Krwawy październik

Nieważne, jak to nazwiemy: trzecią intifadą, powstaniem, terroryzmem czy desperacją. W Izraelu i na Zachodnim Brzegu Jordanu krew znów leje się codziennie.

11.10.2015

Czyta się kilka minut

Płoną opony w Ramallah na Zachodnim Brzegu, Palestyna, 8 października 2015 r. / Fot. Majdi Mohammed / AP / EAST NEWS
Płoną opony w Ramallah na Zachodnim Brzegu, Palestyna, 8 października 2015 r. / Fot. Majdi Mohammed / AP / EAST NEWS

Z dziennika konfliktu: 1 października, czwartek. W pobliżu palestyńskiej wioski Beit Furik na Zachodnim Brzegu, w drodze do jednego z izraelskich osiedli, napastnicy ostrzeliwują auto religijnej żydowskiej rodziny, jadącej do jednego z osiedli. Czwórka dzieci wychodzi cało, ale rodzice, Eitam i Naama Henkin, giną na miejscu.

3 października, sobota. 19-letni Palestyńczyk Muhannad Shafeq Halabi ogłasza na Facebooku: „Oto zaczęła się trzecia intifada”. Do kieszeni wkłada nóż i idzie na jerozolimską starówkę. Zabija chasyda, rani jego żonę i dziecko, potem wbija nóż w ciało biegnącego na pomoc rabina i w końcu ginie od kuli policjanta.

7 października, środa: trzy ataki nożownicze (w Petah Tikwa, Kirjat Gat i znów na jerozolimskiej starówce) plus kilka innych ataków w obrębie Jerozolimy.

8 października: Jerozolima, Tel Awiw, Afula, Hebron...
 

Cykl powtarzalności
Spada pierwszy w tym półroczu deszcz, ale zamiast studzić emocje – rozmywa kontury. Nie wiadomo już właściwie, od czego zaczęła się ta eskalacja. Na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie napięcie rosło od kilku tygodni i wybuchło, gdy na czas żydowskiego święta Sukkot większość Palestyńczyków otrzymała zakaz wstępu na starówkę. A może od czegoś innego?

– Trudno wyznaczyć początek eskalacji. Gdybym miał go szukać, pewnie wskazałbym na porwanie trzech uczniów jesziwy w czerwcu ubiegłego roku: sprawę, która zapoczątkowała ubiegłoroczną wojnę w Gazie. Wojna się skończyła, to zaczął się palestyński bunt, który trwa nieprzerwanie i teraz wyjątkowo się nasila – mówi „Tygodnikowi” Jossi Melman, znany izraelski dziennikarz o polskich korzeniach, komentator ds. bezpieczeństwa w dziennikach „Jerusalem Post” i „Maariv”.

Nie ma za to problemu z przewidzeniem, co zdarzy się dalej. Bo scenariusz jest zawsze ten sam. – Za kilka dni, może tygodni, sytuacja wróci do normy, a rząd będzie mógł powiedzieć: mamy to pod kontrolą. Kilka miesięcy później cykl się powtórzy. I dla rządu znów będzie ważniejsze chwilowe opanowanie sytuacji niż poczynienie kroków, by trwale zmienić ją na lepsze – uważa Melman.

Czy to trzecia intifada? Izraelscy komentatorzy złoszczą się na łamach prasy, że do opisywania obecnej eskalacji używa się wytartych określeń. – Uważam, że intifadę mieliśmy tylko jedną: w 1987 r. I że to określenie zupełnie nie pasuje do tego, co mamy dziś. Bo intifada jest wtedy, gdy ludzie organizują się i razem powstają przeciw uciskowi. Dziś mamy do czynienia z indywidualnymi działaniami ludzi, którzy na własną rękę decydują się wymierzyć sprawiedliwość. Nie stoi za nimi żadna organizacja – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Amir Oren, publicysta dziennika „Haaretz”, który od lat opisuje konflikt na Bliskim Wschodzie.
 

Bunt chaotyczny
Nieważne określenia, ważne motywy. Obecny bunt to wyraz bezsilności wobec politycznego impasu, w jakim znalazł się proces pokojowy. Palestyńczycy nie wierzą już w chwilowe zapewnienia premiera Netanjahu o zamrożeniu budowy kolejnych osiedli, nie wierzą też w pokojowe deklaracje, w hasła o „jedynej prawdziwej demokracji na Bliskim Wschodzie”.

– W obecnym buncie mamy do czynienia z drugim pokoleniem tych, którzy urodzili się pod izraelską okupacją – mówi Amir Oren. – Nie znają innego życia od tego w ucisku. Widzą, że sytuacja na przestrzeni lat, jeśli w ogóle się zmienia, to na gorsze. Widzą też, że nie ma sprawiedliwości, że Izrael dzieli ludzi na „klasę” pierwszą, tj. osadników, „klasy” pozostałych Izraelczyków i „klasę” ostatnią: Palestyńczyków. Widzą, że gdy żydowski terrorysta podpala dom arabskiej rodziny, to wymiar sprawiedliwości jest opieszały. Sankcje wobec Palestyńczyków tylko rosną: przykładem pomysł burzenia domów palestyńskich terrorystów, którzy dopuścili się ataków na Żydów.

