Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O tym, że stan zadłużenia finansów publicznych państwa staje się, łagodnie mówiąc, coraz bardziej niepokojący, ekonomiści mówili już dawno. Sprawa stała się szerzej znana przynajmniej od czasów głośnej prognozy ministra Jarosława Bauca z 2001 r.; w TP z 27 lipca b.r. Janusz Jankowiak mógł już napisać rodzaj historii podejścia kolejnych ministrów finansów do tego problemu i perypetii związanych z próbami jego rozwiązania.
Obecna reakcja rządu jest zaskakująca z kilku powodów. Po pierwsze, swego czasu to ten sam Jerzy Hausner uznał - jak się zdawało - właśnie stan finansów państwa za wyzwanie nr 1 dla rządu, w którym jest ministrem gospodarki. Teraz mógł powołać się na poparcie wpływowych sojuszników, a tymczasem ich obraził. Po drugie, zamiast przedstawić swoją wersję sytuacji, przypomnieć własne pomysły walki z deficytem oraz jej bilans (tu można jasno pokazać, które środowiska i instytucje opierają się reformie, a tym samym zjednać sobie poparcie jej zwolenników), zaproponować poważną dyskusję (już sam taki gest jest sposobem na zdobycie przychylności), przedstawiciele rządu ograniczają się do zapewnienia, że jest nie najgorzej, kryzys argentyński Polsce nie grozi oraz sugerują polityczne co najmniej podteksty ostrzeżeń ekspertów. Po trzecie, wiadomo już, że strategia obwiniania za kłopoty a to studentów i literatów, a to termometru, a to dziennikarzy do niczego nie prowadzi. Potęguje najwyżej potoczne przeświadczenie o zarozumiałej władzy.