEZ ZASPY, z których wystają pojedyncze gałęzie kosodrzewiny, przedziera się siedemnastoletnia dziewczyna. Wspina się z dołu, z lipnickiego cmentarza – właśnie pochowała ojca, który wrócił z niewoli u Rosjan chory na tyfus. Jest styczeń 1919 r. Zmierzcha. W dziwnej chwili, gdy już nie jest jasno, a jeszcze nie ciemno i cały świat staje się niebieski, Wilmie też się zdaje, że nie chce żyć.

Jest wycieńczona. Żeby zbić trumnę, pozbierała deski ze starych szałasów, ciało zwiozła saniami. Teraz sama wraca na tysiąc sześćset metrów ponad poziomem Adriatyku. Węgry skończyły się tutaj dwa miesiące temu, ale wysokości ciągle mierzą od brzegów w Trieście. Nie ustalono nowych granic. Ludzie mówią językiem, który nazwą słowackim lub polskim dopiero później, gdy w Paryżu znudzeni ambasadorowie usiądą w końcu nad mapą Orawy i prostą, czerwoną kreską przedzielą hale, na których od pięciu lat Wilma, jako jedyna dziewczyna, wypasa stada wołów.

Znajduje kolibę, wbija narty w śnieg, zasypia. Sto metrów wyżej, już w ciemnościach, duje śniegiem szczyt Babiej Góry.

Szum wiatru przechodzi w śnie Wilmy w dźwięk wolego rogu. To Staszek Kowalik, syn gospodarza schroniska, przywołuje ją, by opowiedziała gościom, jak na pierwszym wiejskim zebraniu po zamachu w Sarajewie została wybrana na wolarkę. Za powołanego do armii ojca.

Czterysta krów wypasali w Babiej chłopcy z Lipnicy, trzydziestu może ich było i ona sama. Co to był za widok, gdy po Zielonych Świątkach gospodarz pierwszego domu wyprowadzał swoje zwierzęta, w miarę zaś, jak szły w górę wsi, sąsiedzi dołączali kolejne. Rosło tak stado przez kilka godzin i za ostatnią rolą dochodziło do polany, gdzie je koszarowano i liczono. Tu zaczynała się jej praca – nazajutrz o świcie pędziła już zwierzęta wysoko, na hale Babiej.

Zostawały tam do sierpnia, gdy na dole potrzebowano je z powrotem, do żniw. Wolarze zmieniali się co tydzień, częściej między wsią a kolibami kursowali ich pomocnicy, odpaśnicy, donoszący jedzenie i tabakę. Wilma najbardziej lubiła moment, gdy wszyscy zasypiali przy ognisku, a wokół, w kręgu, gromadziły się co mniej płochliwe woły.

Jednak nigdy nie schodziła do Lipnicy. Nawet gdy jej zmiennicy trafiali się w ciemne noce nowiu – znikała w lesie.

NIE MA DRUGIEJ TAKIEJ GÓRY. Wznosi się na 1725 metrów nad poziomem morza, prawie dwieście wyżej niż Pilsko, drugi co do wysokości szczyt Beskidów. W obecnych granicach Polski wyższe od niej góry są tylko w Tatrach. Widać ją znad Cieszyna i Rużomberku, z Krakowa, zawsze inaczej, bo wygięty ku południu łuk masywu i pokryty rumowiskiem szczyt odmieniają jej wygląd w zależności od miejsca, z którego się patrzy. Rozdziela zlewiska mórz, dla chmur i wiatrów stanowi tak poważną przeszkodę, że tworzy własną pogodę.

Wśród turystów była popularna od dekad, ale nigdy jeszcze nie wchodziło na nią tak wielu ludzi jak teraz. Rykoszetem odbiła się na Babiej popularność Tatr. Bo te najwyższe góry najpiękniej widać właśnie z jej szczytu. Szczególnie jesienią, tuż po wschodzie słońca, gdy wszystko, co niżej – przepastne torfowiska i powstałe po ostatniej wojnie sztuczne jezioro – pokrywa morze mgieł. A polanę Krowiarki – miejsce, z którego zaczyna się wycieczki – morze samochodów.

Po tych standardowych informacjach w przewodnikach po Babiej Górze następuje zwykle wysyp rytualnych określeń: „Królowa Beskidów”, „Matka Niepogód”…

IL. ADRIANNA IWANEJKO

Ale nigdzie jeszcze nie napisano, że znana w dzisiejszej Polsce opowieść o górze dotyczy tylko jej połowy – tej od strony wypoczynkowej wsi Zawoja. To tutaj, na północ, Babia obrywa się przepaścistymi zboczami, tu działa schronisko na Markowych Szczawinach, tędy wiedzie skalna Perć Akademików, gdzie w co trudniejszych miejscach zamontowano klamry i łańcuchy. Nawet na emblemacie parku narodowego górę przedstawiono od północy.

Druga połowa Babiej jest jak ciemna strona Księżyca.

W CIEMNOŚCIACH, bez światła, Wilma chodziła starym sposobem Orawian. Patrzyła w górę, szukała przecinki, fragmentu nieba między koronami drzew. Wysoko podnosiła nogi, ręce wyciągała na sztywno do przodu, w każdej chwili liczyła się z upadkiem.

Rzadko brała smolną, drewnianą pochodnię, a nawet wtedy dochodziła z nią tylko do pierwszego miejsca, skąd nie było słychać krzyków wolarzy, i długo siedziała, patrząc na zmieniające się kolory płomienia oraz na złudy, które tworzył wahliwy cień. „Ile się wtedy przeróżnych kształtów, figur, postaci widziało, a to wszystko przy tym gdzieś głęboko zostawało w umyśle i duszy – wspominał potem pisarz słowacki Milo Urban, rówieśnik Wilmy, który w te same noce w podbabiogórskich Rabczycach też gapił się w ogień. – Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia o dawnych przodkach, co przy takim świetle przesiadywali wieczorami i takie same kształty, figury i postacie nawiedzały ich myśli i pomagały pokonać ciemność”.

Była zmęczona również dlatego, że dzień przed pogrzebem wróciła z Krakowa. Półtora dnia zajęło przejście siedemdziesięciu kilometrów, z powrotem dłużej, bo niosła metalowe sprzączki do uprzęży, które po odparciu armii rosyjskiej na początku wojny wciąż najtańsze były na Kleparzu. Wilma przywykła do marszu na długich dystansach, bo w jej wsi od nóg często zależało przetrwanie. Na tym północnym krańcu królestwa, przy granicy z Galicją, ziemia była nieurodzajna, okres wegetacji krótki. Węgrzy nigdy się tu nie osiedlili, nazywali region „smutną sierotą”. „Ej, ta naso Orawa, słynie ino za to, ze trzisto dni zimy, reśte samo lato”, śmiali się lipniczanie. I sami chodzili do Węgier.

Marsz do Budapesztu trwał stąd dwa tygodnie. Szli tam orawscy chłopcy stawiać imponujące budynki, fundowane przez miasto i króla Franciszka Józefa z okazji tysięcznej rocznicy przybycia Madziarów na środkowoeuropejską równinę. Stali na rusztowaniach parlamentu, patrzyli na rozruch pierwszego na kontynencie metra napędzanego prądem, tak samo jak kilkadziesiąt lat wcześniej ich dziadkowie obserwowali próby mechanizmu Mostu Łańcuchowego. Szły orawskie dziewczyny do służby w bogatych willach na Wzgórzu Gellerta. Wszyscy spoglądali na Dunaj, wiedzieli, że rzeka niesie wody potoków rozpoczynających swój bieg na halach Babiej. Ich Babiej. Tęsknili za nią.

Po powrocie z kraju, z którego pochodziło jej imię, Wilma spotykała też „amerykanów” albo „wychodźców” – Orawian, którzy uciekając przed ubóstwem i długami emigrowali wcześniej za ocean. Opowiadali jej o innych wielkich budowach, o miastach z wieżami wysokimi jak Babia oraz o tym, jak w Ameryce kowboje pędzą krowy i krzyczą coś w obcym języku, a oni myślą wtedy o tym niesamowitym widoku, gdy lipnicką drogą idzie porykujące stado kilkuset wołów, albo o wieczorze przed wypędzeniem stada na hale, kiedy odpaśnicy popisują się przed dziewczynami strzelaniem z biczów.

Chłopiec, który jej to opowiadał, był pierwszym, jakiego miała. Szybko pod Babią korzystano z miłości, bo choć mieszczańska moralność przyniesiona tu przez katolickich księży zakorzeniła się już na dobre, to przecież kobiety wciąż były, jak przed dwustu laty, bardziej niezależne od mężczyzn. Teren był trudny, ziemia nieurodzajna, nie było miejsca na zasady, które nawet w miastach, w głębi serca, wszyscy chcieliby łamać.

„Jeśli nie przepadnie się w Ameryce – pomyślała po tamtej nocy Wilma – przywozi się stamtąd niestworzone historie”.

JEŚLI MY NIE PRZEPADNIEMY w „Ameryce” i wyjdziemy z nieskończonych krzaków borówek, ścieżka wyprowadzi pod ścianę z ziemi, teraz już mocno zarośniętą. Może to gdzieś tu zwołuje w grudniu coroczną naradę wilków Święty Mikołaj, mówiąc, którym to najbardziej grzeszącym pasterzom mają w kolejnym roku pożreć owce. To może stąd, ciemną nocą, wylatuje z podziemnych pieczar smok, po czym siada na ciężkich, deszczowych chmurach – tak, według jednej z legend zebranych przez etnografkę Urszulę Janicką-Krzywdę, powstały przepastne torfowiska między Babią a Tatrami.

Dla niektórych smoki torfowisk to słynne „smocze ogony” – trąby powietrzne i tornada powstające nad puściznami, kiedy w upalne letnie dni mokradła intensywnie pochłaniają słońce, a ciepła warstwa przyziemnego powietrza wsysa energię wody i zaczyna wędrówkę ku górze. A kiedy dochodzi do lasu i napotyka cięższe powietrze, wbija się klinem pod spód, unosi, ochładza, tworzy wir, szybki nawet na sto kilometrów na godzinę.

Smoczy ogon wysysa z torfowisk wodę, łamie sosny i smreki. Ale niektórzy widzą w nim coś więcej. Pewien inżynier, na co dzień mieszkający w Nowej Zelandii, własnym sumptem wydał książkę, w której przekonuje, że wylatujące z Babiej dziwy to statki kosmiczne, a system podziemnych tuneli pod górą ma bezpośrednie połączenie z Sumatrą.

Nauczycielka szkoły w Jabłonce zanotowała 2 stycznia 1957 r.: „Około godziny 20. nad Babią Górą zaobserwowano olbrzymią czerwień nieba, łunę, która po chwili rozdzieliła się na trzy jaskrawe ogniska – może były to latające talerze. Po niecałej godzinie łuna zniknęła, a nad Orawą zapanowała głęboka ciemność. Według relacji ludzi, którzy tej nocy nie spali, około północy na niebie ukazały się znów trzy olbrzymie miotły (ja tego nie widziałam). Czerwień oblała przestworza, a jakiś nadzwyczajny blask zabarwił śnieg na kolor czerwony. Strach padł na oglądających to zjawisko, bo śnieg wyglądał tak, jakby był skropiony krwią. Wnioskom, horoskopom, wróżbom przez następne dni i długie wieczory nie było końca. Zapowiadano klęski w przyrodzie, wojny i wydarzenia dziejowe. I co? Sprawdzało się”.

Są i tacy, którzy widzą Babie smoki z pokładów samolotów startujących z podkrakowskich Balic. Bo – dziwnym trafem – przelatują one dokładnie nad szczytem góry, jakby naszpikowanym elektroniką maszynom nie wystarczały żyroskopy, tylko musiały minąć ten wysoki ostaniec z ziemi, który przyciąga nie tylko żywych.

TAMTEJ ZIMOWEJ NOCY, niektórzy twierdzą, że jej ostatniej, przyśnił się też Wilmie dźwięk źle nastrojonych skrzypiec. Oraz, zupełnie nie wiadomo dlaczego, Jan Dominik. Jeden z tych, o których mówiono „dziwak”, choć nie brzmiało to chyba tak źle jak teraz. Rzeźbiarz z Zubrzycy Dolnej, nie tak znany jak lipnicki Heródek, lecz i tu rozpoznawany. Mówili na niego „Ikar”, bo kiedyś zbudował coś w rodzaju szybowca, na którym, szczęśliwie tylko nisko, próbował latać. Skonstruował też drewniane auto na pedały. Podobno pomalował je na czerwono, co płoszyło krowy, więc namówieni przez sąsiadów pijani parobcy zniszczyli w końcu jego wynalazek.

Ile świata można takim autem przejechać w dwa tygodnie, które zajął marsz na Węgry? Gdzieś z tyłu głowy, już w fazie głębokiego snu, próbowało się to pytanie przebić do świadomości Wilmy.

