Adieu, prezydencie

Malijskie wojsko obaliło prezydenta i przejęło władzę. Pół wieku temu zbrojne przewroty były najpowszechniejszym, często jedynym sposobem wymiany rządzących. W ostatnich latach służą rozbrajaniu ulicznych rewolucji.
w cyklu STRONA ŚWIATA

21.08.2020

Czyta się kilka minut

Assimi Goita, dowódca Narodowego Komitetu Ocalenia, który przejął władzę w Mali. Fot. ANNIE RISEMBERG/AFP/East News /
Assimi Goita, dowódca Narodowego Komitetu Ocalenia, który przejął władzę w Mali. Fot. ANNIE RISEMBERG/AFP/East News /

Przewrót w Bamako odbył się według wielokrotnie powtarzanego i sprawdzonego scenariusza. We wtorkowy poranek do buntu żołnierzy doszło w podstołecznym Kati, najważniejszym w kraju garnizonie. Powód niezadowolenia wojskowych był banalny – zbyt niski, przynajmniej ich zdaniem, żołd, wypłacany w dodatku z opóźnieniem, oraz za mało dobrej broni do walki z rebeliantami. Do południa buntownikom udało się przeciągnąć na swoją stronę innych żołnierzy z garnizonu w Kati. W kierunku odległego o kilkanaście kilometrów Bamako ruszył konwój wojskowych pojazdów.

Kiedy wierni urzędnicy donieśli o tym panującemu siódmy rok prezydentowi Ibrahimowi Boubacarowi „IBK” Keicie, ten postanowił, że lepiej będzie, jeśli tego dnia wcześniej skończy pracę i wyniesie się do swojej prezydenckiej rezydencji w dzielnicy Sebenikoro, położonej nad przepływającą przez miasto rzeką Niger.

Tymczasem wojskowa karawana z Kati dotarła na plac Niepodległości, gdzie od początku czerwca całymi tysiącami zbierali się przeciwnicy prezydenta, domagając jego ustąpienia. Na widok żołnierzy tłum na placu zaczął wiwatować. Wojskowi zawrócili i ruszyli w stronę Sebenikoro. Kiedy stanęli pod bramą prezydenckiej rezydencji, okazało się, że szczęśliwym trafem przebywają w niej nie tylko 75-letni Keita, ale także jego syn, Karim, który za trzy lata, po zakończeniu drugiej i ostatniej kadencji ojca, zamierzał go zastąpić na prezydenckim fotelu, a także premier Boubou Cissé, który już rano, dowiedziawszy się o buncie żołnierzy, odwoływał się do ich rozsądku. „Nie ma takiej sprawy, w której nie moglibyśmy się dogadać po dobroci” – powtarzał.

Pod prezydencką rezydencją szybko zaczął się zbierać tłum. Żołnierze powiedzieli Keicie i jego gościom, że są aresztowani i zostaną zawiezieni do koszar w Kati. Prezydent, jego syn i premier zostali wyprowadzeni, kazano im wsiąść do podstawionych pod bramę wozów opancerzonych.

Proszę pozwolić, że się przedstawię

Prezydent wystąpił tuż przed północą w rządowej telewizji. Był zdenerwowany, na twarzy miał maseczkę. Smutnym, trzęsącym się głosem oznajmił, że podaje się do dymisji ze skutkiem natychmiastowym. Zakomunikował też, że rozwiązuje rząd i wybrany wiosną parlament. „Czyż miałem inny wybór, skoro zażądali tego od mnie żołnierze?” – pytał retorycznie. „Nie chciałem, by przelana krew stała się ceną za moje dalsze panowanie”. Dodał, że kocha Mali ponad życie i że nie żywi do nikogo urazy. „Niech was wszystkich Bóg chroni” – powiedział na pożegnanie.

Niedługo potem, w środku nocy, w telewizji wystąpiła grupa oficerów w mundurach. Większość, choć w bardzo młodym wieku, w stopniu pułkownika. Wielu wróciło właśnie na urlopy ze szkolenia w akademiach wojskowych Rosji. Przedstawili się jako Narodowy Komitet Ocalenia. Oznajmili, że nie zależy im na władzy, a przejęli ją po to, by ratować kraj (który zamachowiec mówił kiedykolwiek coś innego?) i zwrócą ją zaraz po wyborach, które przeprowadzą „w rozsądnym terminie”. W środę rano jeden z żołnierzy ponownie wystąpił w telewizji. „Proszę pozwolić, że się przedstawię – powiedział. – Nazywam się Assimi Goita i to ja przewodzę Narodowemu Komitetowi Ocalenia”.

We wtorek, kiedy Bamako obiegła wieść o buncie żołnierzy, gdzieniegdzie dochodziło do grabieży, splądrowano prywatne domy Karima Keity i ministra sprawiedliwości. Na niektórych ulicach wyrosły barykady, inne zostały przegrodzone przez zasieki z drutu kolczastego, rozstawiono żołnierzy. Tu i ówdzie padły strzały, na wiwat albo na postrach.

Amnesty International podliczyła, że zginęły 4 osoby, a 15 zostało rannych. Aresztowano przewodniczącego parlamentu, ministra finansów i obrony. Narodowy Komitet Ocalenia ogłosił, że zamyka granice i wprowadza godzinę policyjną od dziewiątej wieczorem do piątej rano. Nocą z wtorku na środę tłumy przeciwników prezydenta świętowały jego ustąpienie wołając wniebogłosy: „Adieu IBK! Żegnaj!”. W środę miasto było już spokojne. Jakby się nic szczególnego nie zdarzyło.

Zamach niechcący

Jeśli malijscy wojskowi nie zamierzali przejmować władzy, a jedynie domagać się podwyżki żołdu i lepszej broni, a puczu dokonali, gdy wszystko wymknęło spod kontroli, to zamach stanu z Bamako o miano najbardziej przypadkowego puczu może rywalizować chyba tylko z tym sprzed trzydziestu lat z nieodległego Sierra Leone.

Tam, w 1992 r., nie mogąc się doprosić od rządu nie tylko żołdu i karabinów na wojnę z rebeliantami, ale nawet porządnych butów, żołnierze postanowili posłać do stołecznego Freetown specjalną delegację. Widząc sześciu młodych oficerów na dziedzińcu prezydenckiego pałacu, prezydent Joseph Saidu Momoh, skądinąd były wojskowy, nie zamierzał nawet sprawdzać, w jakiej sprawie przyszli się z nim widzieć. Wymknął się z pałacu i jeszcze tego samego dnia uciekł z kraju do Konakri w sąsiedniej Gwinei.

Musiała minąć dłuższa chwila, zanim młodzi oficerowie, którym przewodził kapitan Valentine Strasser, pojęli, że właśnie obalili prezydenta. Nie widząc lepszego wyjścia postanowili przejąć władzę. W ten oto sposób, trzy dni po swoich 25. urodzinach kapitan Strasser został najmłodszym przywódcą w Afryce. Cztery lata później został obalony wskutek kolejnego, tym razem nieprzypadkowego, przewrotu.

Zamach spodziewany

Zamachu stanu w Mali można się było spodziewać. Zwłaszcza że przewroty mogły wejść malijskim wojskowym w krew. Już w 1968 r., w ósmym roku niepodległego istnienia, porucznik Moussa Traore obalił pierwszego prezydenta kraju Mobido Keitę (zbieżność nazwisk z obalonym właśnie prezydentem jest przypadkowa). Kres jego dyktatorskim rządom położył kolejny zamach, w 1991 r., którego dokonali żołnierze pod wodzą pułkownika Amadou Toumaniego Toure, nazywanego w Mali ATT.

ATT obiecał oddać władzę cywilom i dotrzymał słowa. Przez następnych dziesięć lat Mali cieszyło się opinią klepiącej biedę, ale wzorowej demokracji. Jej ojciec chrzestny zrzucił wojskowy mundur, w 2002 r. wygrał wolne wybory i wrócił do władzy. Pięć lat później zwyciężył ponownie, przedłużając panowanie do 2012 r. Dobiegała właśnie końca jego druga i ostatnia kadencja, gdy w Kati doszło do kolejnego buntu żołnierzy i wojskowego przewrotu.

Poza korupcją i kumoterstwem żołnierze zarzucali ATT, że nie przygotował armii do wojny z rebelią Tuaregów z pustynnej północy kraju, którzy najpierw pozaciągali się na służbę do armii libijskiego przywódcy Muammara Kadafiego, a kiedy ten został zgładzony podczas wojny domowej, wybuchłej Arabską Wiosną, zrabowali jego arsenały i wrócili do Mali, by wywołać tam wojnę o własne, niepodległe państwa, Azawad.

Ale zmiana starego przywódcy na nowego, kapitana Amadou Sanogo, niewiele pomogła malijskiej armii. Ponosiła ona klęskę za klęską, poddawała tuareskim powstańcom i sprzymierzonym z nimi dżihadystom z Sahary i Sahelu kolejne miasta, Kidal, Gao, Timbuktu. Kiedy dżihadyści, którzy w bratobójczej wojnie pobili Tuaregów i przejęli powstanie, ruszyli do marszu na Bamako, powstrzymali ich przybyli na odsiecz francuscy spadochroniarze i żołnierze Legii Cudzoziemskiej.

Zamach niemodny

Po zakończeniu globalnej „zimnej wojny” zamachy stanu wyszły w Afryce z mody. Nie tylko Francuzi, ale sama Afryka nie chce mieć z puczystami nic wspólnego (dziś, poza przejęciem władzy, najważniejszym zadaniem stojącym przed zamachowcami jest wmówienie innym, że to, czego dokonali, wcale zamachem nie było). Chcąc nie chcąc, Sanogo musiał oddać władzę, a na nowego, cywilnego prezydenta wybrano IBK.

Początkowo Malijczycy mieli go za męża opatrznościowego i zbawcę. Był doświadczonym politykiem i zamożnym człowiekiem (wydawało się więc, że nie będzie się dorabiał na władzy). Cieszył się opinią przywódcy zdecydowanego, który nie zawaha się podjąć nawet najbardziej niepopularnej decyzję, jeśli tylko uzna ją za konieczną.

Ale rządy IBK okazały się rozczarowaniem. Rozbici przez Francuzów dżihadyści wylizali rany i wrócili z nową wojną. Tym razem nie zajmowali terytorium, bili się o rząd dusz. Skłócali między sobą ludy północy z tymi z południa, Afrykanów z Arabami i Tuaregami, rolników z pasterzami, Bambarów i Mandingów z Fulanami. Kilkunastotysięczna armia malijska nie radziła sobie z rebelią nawet przy wsparciu równie licznej armii „błękitnych hełmów” z ONZ i kilku tysięcy Francuzów.

Mali, od zawsze jeden z najbiedniejszych krajów świata, stawało się jeszcze biedniejsze, a dygnitarze korumpowali się, choć IBK obiecywał, że położy temu kres. Cierpliwość Malijczyków skończyła się, gdy wiosną, mimo protestów, prezydent przeprowadził wybory parlamentarne, sfałszował je, a gdy i tak jego partia nie zdobyła wystarczającej większości, posłuszny mu Trybunał Konstytucyjny kazał powtórzyć elekcję w niektórych okręgach, tak by prezydent mógł zapewnić sobie stosowną większość.

Od czerwca w Bamako, pod przewodnictwem charyzmatycznego imama Mahmouda Diacko trwały nieprzerwanie wielotysięczne demonstracje, podczas których żądano ustąpienia prezydenta i całej politycznej elity. Kiedy wojsko obaliło IBK, przywódcy malijskiej opozycji poparli zamachowców, a imam zapowiedział, że jeśli pułkownicy dotrzymają słowa, to więcej do polityki wtrącać się nie będzie. I tylko zachodni sprzymierzeńcy Mali oraz jego afrykańscy sąsiedzi martwią się, jak zajęte polityką i rządzeniem wojsko będzie dalej radziło sobie w wojnie z dżihadystami, która zdążyła się już rozlać na cały Sahel i niebezpiecznie zaczęła ciążyć ku krajom znad Zatoki Gwinejskiej.

Zamach zaraźliwy

Malijscy sąsiedzi niepokoją się, by udany zamach stanu w Bamako nie ośmielił wojskowych w Nigrze, Burkina Faso, Czadzie, Gwinei czy na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W Nigrze i Burkina Faso lokalne rządy nie radzą sobie z dżihadystami. W Czadzie panujący od 30 lat były wojskowy Idriss Deby rządzi coraz bardziej po dyktatorsku. W Gwinei i na Wybrzeżu Kości Słoniowej jesienią odbędą się wybory prezydenckie, w których panujący prezydenci, naginając konstytucję, będą próbować przedłużać w nieskończoność swoje panowanie.


Czytaj także: Ulicznej rewolucji w Mali boją się nie tylko władze w Bamako, lecz także przywódcy całego afrykańskiego Sahelu, a nawet krajów południowej Europy.


 

Pół wieku temu wojskowe przewroty były w Afryce najczęstszą, a czasami jedyną metodą zmiany rządzących ekip. Młode państwa o sztucznych granicach szybko przerodziły się w jednopartyjne dyktatury, a rządowe wojska stawały się w wielu wypadkach jedyną sprawną państwową instytucją, potrafiącą się wznieść ponad podziały. Kiedy indziej te same rządowe armie stawały się narzędziem dominacji jednej grupy etnicznej lub religijnej.

Od lat 60., gdy większość współczesnych afrykańskich państw zdobyła niepodległość, przeprowadzono ponad 200 udanych i nieudanych zamachów stanu, nieudanych nieco więcej niż udanych. W czterech niepodległych dziesięcioleciach ubiegłego wieku na każdą dekadę przypadało ok. 40 przewrotów. Do połowy wszystkich na świecie zamachów stanu dochodziło w Afryce (w drugiej pod tym względem Ameryce Południowej puczów i prób puczów było o połowę mniej).

Dokonywano ich głównie w zachodniej części kontynentu i na Sahelu; prawie wcale na południu i wschodzie, nie licząc Rogu Afryki. Rekordzistami pod względem zbrojnych przewrotów, prawdziwej plagi z lat 60. i 70., są Sudan (15 zamachów, w tym cztery udane), Nigeria, Ghana, Benin, Burkina Faso.


Strona Świata: specjalny cykl Wojciecha Jagielskiego – weź, czytaj!


 

Od końca zimnej wojny i w XXI stuleciu, wraz z okrzepnięciem afrykańskich państw i zakorzenieniem się w nich demokracji, liczba zamachów zaczęła spadać. Dziś wojsko wkracza do polityki, by rozbroić uliczne rewolucje i uprzedzić ich przywódców przed przejęciem władzy. Tak zdarzyło się w Zimbabwe w 2017 r., gdzie wojsko obaliło dobiegającego setki, coraz bardziej zniedołężniałego prezydenta Roberta Mugabego, by nie dopuścić do wojny o schedę po nim, utrzymać przywileje i wpływy. Podobne cele przyświecały sudańskim wojskowym, którzy odsunęli od władzy dyktatora Omara al-Baszira, by współrządzić z przywódcami ulicznej rewolucji z Chartumu. Obiecują dziś, że w „rozsądnym terminie” wrócą do koszar. W Sudanie „rozsądny termin” określono na trzy lata i pierwszą wolną elekcję wyznaczono na 2022 r. W Mali żadnego kalendarza jak na razie nie ustalono.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej