Amerykańskie biografie

W "Zeligu Woody'ego Allena pojawił się na moment jako komentator poczynań tytułowego bohatera, człowieka-kameleona symbolizującego zarówno szaleństwo kultury masowej, wymagającej od nas, byśmy stawali się ciągle kimś innym, jak i elastyczność żydowskiej tożsamości. Biografia Saula Bellowa, napisana przez cenionego krytyka "New York Time'sa Jamesa Atlasa, pokazuje, że również autor "Herzoga był kimś w rodzaju Zeliga, ze wszystkimi tego - pozytywnymi i negatywnymi - konsekwencjami.

02.08.2006

Czyta się kilka minut

Jego ojcem był Abraham Bieło, w młodości słuchacz szkoły rabinackiej w Wilnie, próbujący potem, ze zmiennymi skutkami, szczęścia za oceanem. 4 lipca 1924 roku (data dla Amerykanów symboliczna!) dziewięcioletni Saul Bellow przybył wraz z rodzicami do Chicago, miasta, które miał potem uczynić literackim mitem, porównywalnym z Dublinem Jamesa Joyce'a. Jednak jego droga do sławy czołowego powieściopisarza USA - wyraziciela i czujnego komentatora przemian amerykańskiego ducha - nie była pozbawiona zawirowań, mimo że od dziecka pielęgnował w sobie poczucie wartości geniusza, na którym nie poznali się - jeszcze - współcześni.

Z zadziwiającą nonszalancją łączył sprzeczne cechy i zwyczaje. W pracy był ascetą i tytanem, przepisującym każdy rękopis nieskończoną ilość razy - w życiu Don Juanem (liczba pięciu żon jest symboliczna w porównaniu z imponującą kolekcją kochanek). Po domu chodził w podartym szlafroku - na ulicę zakładał szyte na miarę garnitury i ekscentryczne skarpetki z frędzelkami. Nieskrywana homofobia nie przeszkodziła mu nawiązać bliskiej przyjaźni ze sportretowanym w "Ravelsteinie" Allanem Bloomem, autorem "Umysłu zamkniętego". W różnych okresach swojego życia bywał trockistą, liberałem i konserwatystą, upatrującym w lewicowych ruchach lat 60. zagrożenie dla kultury.

Własne powikłania i niepewność - mające źródło w żydowskim pochodzeniu - podniósł zresztą do rangi metafory. Jego bohaterowie są amerykańskimi wcieleniami Don Kichota, prowadzącymi energiczną i zwycięską na ogół walkę o ustalenie własnej tożsamości w świecie zagrażającego ze wszystkich stron relatywizmu.

W książce nie brak wątków polskich: Bellow bywał u nas przy okazji zbierania materiału do "Planety pana Sammlera" i spotkał się m.in. z Markiem Edelmanem, który, jak dowodzi Atlas, mógł być jednym z pierwowzorów tytułowej postaci. Kiedy indziej - w Krakowie - nie oparł się erotycznemu powabowi pewnej miejscowej rzeźbiarki. Pamięć o naszej rodaczce pewnie szybko by mu umknęła (tym bardziej że nie posługiwała się ona żadnym ze znanych mu języków), gdyby nie fakt, że wkrótce po tym bliskim spotkaniu dostrzegł u siebie objawy wstydliwej przypadłości medycznej. Ciekawych informuję, że honor naszej ojczyzny wkrótce został uratowany.

Jednak nie podobne smaczki stanowią o wartości tej pasjonującej książki, w której znajdziemy wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać: chwilami złośliwy, choć nie pozbawiony podziwu portret Bohatera na tle burzliwych wypadków jego epoki, a zarazem przewodnik po intelektualnym życiu Stanów Zjednoczonych ostatnich kilkudziesięciu lat. Warto po nią sięgnąć tym bardziej, że śmierć Bellowa - na początku kwietnia ubiegłego roku, w czasie papieskiej żałoby - ze zrozumiałych względów przeszła u nas niemal niezauważona.

***

Zupełnie inną, choć nie mniej smakowitą pozycją, jest pierwsza część autobiograficznego cyklu Boba Dylana. Na pozór trudno o dwie bardziej różne książki i postacie: podczas gdy Bellow aspiruje do bycia wyrazicielem głównego nurtu amerykańskiej kultury, Dylan jest w powszechnej świadomości uosobieniem buntu, idolem zrewoltowanej młodzieży 1968 roku, doskonałą figurą obcego. Oglądając niedawno świetny dokument Martina Scorsese o Dylanie "No Direction Home", opowiadający o początkach jego kariery, czyli częściowo tym samym okresie, którego dotyczy autobiografia, nie zobaczyłem anachronicznego buntownika w przebraniu (czego się obawiałem), ale postać wymyśloną przez siebie od początku do końca, dziwną, drapieżną, groźną, na swój sposób zaskakującą również dzisiaj.

"Moje kroniki" pokazują źródło siły Dylana: jest nim wierność artystycznemu powołaniu, wbrew tym, którzy chcieli go wynieść na sztandary i wykorzystać dla swoich celów. Dylan jak ognia unika wszystkiego, co trąciłoby podlizywaniem się czytelnikowi. Książka jest podróżą przez Amerykę prawdziwą (główne przystanki: Hibbing w Minnesocie, czyli zadupie, gdzie Dylan dorastał; Nowy Jork i jego podziemne życie artystyczne; Nowy Orlean, z jego feerią muzycznych barw), ale przede wszystkim podróżą przez zdumiewająco rozległe pola artystycznych inspiracji - od tradycyjnych ludowych ballad, stanowiących dziedzictwo amerykańskiego folkloru, poprzez Melville'a i beatników, na europejskiej klasyce skończywszy.

Ta autobiografia nie ma więc w sobie nic z wymuszonego ekshibicjonizmu wspomnień gwiazdy rocka, jest od początku do końca przemyślaną kreacją, nawiązującą stylistycznie do kryminałów w typie Raymonda Chandlera. "Na dworze wiało, snuły się chmury, na obwieszonych czerwonymi lampami ulicach wirował śnieg, krzątały się rozmaite, opatulone indywidua: wykrzykujący łgarstwa akwizytorzy w nausznikach z króliczego futra, sprzedawcy kasztanów. Z kanalizacyjnych włazów buchała para" - to jedno z pierwszych zdań.

Szkoda, że misterna stylizacja przegrywa z fatalnym polskim tłumaczeniem, pełnym kalek z angielskiego i zwykłych potknięć językowych. Wydawca dokonując wyboru tłumacza, zapomniał chyba, że nie ma do czynienia ze zwierzeniami gwiazdki pop, napisanymi przez cichego współpracownika, ale z książką jednego z czołowych poetów amerykańskich drugiej połowy XX wieku i całkiem poważnego kandydata do literackiej Nagrody Nobla. Złego wrażenia dopełniają irytujące przypisy, umieszczone w nawiasach w tekście i rozbijające hipnotyczny rytm tej prozy. Mimo wszystko jednak polecam.

  • James Atlas, "Bellow. Noblista z Chicago", przeł. Lech Czyżewski, Wydawnictwo Twój Styl, Warszawa 2006;
  • Bob Dylan, "Moje kroniki. Część I", przeł. Jacek Sikora, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (32/2006)