Awantura o kury

Olga Tokarczuk: Historia okrucieństwa wobec zwierząt zapiera dech. Ludzie potrafią być okrutni także wobec siebie, ale tutaj często powstrzymuje ich wiara w Boga, strach przed karą. Za zwierzętami nie wstawiał się ani Bóg, ani prawo.

02.04.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Grażyna Makara
/ fot. Grażyna Makara

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Najbliższe Twojemu sercu zwierzę?

OLGA TOKARCZUK: Wilki.

 Dlaczego? 

Fascynuje mnie ich mądrość życia w grupie, ich socjologia. Tworzą grupy skupione wokół głównej pary alfa, często jest to sama samica, wadera, mają bardzo rozwinięty system komunikacji i bogate życie społeczne. Są mądre i niezależne. Są dla mnie symbolem pierwotnej dzikości, zepchniętej dziś na peryferie, ale i symbolem naturalnego, harmonijnego porządku. Chyba każdego zafascynowałoby przyglądanie się watasze wilków. 

Od wilka pochodzi pies, który często jest bohaterem Twoich książek. Sama również masz psy. 

Pierwszego psa, Filona, przyniosłam do domu wbrew rodzicom, kiedy miałam 12 lat. Postawiłam ich przed faktem dokonanym. Kilka lat potem ten pies zaginął i nigdy się nie znalazł. Straszna trauma. Potem była Ruta – długoletni członek rodziny, znajda. Wiele się od niej nauczyłam, bardzo przeżyłam jej śmierć. Nadal uczę się od Niny i Lisa, które teraz rodzinnie mamy. Lubię je obserwować, podziwiam ich ciekawość, łagodność, tolerancję – tak, tak, psy mają całe rytuały tolerancyjne, także wobec innych gatunków. W ogóle mają wiele różnych rytuałów, które z lubością wykonują. Pilnują porządku dnia, spaceru, każdej czynności. Kiedy na to patrzę, ogarnia mnie spokój. Myślę, że ich świat jest pozbawiony lęku, który męczy ludzi. Nina jest bardzo radosnym psem, wszystko ją cieszy. Więc mieszkając z Niną, wstaje się rano i widzi się szczęśliwą istotę. Lis zaś to melancholik, zadumany, zamyślony. Czasem siedzi na schodach, patrzy na to wszystko wokół i wzdycha. I jeszcze – żarty. Mają poczucie humoru, wygłupiają się, udają, grają. Lubię się z nimi bawić, tak na dywanie, że niby walczymy. Są zawsze takie delikatne, uważne. 

Coraz częściej mówi się, że pies ma człowieka – relacja zostaje odwrócona. Czy któryś z Twoich psów miał Ciebie? 

Nie nazwałabym tego tak. Więź, która się tworzy, jest bardzo silna, porównywalna do więzi z drugim człowiekiem. To niesamowite, jak dwa tak odległe gatunki mogły się do siebie przywiązać. Jedyny taki przykład w całej ewolucji, bardzo piękny i pokazujący, że w tym sensie przepaść między gatunkami jest demonizowana. Emocjonalna bliskość z przedstawicielem innego gatunku może być tak samo intensywnie satysfakcjonująca, jak z własnym gatunkiem. 

Jakob von Uexküll, niemiecki biolog, na początku XX w. zaproponował coś, co i dziś jest rewolucyjne: kto chce zrozumieć życie zwierząt, musi zacząć od ich subiektywnego obrazu świata. Chodzi o to, żeby spróbować odbierać rzeczywistość tak, jak robią to zwierzęta, np. spędzić część czasu z nosem na wysokości psa. Próbowałaś kiedyś zrobić coś takiego? 

Można próbować, ale chyba nigdy do końca to się nie uda, bo zmysły, a więc cała percepcja, się różni. Oczywiście to jest wielkie poznawcze wyzwanie: wyobrażenie sobie istoty, która jest bliska emocjonalnie, którą się kocha, ale która zupełnie inaczej postrzega rzeczywistość. Czasami mi przychodzi do głowy wątpliwość: a może my tak bardzo antropomorfizujemy zwierzęta, że zakochujemy się we własnych projekcjach? Ale czy to nie jest tak jak z drugim człowiekiem? Nigdy nie można poznać do końca ukochanej osoby. Drugi – to tajemnica; jedyną drogą komunikacji jest miłość, głęboki kontakt emocjonalny. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak wygląda świat psa. 

Z taką łatwością człowiek przyjmuje zwierzęta do mitologii, bajek, wkładając ludzkie słowa w usta nieludzi i ludzkie uczucia w serca zwierząt. A jednak różnica między naturą ludzi i nieludzi jest świętością – tabu, które niechętnie się narusza. Z czego to może wynikać? 

Myślę, że to pozostałość po antropocentrycznej wizji świata, która kiedyś bardzo wyraźnie dominowała w naszej zachodniej mentalności, a i dziś nadal dobrze się trzyma. To ta sama siła, która spaliła na stosie Giordana Bruno i, która odsądziła od czci i wiary Darwina. W niektórych kulturach przepaść między człowiekiem a zwierzętami nie jest tak oczywista. W kulturach pierwotnych, animistycznych nikt raczej nie upiera się, że jest taki sam jak zwierzę, lecz zwierzęta mają swój własny status ontologiczny. Przynależą do świata, który nie jest „niższy” ani gorszy, ale ma swoje miejsce w porządku rzeczy równie ważne jak ludzie. Różnice między człowiekiem a zwierzęciem istnieją, ale często nie są tam, gdzie byśmy ich tradycyjnie oczekiwali.

 Etologowie badają pilnie tę granicę i widać wyraźnie, jak ona się przesuwa.

 Kiedyś ludzie upierali się, że zwierzęta nie myślą. Dziś wiemy, że to bzdury. Owszem, myślą, i to całkiem sprawnie. Jest na to cała wielka literatura naukowa. Mówiono, że nie używają języka. Owszem, nie mówią po angielsku czy polsku nawet w Wigilię, ale mają swoje bardzo skomplikowane języki. Na dodatek niektóre z nich, jak szympansy, można nauczyć całkiem sporego słownika ludzkiego języka. Oczywiście ze względu na inną budowę gardła nie będą mówić, ale dobrze się czują w języku migowym. Kiedyś mówiło się, że zwierzęta nie używają narzędzi. Dziś jest mnóstwo dowodów na to, że to nieprawda. Nie tylko naczelne, ale i np. ptaki używają narzędzi w bardzo inteligentny sposób. 

Człowiek po prostu uznał, że wyłącznie on jest zdolny stworzyć kulturę. 

Ale co my wiemy o kulturze zwierząt? Kiedy etologowie przyglądają się bliżej społecznościom słoni, okazuje się, że są w ich życiu rozbudowane zbiorowe rytuały żałobne. Wieloryby z kolei prowadzą śpiewacze monologi i dialogi. Jeżeli kultura jest czymś, co – jako przeciwstawione wrodzonej naturze – musi być wyuczone, przyjęte od rodziców czy innych osobników własnego gatunku, to nawet zwykłe zwierzęta domowe, takie jak kot, są uczone przez matki polowania. Koty, które nigdy nie miały do czynienia z innymi kotami, nie potrafią polować. 

Zwierzęta kierują się kodeksem moralnym? 

Zwierzęta żyjące w grupie mają bardzo wyraźny kodeks zachowań, którego uczą się wzajemnie i którego przestrzegają z wielką starannością. Takie normy to przecież wymóg funkcjonowania każdej społeczności, i ludzkiej, i zwierzęcej. Naukowcy pracujący w Afryce zaobserwowali taką scenkę: stado słoni przechodzi niedaleko zagrody, gdzie trzymane są uwięzione antylopy. Słonie zbliżają się i przyglądają uwięzionym antylopom, po czym niszczą zamki i otwierają ogrodzenie, wypuszczając antylopy na wolność. I idą dalej w swoją stronę. Trudno nie skomentować tego inaczej, jak tylko przypisując im jakiś rodzaj solidarności międzygatunkowej. A może da się pójść jeszcze dalej? Poruszająco opowiada o tym Jane Goodall, która wiele lat spędziła z szympansami. Mówi m.in., że zwierzęciu może być nieobcy rodzaj doświadczenia duchowego, że wiele razy obserwowała sceny, które można by tak zinterpretować. W każdym razie uważam, jak wielu innych, że różnice między ludźmi a zwierzętami są tylko ilościowe, a nie jakościowe. To jest ten kruchy punkt, za który m.in. atakowano Darwina. To znaczy, że na przykład mózgi człowieka i zwierzęcia zbudowane są bardzo podobnie, różni je tylko wielkość i rozbudowanie niektórych specyficznych obszarów. Na przestrzeni dziejów człowiek wyrządził zwierzętom dużo złego. Np. Kartezjuszowi zwierzęta przypominały wyłącznie maszyny. Jego uczniowie poszli dalej: wycie bitego psa było w nie większym stopniu dowodem cierpienia niż dźwięk uderzanych klawiszy organów. Długo uważano, że zwierzęta nie czują bólu, a przynajmniej nie tak jak człowiek. Świetne wytłumaczenie np. dla wiwisekcji. Historia okrucieństwa wobec zwierząt zapiera dech. Wiem, ludzie potrafią być okrutni także wobec siebie, ale tutaj często powstrzyma ich jeszcze jakaś wiara w Boga, strach przed karą. Za zwierzętami nie wstawiał się ani Bóg, ani prawo. Jeszcze w 1981 r., kiedy studiowałam psychologię, na zajęciach z neuropsychologii każda grupa studentów na żywej żabie uczyła się działania odruchów! Wszyscy mamy gdzieś w tyle głowy ten refren: przecież to t y l k o zwierzę. 

Dzisiejsze czasy są bardziej przychylne zwierzętom: grupa uczonych amerykańskich chce przyjąć deklarację praw ssaków morskich, podobną do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, przyjętej przez ONZ. Według nich walenie mają wysoko rozwiniętą samoświadomość. Poza tym są zwierzętami, które charakteryzują się silnymi więziami społecznymi i odczuwają empatię. Gdy zabijamy delfina czy wieloryba, to tak, jakbyśmy zabijali człowieka. 

Mało wiemy o ssakach morskich, ale to, co już wiemy, naprawdę zdumiewa. Podobny jest Great Ape Project, czyli organizacja, której celem jest przyznanie małpom człowiekowatym – szympansom, gorylom i orangutanom – naszym najbliższym krewnym, prawnej ochrony ich podstawowych interesów. Po pierwsze – prawa do życia. Po drugie – prawa do wolności, czyli żeby miały prawo życia w naturalnym środowisku, a gdyby to nie było możliwe, mają mieć zapewnione dobre warunki, kontakt z innymi przedstawicielami swojego gatunku i nie mogą być wykorzystywane komercyjnie, np. w cyrku. I po trzecie – wolność od tortur. Zadawanie fizycznego lub psychicznego cierpienia człowiekowatym jest torturą i jako tortura zabronione prawem. 

Dla mniej inteligentnych gatunków też należy ustalić prawa? 

To właśnie budzi mój niepokój. Bo co to znaczy, że weźmiemy wysoko rozwinięte gatunki pod specjalną ochronę, gdyż komunikują się w skomplikowany sposób i w ogóle – przypominają nas?! A co z tymi, które są pozbawione tych cech – tymi brzydkimi, nieinteligentnymi, prymitywnymi? Co ze świniami? Świnie akurat są bardzo inteligentne. A co z niepodobnymi? Tymi, które budzą naturalny wstręt? Myślę jednak, że powoli otwieramy się na zupełnie inną mentalność. Wrażliwość etyczna współczesnego człowieka jest już inna niż kiedyś. Kiedy w XVIII w. jeden z posłów w parlamencie angielskim zaczął domagać się, żeby przyznać prawa kobietom, posłowie mieli świetną zabawę. Wtedy ktoś z tylnych ław krzyknął: „To może jeszcze kotom i psom!”, a inny dodał „To może i osłom!”. No i wszyscy pokładali się ze śmiechu. Prawda, że śmieszne? 

Kiedyś człowiek miał jednak większy respekt wobec zabijania zwierząt. Mięso pojawiało się na stole rzadziej, od święta. Dziś bez mięsa większość nie wyobraża sobie posiłku. Na mięso jest ogromny popyt. Dlatego morduje się zwierzęta na tak szeroką skalę, w rzeźniach, przy pomocy maszyn. 

Nikt tego nie widzi – to zawsze się dzieje gdzieś na uboczu, pod dużymi miastami albo za wysokimi murami, i jest częścią całego systemu konsumpcji. Ludzie dostając kotlet na talerzu już nie widzą w nim części ciała zwierzęcia, ale po prostu m i ę s o. To mięso nie ma nic wspólnego ze zwierzęciem. Zwierzę nie ma nic wspólnego z człowiekiem. Działają te same mechanizmy, które działały przy masowym zabijaniu ludzi: nie widzi się osobnych istot, ale jakieś „bydło”, rzeczownik niepoliczalny. Zabijani nie mają tożsamości. Widziałam w Nowej Zelandii swetry robione z owczej wełny, ręcznie, bardzo piękne. I na metce miały napisane imię owcy, z której wzięto wełnę. Gdyby tak konsumentom w restauracji położyć przy befsztyku małą karteczkę z informacją o krowie, z której pochodzi: „Fragment mięśnia z tylnej nogi krowy Krasuli, lat 3, ur. w X, zabitej w Y”... Czy to by coś zmieniło? Na pewno byłby szok. 

W 2002 r. w Niemczech miała miejsce kampania „Holocaust on Your Plate”, zorganizowana przez organizację PETA – Ludzi na Rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt. Pojawiła się przy tej okazji sporna kwestia porównań pomiędzy masowym uśmiercaniem zwierząt a Holokaustem. Odwoływano się do książki Charlesa Pattersona „Wieczna Treblinka”, zainspirowanej wypowiedzią Isaaca Bashevisa Singera: „Zwierzęta doświadczyły, że człowiek to najgorszy osobnik spośród wszystkich gatunków. Zwierzęta zostały stworzone jako dostarczyciele żywności i skór – istoty, które można dręczyć i eksterminować. Dla nich wszyscy ludzie to naziści, a ich Życie – to wieczna Treblinka”. Można też przywołać wypowiedź Adorna: „Auschwitz zaczyna się wszędzie tam, gdzie ktoś patrzy na rzeźnię i myśli: to tylko zwierzęta”. Można porównywać ludobójstwa – Żydów, Indian czy Ormian – do zabijania zwierząt? 

Nie sądzę. To były mordy wewnątrzgatunkowe, oparte na etnicznych lub rasistowskich przesłankach, w których mitologia inności, nadająca impuls do eksterminacji, jest trudniejsza do uzasadnienia, przez co sama eksterminacja, potworna i straszna, jest jeszcze na dodatek postrzegana przez większość ludzi jako absurdalna. Gatunkowizm, czyli dyskryminacja ze względu na gatunek, wydaje się wielu ludziom czymś naturalnym. Zabijanie zwierząt było i jest czymś banalnym i wszechobecnym. Mnóstwo ludzi w ogóle nie widzi powodu, żeby się tym zajmować, ani o tym mówić. Traktuje to jako histerię, sztuczny temat, pretensjonalność, nadwrażliwość. Często ze zniecierpliwieniem i ironią. 

A jednak podobnie działają mechanizmy uruchamiające machinę zbrodni wobec ludzi i zwierząt. Zwierzęta, jak mówiłaś, są dla człowieka tylko zwierzętami. Naziści podzielili natomiast świat na ludzi i podludzi. Propaganda Trzeciej Rzeszy Żydów przedstawiała jako „robactwo”, zresztą tak samo Hutu mówili o Tutsi, których w Rwandzie przez trzy miesiące 1994 r. ścinali maczetami. Myślenie o człowieku jako o wszy czy karaluchu dawało oprawcom zezwolenie na eksterminację tych, którzy uznani zostali za zwierzęta. I w powszechnym słowniku, nie tylko tym totalitarnym, porównania ludzi do zwierząt są na ogół obraźliwe: „ale bydlę”, „jeść jak świnia”, „co za krowa” itd. 

Porównać do zwierzęcia to pozbawić człowieczeństwa i w ten sposób przyzwolić na zabijanie. Zabicie zwierzęcia jest normą, nie budzi refleksji moralnej. Pozycja zwierzęcia jest tak niska, że już nie można jej do niczego zredukować. Trudno wymyślić jakieś przekonujące racjonalizacje.

Człowiek jest istotą mięsożerną, posiada kły, których roślinożercy nie mają. Przewód pokarmowy u roślinożerców jest długi, a u mięsożerców krótki w porównaniu z wielkością ciała. Człowiek ma najkrótszy... 

To jedna z tych racjonalizacji, że musimy jeść mięso, bo jesteśmy mięsożerni ze swej natury i bez mięsa nie damy rady. Ja słyszałam, że człowiek jest wszystkożerny, ale gdyby był mięsożerny, to co? Człowiek szczyci się tym, że opanował swoje instynkty, że „przerabia” na kulturę swój niewątpliwy związek z naturą. Że tworzy kulturę. Podobno człowiek nie jest monogamiczny, zwłaszcza samiec ludzki, tak przynajmniej mówią socjobiolodzy – czy to znaczy, że ma uprawiać seks na lewo i prawo, z każdą ludzką samicą? Miliony ludzi żyją nie jedząc mięsa z powodów zdrowotnych, etycznych i religijnych. 

Człowiek jest jednak częścią wielkiego łańcucha pokarmowego: my zjadamy zwierzęta, a po śmierci zwierzęta zjedzą nas. 

Beze mnie. Nie jem zwierząt i wybieram kremację. 

Wielokrotnie rozmawiałam zarówno z ekologami, jak i myśliwymi. Z zaskoczeniem spostrzegłam, że myśliwi zdecydowanie więcej wiedzą o przyrodzie, bardziej ją czują i bardziej jej doświadczają niż teoretyzujący ekolodzy. 

Tak może być. Myśliwi dużo przebywają w lesie, tropią zwierzynę, więc znają jej zwyczaje. Ale to nie jest argument za tym, że zabijanie zwierząt jest fajne, bo robią to fajni ludzie z dużą wiedzą. Myśliwi wierzą w to, że nie ma już naturalnej natury, a ich zadaniem jest utrzymywać równowagę w ekosystemie. Za pomocą odstrzałów. Gdyby nie oni, jelenie czy dziki rozmnożyłyby się do niewyobrażalnych rozmiarów, zagroziły środowisku i innym gatunkom. Ja się z nimi zgadzam – nie ma już naturalnej natury. Enklawy, które pozostały, jak Puszcza Białowieska, są maleńkie. Dzikie zwierzęta żyjące w zawładniętym przez człowieka ekosystemie należy kontrolować, ale nie po to, żeby je zabijać, ale żeby mogły dalej żyć. Dziś jest naprawdę wiele sposobów takiej kontroli, udało się np. zapanować nad wścieklizną i nie potrzeba do tego watah myśliwych ze swoimi kapelanami, dżipami, noktowizorami i festynem śmierci. 

Myślistwo chroni immunitet tradycji, istnieje na nie przyzwolenie społeczne. Pół parlamentu wyrusza na polowania. 

Kiedyś mężczyźni u władzy chcieli się wykazywać walecznością i podkreślać dominującą pozycję nie tylko społeczną, ale także jako „pana przyrody”. Wtedy to polowanie z czynności pozwalającej zdobyć pożywienie stało się rytuałem do zdobycia i manifestowania prestiżu. Magnackie polowania słynęły z przepychu i stawały się hekatombami zwierząt, liczby szły w tysiące. Florian Radziwiłł, żeby uatrakcyjnić polowanie, na które zaprosił króla i dwór, zrobił specjalne wyrzutnie, którymi wystrzeliwał w powietrze dziki i zające, żeby je można było ustrzelić w locie. Po polowaniu mężczyźni spotykali się, obowiązkowo pili i rozmawiali. Politykę przez wieki uprawiało się przy polowaniach. To ciekawe, że za komuny to się wcale nie zmieniło. Zmienił się ustrój i sytuacja geopolityczna, zmieniły się granice, zmieniły się zwyczaje, rodzaj broni i mnóstwo, mnóstwo rzeczy, ale ten rytuał pozostał. Władza znowu spotykała się na łowach. Polowali królowie, magnaci, naziści, polowali komuniści, polują współcześni politycy. Władza poluje. Stanąć na zdjęciu w kapeluszu z piórkiem w otoczeniu kumpli i trupów zwierząt rozłożonych na ziemi – to wciąż dowód prestiżu, sposób manifestacji władzy pośród mężczyzn w patriarchalnym społeczeństwie. Ten atawistyczny rytuał wspiera swoim autorytetem Kościół. Myśliwi mają swoich kapelanów, ci kapelani też polują. Jak się to ma do nauk Kościoła o świętości wszelkiego życia, to ja już nie wiem. 

