Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
75 lat temu, 5 lutego 1945 r., Charles de Gaulle – niezaproszony do Jałty – zażądał dla Francji statusu „zwycięskiego mocarstwa” (zastrzeżony dla USA, Wlk. Brytanii i Sowietów, dawał on wtedy przywilej kształtowania świata). Generał, który od niedawna był premierem (nieco samozwańczym, bo ciągłość państwa uosabiał obalony rząd Vichy), zagrał va banque. Jego aktywa były minimalne: przez cztery lata Francja była sojusznikiem Rzeszy, a jej wkład w pokonanie Hitlera był znikomy i nieporównywalny z wkładem Polski. Jednak de Gaulle wygrał (czemu, to osobny temat), a jego motywacje – w tym chęć ograniczenia wpływów USA i przekonanie, że przywódcza rola po prostu się Francji należy – miały charakter założycielski dla powojennej francuskiej polityki.
Dziś timing też nie jest przypadkowy. Zaraz po tym, gdy Wielka Brytania opuszcza Unię, prezydent Francji zaczyna przemyślaną grę. Jej elementami są starannie aranżowane wystąpienia – jak w paryskiej École de Guerre (Akademii Wojennej) w ostatni piątek; kolejne będzie w ten weekend, na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium – i równie starannie kreowane „nowe otwarcia”. Zwłaszcza to podczas wizyty w Polsce – najważniejszym kraju Europy Środkowej, który ostatnio stał się, mówiąc językiem analityki, proamerykańskim hubem polityczno-militarnym w regionie, i który nieufnie odnosi się do francuskiego flirtu z Putinem. Cel jest jasny: Macron wzywa Unię do budowania wspólnoty obronnej pod przywództwem Francji. Inaczej niż de Gaulle, nie musi grać va banque: kusi argumentem, że po brexicie Francja to jedyny kraj Unii mający broń atomową (w wielu komentarzach pojawia się więc już wizja francuskiego parasola atomowego chroniącego Unię). Natomiast, podobnie jak u de Gaulle’a, dużą rolę w grze Macrona odgrywa zapewne pogląd, że nie byłoby nic złego, gdyby USA ograniczyły swą obecność w Europie.
Zabiegi te warto obserwować. Podobnie jak reakcje w Unii, zwłaszcza w Niemczech. Koniec końców to one mogą być ważniejsze niż ambicje Macrona. ©℗