Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skąd taka pewność? Bo choć wybory następcy Jasera Arafata będą wolne i powszechne, to palestyńskim wyborcom nie pozostawiono poza Abbasem właściwie żadnego wyboru: najważniejsi aktorzy konfliktu - zarówno główne siły polityczne wśród Palestyńczyków (Fatah i Organizacja Wyzwolenia Palestyny, której szefem jest Abbas), jak Izraelczycy i Amerykanie - uczynili wiele już na etapie palestyńskich “prawyborów", by nowym prezydentem został Mahmud Abbas.
Dlaczego właśnie on? Przecież występując w minionych tygodniach na licznych wiecach wyborczych - które odbywały się w miastach i obozach uchodźców w Gazie i na Zachodnim Brzegu nie tylko bez przeszkód, ale nawet przy pewnej pomocy ze strony Izraela - Abbas uderzał w radykalne tony, a nawet pojawiał się w towarzystwie terrorystów. W Gazie, gdzie siłą jest terrorystyczny Hamas (mający licznych przedstawicieli w wyłonionych niedawno w wolnym głosowaniu władzach lokalnych), demonstracyjnie wołał, że “nie spoczniemy, póki nasi walczący i ścigani przez Izrael bracia nie będą mogli żyć w wolności i godności". Powtarzał, że będzie realizować dzieło Arafata i nie zrezygnuje z tradycyjnych żądań (jak powrót uchodźców czy wschodnia Jerozolima jako stolica). I wyciągał rękę do grup terrorystycznych, deklarując, że wielu radykałów jest gotowych wyjść z podziemia i przejść do działalności politycznej, o ile tylko będą mieć gwarancję bezpieczeństwa ze strony Izraela. Abbas, wyczuwając nastroje, w kampanii wyborczej prezentował się jako stanowczy i twardy.
Dlaczego więc on? Bo rok 2005 może być przełomowy w konflikcie izraelsko-palestyńskim, a Abbas uważany jest za tego palestyńskiego polityka, który najprędzej doprowadzi do ugody z Izraelem, gdy tylko takowa stanie się możliwa. W istocie ma naturę nie bojownika, lecz polityka. Był pierwszym premierem Autonomii (rząd upadł po sporze z Arafatem, który nie chciał oddać mu kontroli nad siłami bezpieczeństwa), ma poglądy umiarkowane: choć stawia sobie takie same cele jak Arafat, to jest zwolennikiem metod politycznych, nie militarnych. Dawno doszedł do wniosku, że trwająca od 2000 r. Intifada, czyli zbrojne powstanie, była błędem. Jesienią ub.r. mówił w wywiadzie dla jordańskiego dziennika “Al-Rai", że Intifada nie przybliżyła celów politycznych, przeciwnie, zaszkodziła tylko Palestyńczykom, z Ariela Szarona uczyniła jednego z najpopularniejszych polityków w historii Izraela, osłabiła pozycję tych państw Europy, które wspierają sprawę palestyńską i pozbawiła Palestynę resztek poparcia USA. Analiza ta była również krytyką Arafata, który wierzył, że ta tzw. druga Intifada skłoni Izrael do ustępstw podobnie jak pierwsza, z lat 80. (pod jej wpływem Izrael zaczął negocjacje z OWP i podpisał porozumienie, po którym powstała Autonomia).
Utorowanie dziś Abbasowi drogi do przywództwa było o tyle proste, że jedynym, który mógł mu zagrozić w tych wyborach, był Marwan Barghuti - charyzmatyczny rywal Abbasa w OWP, wielbiony przez młodych polityków palestyńskich , a przez izraelski sąd uznany za jednego z dowódców Intifady i skazany na dożywocie. Gdyby kandydował (fakt przebywania w więzieniu formalnie w niczym nie przeszkadzał), mógłby wygrać. Ale choć zgłosił z celi swą kandydaturę, to wycofał ją po kilku tygodniach. Podobno naciskali na niego zgodnie Izraelczycy, Amerykanie i Palestyńczycy. Musiał mieć w celi wielu gości...
Czy Abbas doprowadzi do ugody z Izraelem? Na pewno można powiedzieć jedno: że po jego wyborze - oraz po powstaniu w Izraelu rządu jedności narodowej, czyli wielkiej koalicji z udziałem Partii Pracy (co się właśnie dokonuje) - punkt wyjścia do takiej ugody będzie najlepszy od lat.