Myślistwo wciąż uznawane jest za sport. 

Kto zabija zwierzę dla sportu, strzela ukryty w ambonie do pasącej się sarny, musi mieć coś nie tak z emocjami, z empatią, z wyobraźnią, z sercem. Ja bym nie głosowała na kogoś takiego. Ten rytuał był zawsze nieco żałosny, bo jak to rytuał – nijak się ma do polowania, gdzie myśliwy poluje, żeby przeżyć, i ofiara ucieka, żeby przeżyć. Dziś wypuszcza się na pola tysiące bażantów hodowanych jak kury, a potem się do nich strzela. Jaką szansę ma sarna na zaoranym polu wobec człowieka uzbrojonego w noktowizor, lunety i inne gadżety myśliwskie

 W Polsce kultura wobec zwierząt nadal jest na niskim poziomie. Norma na wsi to pies na łańcuchu. 

O, nieprawda, jest dużo, dużo lepiej. Psy nie mają tak źle. Źle to mają zwierzęta gospodarskie, rzeźne. I to nie na wsi polskiej, ale w tych kombinatach śmierci na peryferiach miast, transportowane w ciężarówkach, tuczone. Jednak to się wszystko powoli zmienia. Napisała do mnie kilka dni temu czytelniczka, że była świadkiem rozmowy w kolejce. Jedna z kobiet zaczęła narzekać na drogie jajka, że chyba się już ludziom w głowie przewraca, hodowla kur bez klatek... Inni kolejkowicze, spontanicznie zjednoczeni, stanęli w obronie kur i droższych jajek, aż ta pani zawstydzona ucichła. Coraz więcej ludzi odmawia uczestnictwa w tym przemyśle zabijania i męczenia zwierząt. A ponieważ funkcjonujemy głównie jako konsumenci, to możemy skorzystać ze swojej konsumenckiej siły – odmowy zakupu. Niby to niewiele, ale jednak. Nie jem, nie kupuję. Albo jako obywatel: zbieram podpisy pod petycją, protestuję, nie zgadzam się, głosuję itp. Jestem pewna, że za jakieś 100 lat, jeśli nie dotknie nas żaden kataklizm, ludzie będą ze wstrętem mówić o nas, swoich przodkach – że zabijaliśmy i zjadaliśmy zwierzęta. Tak, jak my dziś myślimy o publicznych egzekucjach czy niewolnictwie.

OLGA TOKARCZUK (ur. 1962) jest pisarką i eseistką, laureatką m.in. Nagrody Nike za powieść „Bieguni”. „Moment niedźwiedzia”, jej najnowsza książka, to zbiór esejów o różnym ciężarze gatunkowym i różnorodnej tematyce, związanych jednak wspólną intelektualną perspektywą. Tokarczuk ukazuje konieczność myślenia „inaczej” – odmiennie od stereotypów, paradygmatów, klisz myślowych naszej zachodniej, racjonalistycznej, antropocentrycznej, męskiej cywilizacji. Piękny tytułowy szkic przywołuje zdarzenie z dzieciństwa pisarki, kiedy to w kolejce do kiosku widzi ona prawdziwego niedźwiedzia, czemu nikt z dorosłych naturalnie nie daje wiary. Ten moment stanie się symbolem prawa do obrony wyobraźni, sposobu postrzegania świata innego, ale nie gorszego od tego, który zwykliśmy opatrywać mianem „zgodnego ze zdrowym rozsądkiem”. Otwierające książkę „Heterotopie” to refleksje na temat płci, religii, rodziny czy własności – komplikujące nasze codzienne postrzeganie tych obszarów. „Pliki podróżne” przynoszą zapisy z kolejnych miejsc pobytu – znów pozwalające spojrzeć z dystansu na naszą, tym razem polską, rzeczywistość. Najciekawszą częścią „Momentu...” jest zaś niewątpliwie rozdział o prawach i cierpieniu zwierząt, obojętnym okrucieństwie, z którym się do nich odnosimy. Można się z Tokarczuk nie zgadzać. Jeśli jednak jej celem było wytrącić nas z inercji myślenia – „Moment niedźwiedzia” spełnia swoje zadanie doskonale. AF

Olga Tokarczuk, „Moment niedźwiedzia”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012