Desperacja pcha w okrucieństwo, które szokuje tym bardziej, że bunt jest chaotyczny i trudno się przed nim bronić. Palestyńczycy podnoszą kamienie, naciskają pedał gazu, pakują do toreb noże – choć wiedzą, że niemal każdy taki atak skończy się obezwładnieniem lub zabiciem napastnika na miejscu. To w gruncie rzeczy samobójcze ataki. A każdy, kto się na nie porywa, wśród najbliższych zostaje uznany za męczennika.

– Możemy mieć najsilniejszą armię na Bliskim Wschodzie, ale z takim przeciwnikiem, niezorganizowanym i nieprzewidywalnym, nie jesteśmy sobie w stanie poradzić – uważa Jossi Melman. – Nasz rząd stracił nad tym kontrolę. A ludzie to czują – dorzuca Amir Oren.

Celebracja codzienności
Izraelczycy radzą sobie więc, jak mogą. Kontynuują codzienność, choć są bardziej ostrożni, a komentarze w mediach i na portalach społecznościowych zdradzają ich strach przed wychodzeniem z domu. W sklepach wzrasta popyt na gaz pieprzowy i paralizatory. W filmikach nagrywanych spontanicznie przez świadków ataków widzimy, jak mieszkańcy, wyszkoleni podczas obowiązkowej tu służby wojskowej, rzucają się na napastnika i obezwładniają go, zanim zjawia się policja. Czasem nawet osłaniają go przed linczem.

Jeśli to faktycznie intifada, to pierwsza w mediach społecznościowych. Najważniejsze informacje omijają tradycyjne media – wszystko rozgrywa się w internecie. Przemoc sączy się ze zdjęć, filmów, komentarzy. I nie ma tu żadnej cenzury.

„Nic nowego się nie dzieje” – mówią przyzwyczajeni Izraelczycy, posłusznie stojąc w korkach, które zatykają miasta po każdym ataku, po czym biegną dalej do swoich spraw. Obserwatora z zewnątrz dziwi spokój, z jakim przechodzą nad sytuacją do porządku dziennego. Choć przecież jest nienormalna.

Utracona cierpliwość
1 października na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ premier Netanjahu wygłosił płomienną mowę, w której zarzucił Zachodowi „haniebne krytykowanie Izraela”, niepomne na jego „prawdziwe wartości” i fakt, że to Izrael stoi „w pierwszej linii walki z barbarzyństwem”. Następnie zamilkł na 44 sekundy w proteście przeciw brakowi reakcji na groźby Iranu, że zmiecie Izrael z powierzchni ziemi.

Izraelskie media zwróciły uwagę, że konflikt izraelsko-palestyński zupełnie zniknął z przemówień większości głów państw podczas tego dorocznego Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zabrakło go również w tym być może najważniejszym, należącym do prezydenta Obamy. Bo Zachód traci cierpliwość i odwraca głowę od obu stron sporu.

Nie dziwi to Amira Orena: – Zawsze już będziemy żyli z Palestyńczykami dookoła. Izrael musi sam sobie poradzić z problemem i wypracować drogę do pokoju, nikt nie zrobi tego za nas. Inaczej krew dalej będzie się lała.

Krytycznie odnosi się też do mowy Netanjahu w ONZ: – W wyborach głosowała na niego nie więcej niż jedna czwarta Izraelczyków. Jego mentalność sięga lat 80. To taki izraelski Jaruzelski. Nie ma recepty na rozwiązanie problemów Izraela i po nim kraj będzie się tylko staczał w dół. Netanjahu to nie Izrael i proszę o tym napisać – mówi publicysta „Haaretz”.

Ciąg dalszy trwa
Nie wiadomo, jak rozwinie się sytuacja. Byłaby pewnie łatwiejsza do opanowania, gdyby za eskalacją po stronie palestyńskiej stał Fatah czy nawet Hamas. Pojedynczych terrorystów z wyboru nie ma kto zatrzymać. A w dalszej perspektywie?

– Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas jest już stary, wkrótce będzie chciał zrezygnować. Niezależnie, kto przyjdzie po nim, na pewno nie poprawi to sytuacji. Abbas cieszy się estymą jako jeden z założycieli Fatahu, ma duże poparcie. Jego zastępcę obdarzy się mniejszym zaufaniem, będzie miał węższe pole działania i ograniczone przyzwolenie wyborców na jakikolwiek kompromis z Izraelem – uważa Jossi Melman.

On widzi przyszłość w ciemnych barwach. – Obie strony ciągle znajdują doskonały pretekst, by do pokoju nie dążyć. Bo zgoda na pokój po obu stronach grozi tym samym: rozpętaniem domowych rewolucji. Żaden polityk sobie tego nie życzy – uważa Melman. I dziwi się, że w Izraelu trudno o proste spostrzeżenie: że brak pokoju zadaje rany po obu stronach. I że pokój leży w interesie Izraela.
W piątkowy poranek, 9 października, karty się odwracają. Na południu Izraela, w Dimonie, 17-letni Żyd atakuje nożem trzech Palestyńczyków i jednego Beduina. W czasie przesłuchania powie potem, że zrobił to, bo wszyscy Arabowie to terroryści. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015