PRAPRAWNUCZKA WILMY jest do niej bardzo podobna. Przynajmniej sądząc po starych zdjęciach tej pierwszej. Czeka przy ścieżce, po drugiej stronie wykrotu tak wielkiego, że zajmie chwilę, zanim zdecydujemy, z której jego strony się uściśniemy.

– Zobacz – pokazuje suche drzewa – świerki zjada kornik. W Babiej las zaczyna przypominać Bieszczady, od dołu pną się już samosiejki buków, brzóz i jesionów. Za kilkadziesiąt lat ludzie zobaczą górę taką, jaką była przez wieki, pełną drzew liściastych. Pierwszy raz od stu lat dojrzą tu coś, czego nie widziała Wilma.

– Myślisz, że ona wróci wtedy do wsi? – pytam, ale chyba zbyt cicho.

Ruszamy razem do góry, znakowanym, pustym dziś szlakiem. Po lewej stronie, też w gęstym lesie, biegnie polsko-słowacka granica, którą od 20 lat można wreszcie przekraczać swobodnie. W Lipnicy żyją wciąż ostatni ludzie, którzy wypasali w Babiej krowy, lecz las dawno już pokrył hale i polany, gdzie kiedyś przy ogniskach czekali na odpaśników z tabaką. Zarosła już całkiem Kuhynia, zawieszona dolinka po prawej stronie, w której zbójnicy mieli ukrywać swoje łupy, czasem wchodząc w komitywę z wolarzami. Tu, powyżej Wyłamanej Rzeki i Przykrego Upłazu, miał leżeć kamień zamykający wejście do tuneli ze skarbami. Już nie da się tu przyjść w Niedzielę Palmową, kiedy diabły suszą kradzione dukaty, w samo południe, gdy w kościele w Lipnicy trwa właśnie Podniesienie. A tylko wtedy zobaczyć można skarby – sami zbójnicy ufundowali część świątyni.

Wychodzimy na pola kosodrzewiny, którymi w tamto styczniowe popołudnie podchodziła z nartami Wilma. Mijamy ruiny dawnego schroniska, którego grający jej na rogu Staszek Kowalik był, po swoim ojcu, już ostatnim gospodarzem. W tym roku, w jeden z ostatnich pięknych dni października tylko dwie minuty zajmował helikopterowi lot z dołu, z łąk, gdzie koszarowano woły. W czterech kursach dowiózł beton, ławki i tablicę informacyjną, by powstał jeszcze jeden punkt, z którego przemarzniętymi palcami ludzie będą wpisywać hasztagi #wschodsloncanababiej.

NIE WCHODZIMY NA SZCZYT. W górach szczyty są najmniej interesujące. I zawsze są przed nimi takie ostatnie miejsca, z których już widać wszystko, ale jeszcze nie wieje wiatr.

– Myślę, że nie wróci – brzmi spóźniona odpowiedź. – Myślę, że chodzi tędy do dziś, bo to nie zawsze jest tak, że gdy się nie zejdzie w dół, umiera się w górach. Ona musi tu gdzieś być po prostu dlatego, że Babia Góra odgrywała w jej życiu niezwykłą rolę. Zdaje się, że najważniejszą, bo kojarzyła ją z rajem i niebem. Od naszej strony nikt nie nazywa jej „Diablakiem”. Dlatego nawet nocą, bez strachu, wędrowała po jej lasach, by choć na moment przenieść się w inny, lepszy świat. Znaleźć się wśród roślin i drzew, porozmawiać z nimi, na co czasem pozwalała jej wyobraźnia, a czasem – myślę nawet, że częściej – przynależna nam tutaj intuicja, które z tych wszystkich dziwów i legend są prawdziwe.

Wtedy postanawiamy, że też przecież możemy zostać tu jak Wilma, na zawsze. Wędrować bez ustanku po Babiej, jej lasach i halach. Tak długo, aż trafi się ten dziwny, wspaniały moment, który trafia się może tylko raz w życiu – gdy chodząc bez wyraźnej przyczyny i żadnego planu, podnosi głowę i choć dla całego świata poza nim gąszcz zieleni, drzew i mokrego poszycia jest taki sam i nie do odróżnienia, on orientuje się, że już raz, sam nie wie kiedy, może w dzieciństwie, a może wtedy, gdy jeszcze nie istniał – już tu był. ©℗

Źródłem wielu przytoczonych w tekście legend i informacji były archiwalne numery czasopisma regionalnego „Moja Orawa”. Postaci Wilmy i jej praprawnuczki są fikcyjne. Przynajmniej poza lasami Babiej Góry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021