Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wytężając pamięć, przypominam sobie, ilu byłych więźniów dane mi było w życiu poznać. Myślę, że bliżej znałem dwunastu, w tym dwie kobiety. W poprzednich dziesięcioleciach nazywano ich potocznie „oświęcimiakami”, tak jak o KL Auschwitz mówiono wówczas z reguły „Oświęcim”. Obecna norma nazewnicza, nabierająca w naszym języku znamion normy językowej – przewidująca, że na określenie tego obozu używa się niemieckiej nazwy miasta, w którym w 1940 r. zorganizowali go Niemcy – jest pod każdym względem słuszna.
Niemniej to właśnie słowo „Oświęcim” wrosło od młodości w moją świadomość jako reprezentacja czegoś, co jest najstraszniejsze na tym świecie. Jako żywo, nie znajduję w moim wewnętrznym słowniku wyrażenia, które – zasłyszane – byłoby w stanie wywołać podobnie silny impuls zgrozy. Za „tamtym” słowem ciągną się i inne groźne skojarzenia. Na przykład słowo „obóz”: pamiętam, jak żołądek podchodził mi do gardła, gdy dawno, dawno temu, będąc juniorem, wyjeżdżałem na obóz... treningowy. A obraz „drutu kolczastego”...
Z czasem wszystko niby spowszedniało. Przecież zawodowo zajmuję się historią XX w. Przez dwa czy trzy lata bywałem co tydzień w Oświęcimiu, tuż obok obozu. Pracowałem tam jako wykładowca. Polubiłem wtedy to miasto i nauczyłem się cenić jego pełnych inicjatywy mieszkańców. Z czasem, z konieczności, musiałem też wziąć do ręki drut kolczasty, który potrzebny był przy montowaniu ogrodzenia w domu; do dziś w moich przepastnych piwnicach rdzewieje gdzieś jego szpula. Z czasem wszystko spowszedniało. No, może nie wszystko. Została przecież alergia na antysemityzm, motywowane rasowo i ideologicznie poniewieranie godności człowieka i wszelkie formy zorganizowanego państwowego terroru i przemocy.
Ale przed kilkoma laty przyszedł dzień, gdy zmarł pewien „oświęcimiak”. Był to mój nauczyciel i dobrodziej, a potem – jak myślę – również przyjaciel. Bardzo rzadko wspominał tamte dwa lata w Auschwitz. Błyskotliwy racjonalista, człowiek spełniony, pełen humoru i radości życia, mający rozległe i serdeczne kontakty w Niemczech. I ten oto niezwykły człowiek, gdy ostatecznie opuszczały go siły, widział znów dymiące kominy krematoriów i jako zbiegły, czyli ocalony więzień zakrywał numer obozowy na przedramieniu, „żeby go nie rozpoznali”. Auschwitz był w nim do końca, Auschwitz jest w nas wciąż jeszcze!
Nie przeceniając znaczenia tego subiektywnie poruszającego, ale przecież chwilowego i indywidualnego rozbłysku poznania, cieszę się, że w Europie formuje się szeroka koalicja instytucji, organizacji i inicjatyw, które pragną służyć sprawie pogłębiania i upowszechniania wiedzy o historii XX w., o jakże wielu jej mrocznych aspektach, a szczególnie o bezprecedensowej, zbrodniczej Zagładzie Żydów, której ogólnoświatowe upamiętnienie obchodzimy 27 stycznia, w rocznicę wyzwolenia Auschwitz.
Ważnym składnikiem tej koalicji jest Europejska Sieć Pamięć i Solidarność – organizacja, której członkami są Polska, Niemcy, Rumunia, Słowacja i Węgry, a stały Sekretariat mieści się w Warszawie. Sieć stawia sobie za cel inicjowanie i wspieranie międzynarodowego dialogu o historii minionego stulecia. Chcemy, by dialog ten wykorzystywał najnowszy dorobek nauki i był w pełni, czyli jak się potocznie mówi, do bólu szczery.
Pragniemy zarazem, aby dyskurs prowadzony był z poszanowaniem doświadczeń i wrażliwości partnerów, czyli tak, aby jego uczestnicy wzajemnie się wzbogacali, a nie zasiewali nieufność i lęk. Spodziewamy się, że działając w ten sposób, sprawimy z czasem, iż historia XX w. przestanie być polem dla manipulacji, służących realizowaniu doraźnych celów politycznych.
Warunkiem koniecznym jest w tym przypadku nie tylko wiedza o historii, ale przede wszystkim pamięć o „oświęcimiakach”. Bez nich nas nie ma, to jeden z fundamentów naszej tożsamości. ©
Prof. Jan Rydel jest koordynatorem strony polskiej Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność.