Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na telewizji publicznej przywykliśmy wieszać psy. Czasami jednak przypomina sobie ona, że ma wobec społeczeństwa inne obowiązki niż zachwalanie kostek toaletowych. Niekiedy nawet przykłada rękę do filmów mądrych, jak choćby z cykli “Święta polskie" czy “Opowieści weekendowe". Takim ewenementem jest też cykl “Solidarność, Solidarność", który miał premierę w środowy wieczór tuż po uroczystościach w Stoczni Gdańskiej.
Miał to być najpierw cykl filmów pełnometrażowych. Za kamerami zgodzili się stanąć artyści różnych generacji, od Andrzeja Wajdy po Małgorzatę Szumowską. Problemy finansowe nie pozwoliły sfinalizować tego zamierzenia. Szczęśliwie Wajda wpadł na pomysł, by zrealizować to, na co telewizję stać: dziesięciominutowe etiudy. I choć żal pierwotnego pomysłu - konia z rzędem temu, kto odgadnie, z jakiej starej skarpety TVP wysupłała półtora miliona euro na nieporozumienie, jakim był koncert Jeana Michela Jarre’a - etiudy okazały się strzałem w dziesiątkę.
Ograniczenia - niski budżet i świadomość, że ma się tylko przysłowiowe pięć minut - wymusiły na reżyserach maksymalną dyscyplinę, szacunek wobec każdego słowa i kadru, wzmocniony czasem dyskretną metaforą. Proste anegdoty, odpryski wielkiej historii, przyniosły zapis doświadczenia zbiorowego, w którym czuć temperaturę tamtych dni.
Dobrym przykładem jest “Światło" Jana Jakuba Kolskiego. Do uwięzionych we włoskiej jaskini młodych ludzi dociera informacja, że w ich ojczyźnie elektryk stanął na czele strajkujących robotników. Jego nazwisko nic im nie mówi. Podobno strajkujący wysuwają postulaty, ale jakie? Grotołazi zaczynają układać własną listę postulatów, kłócąc się, czy żądać chleba, czy wolności... “Światło" to przypowieść o tym, że o Polsce warto rozmawiać ze współwięźniem, z ojcem, który jest sekretarzem partii, nawet z tymi, którzy umarli. Dziesięć minut znakomitego kina o sierpniowym cudzie: skłóceni i uwięzieni w jaskini Polacy wsłuchują się w racje przeciwnika, podają sobie rękę i wybaczają ostre słowa.
Cud dokonuje się też w “Torbie" Andrzeja Jakimowskiego. W tej balladzie kolejowej dwóch złodziejaszków obrabia chłopaka, ale w jego bagażu znajduje jedynie ulotki wzywające do strajku. Po aresztowaniu okradzionego przez ubeków złodzieje rozrzucają je na stacji Gdańsk Orłowo, ogarnięci atawistyczną wręcz solidarnością z prześladowanym. Jedną z ulotek podnosi mały chłopiec. “Ale nam się wydarzyło!". Wszystkim: okradzionemu, okradającym, chłopcu.
W przewrotnej “Benzynie" Filipa Bajona, z Maciejem Stuhrem i Marcinem Dorocińskim, obaj bohaterowie czytają “Małą apokalipsę", z tym że drugi targa do Gdańska kanister z benzyną. Czyżby chciał się podpalić jak bohater Konwickiego? Znakomity jest “Długopis" Piotra Trzaskalskiego, o producencie długopisów z Papieżem. Jednym z nich Wałęsa podpisał Porozumienia Gdańskie. Odtąd dla bohatera nastały złote czasy, do 13 grudnia 1981 sprzedał trzydzieści tysięcy długopisów. Przez następne siedem lat chudych - ani jednego. I tyle. Wystarczy, by odczuć nadzieje rozbudzone przez “S" i unicestwione przez stan wojenny.
Cykl nie jest tylko nostalgicznym wspomnieniem cudu. “Krajobraz" Roberta Glińskiego to najlepsza spośród etiud pytających o los ideałów “Solidarności". Można te pytania stawiać tak jak Ryszard Bugajski w rapowym klipie z udziałem Grzegorza Markowskiego: ostro i bez owijania w bawełnę. Ale bardziej wstrząsa kamera Glińskiego, która wędruje po dzisiejszej Stoczni, pokazując zdewastowane budynki, kontemplując bezużyteczne maszyny i zarastające trawą hale, po których snują się japońscy turyści i zdziczałe koty. Można, jak Jerzy Domaradzki, z dumą opowiedzieć historię tablic, na których spisano postulaty; można, jak Feliks Falk, pokazać wstydliwą historię solidarnościowego transparentu, z którym nie wiadomo co począć w wolnej Polsce. Na gorzką refleksję zdobyła się też Szumowska: Maja Ostaszewska, grająca córkę człowieka zaangażowanego kiedyś w “Solidarność", wyznaje, że nie ma dzieci, odnosi sukcesy w pracy i czuje się wolna, choć ojciec twierdzi, że to droga donikąd. Na jej twarzy widać cień nadciągającej klęski.
Co zdumiewa w tym cyklu najbardziej? Że trzynastu artystów stworzyło dzieła układające się w spójną całość, zachowując indywidualny charakter pisma. Machulski w “Sushi" rozbraja nas dowcipem (pamflet na japiszonów, rwących się do “projektów" reklamujących majonez, a zdegustowanych myślą, że mieliby pracować nad filmem o “Solidarności"; warto wspomnieć o roli Marka Kondrata, odzianego w turecki sweterek i buraczkowe porcięta). Zanussi opowiada inteligentną anegdotę o tym, jak w grudniu 1980 kręcił scenę do filmu “Z dalekiego kraju" i obecność czołgów na krakowskim Rynku zaniepokoiła Amerykanów; film ma nieoczekiwaną metafizyczną pointę, bo oko amerykańskiego satelity szpiegowskiego staje się nieomal okiem Opatrzności. Wajda rozmawiając w sali kinowej z Lechem Wałesą, Krystyną Jandą i Jerzym Radziwiłowiczem docieka, jakie nadzieje niosła “S" i dlaczego nie powstała kontynuacja “Człowieka z żelaza". U Wajdy właśnie pojawia się najpiękniejszy i najbardziej nośny kadr całego cyklu. Po rozmowie o nadziei, sztuce i wielkim zwycięstwie kamera omiata rzędy foteli kinowych. Sala jest pusta. Czy może się w niej znów coś wydarzyć?
Każdej jesieni TVP mami nas nowymi ramówkami, ale szacunek zdobędzie wtedy, gdy odważy się poważnie traktować widzów. Pogodzimy się wtedy nawet z tym, że zamiast filmów pełnometrażowych oglądamy przymiarki do dzieł wielkich. Solidarnościowe etiudy świadczą, jak wielki potencjał ma polskie kino i jak potrzebujemy filmów o nas i dla nas.