Czas deziluzji

Związek artystycznej kreacji z tym, co jest tej kreacji zaprzeczeniem, stanowi o istocie wzajemnego oddziaływania kina i widza. II wojna światowa była dla mnie czarno-biała, jak w filmie. Kiedy myślę: Wiedeń, widzę Przed wschodem słońca Linklatera. Zagubienie polskiego kina lat 90. wskazywałoby, że wszyscy pobłądziliśmy.

12.09.2004

Czyta się kilka minut

Marek Bukowski i Joanna Trzepiecińska w "Nad rzeką, której nie ma" Andrzeja Barańskiego /
Marek Bukowski i Joanna Trzepiecińska w "Nad rzeką, której nie ma" Andrzeja Barańskiego /

Był rok 1994: w drugiej klasie liceum pojechałem na festiwal w Łagowie jako laureat gdańskiego Konkursu Wiedzy o Filmie. Z tamtego Łagowa zapamiętałem Piotra Szulkina, który odpowiadając na pytanie: “Kim jesteśmy? gdzie żyjemy?" brutalnie zaatakował kinematograficzną nomenklaturę. Działaczka ruchu klubowego wyszła z sali z płaczem, ktoś zaczął głośno bić brawo. Pamiętam temperaturę spotkań po projekcjach i Grzegorza Królikiewicza pokrzykującego, że jeżeli ktoś go nie rozumie, to swoje jedynie słuszne racje może zademonstrować pozawerbalnie.

Obejrzałem piękną gruzińską “Kołysankę" Nany Janedzlidze i poruszającą węgierską “Światłoczułą historię" Pala Erdössa, ale równie ważna była przejażdżka łódką po zalewie, spotkanie z Markiem Piwowskim i admiracja urody Grażyny Szapołowskiej. Łagów 1994 pozostał moją prywatną mitologią, pięknym wspomnieniem, może nawet nigdy nie istniał?

Wyrób czekoladopodobny

Mistycy i artyści traktują cuda tego świata jako przejaw bezinteresownego piękna. Biolog temu zaprzeczy - uroda kwiatów służy wabieniu owadów i propagowaniu własnych genów, ogon pawia to wynik doboru płciowego. Serce jest tylko pompą, medycyna zredukowała jego znaczenie ze sfery ducha do mechaniki. Niektórzy chcieliby ogrzewać się w cieple prawd kojących, zakorzenionych w tradycji, inni zdzierają te miłosierne zasłony, szukając prawd empirycznie weryfikowalnych. Polskie kino balansuje pomiędzy tymi dwiema skrajnościami.

Świat wydaje się dziś dużo bardziej skomplikowany niż na początku minionej dekady. Globalna wioska przypomina koszmar, którego MacLuhan nigdy nie wyśnił. Przyszłość zdradziła, historia okazała się oszustwem. Została smutna, skrofuliczna teraźniejszość. Pod koniec XX wieku obiecywaliśmy sobie, że wiek XXI będzie wiekiem rozwoju duchowości. Nowy wiek nadszedł - i z obawy przed kolejnymi katastrofami boimy się włączyć telewizor.

Przez całe dekady jedynym istotnym punktem odniesienia dla naszego kina była Historia - traktowana z patosem i pisana koniecznie z wielkiej litery. Ostatnie piętnaście lat stanowi kłopotliwą cezurę. Społeczeństwo nie jest od dawna monolitem - nie łączy nas ani walka z komuną, ani walka z prawicą. Obojętność widowni wobec dzieł Bajona (“Poznań ‘56"), Wajdy (“Wielki Tydzień"), Zanussiego (“Życie za życie") czy Kutza (“Śmierć jak kromka chleba"), niezależnie od jakości poszczególnych tytułów, była zbyt wymowna, żeby ją ignorować.

Podczas niedawnego Krakowskiego Festiwalu Filmowego po raz pierwszy aż tak wyraźnie uświadomiłem sobie, że podobne imprezy definitywnie straciły charakter wspólnego święta. Nie ma zbiorowości, są indywidualności - ale w mikroskali, działające w pojedynkę maleńkie trybiki wielkiej machiny, której mechanizmu jeszcze nie udało się prawidłowo rozeznać. Tadeusz Sobolewski wspominał euforię początku lat 90. i przyjęcie w Piwnicy pod Baranami: mały okrągły stół, przy którym siedzieli Miłosz, Turowicz i urodziwa izraelska piosenkarka. W trakcie tegorocznego festiwalu słynne piosenki Zygmunta Koniecznego i Ewy Demarczyk zaśpiewał w Piwnicy Janusz Radek. Ale to już nie ta sama Piwnica i nie Demarczyk, tylko wyrób czekoladopodobny.

W latach 90. najwięcej powstało u nas filmów nieudanych, zaledwie kilka - świetnych, kilka - dowcipnych, kilkanaście - nieco powyżej średniej. Smutna statystyka. Jan Peszek zapytany, dlaczego polska kinematografia, w przeciwieństwie do teatru, od lat jest nieobecna na światowych festiwalach odpowiedział, że nasi twórcy wydają się zupełnie nie zainteresowani tematami, które są modne, politycznie poprawne albo zwyczajnie na tyle uniwersalne, żeby mogły poruszyć widza zagranicznego. - Zamiast o jury festiwalu w Gdyni - mówił Peszek - należałoby pomyśleć raczej o inteligentnej publiczności kin studyjnych w Londynie. Ciągle słyszymy pytanie, dlaczego od czasów Kieślowskiego przestaliśmy się liczyć na rynku światowym? Może polskiemu kinu brakuje, nazywając rzecz po imieniu, osobowości?

Spójrzmy na południowych sąsiadów. Czesi zaglądają do wynajętych, ciasnych domów i fotografują krzątaninę ich mieszkańców. Małe dramaty codzienności ubierają w tonację nie szyderczą, lecz tragikomiczną. Tragikomiczny rys nie tylko broni te historie przed banałem, ale też pozwala dotknąć prawdy ludzkiego losu. U nas, jeżeli nawet pojawia się humor, jest najczęściej toporny, dominuje ostra satyra, proste podziały na dobrych i złych. Nawet nie usiłuję przypominać sobie listy tytułów, w których pijący szklankami wódkę niesympatyczni właściciele grubych paluchów i przepoconych dresów szukali prostackich tłumaczeń dla pseudoskomplikowanych spraw. Prymitywna kpina tuszuje ubóstwo umysłowe, rezygnację z próby zrozumienia świata.

A przecież kino dociera do świadomości widza właśnie poprzez postaci. Nie ma prawdziwie wielkich filmów traktujących wyłącznie o zdarzeniach albo o wybranym problemie. W polskim kinie lat 90. panowała zastanawiająca nieumiejętność zbudowania pełnokrwistej, przekonującej postaci. Bohaterowie byli elementem akcji, środkiem uwiarygodnienia pomysłu, ale nie posiadali osobowości. Także dlatego polskie filmy ostatniego piętnastolecia zestarzały się zaskakująco szybko. Dla młodych ludzi “Psy" Pasikowskiego to już nudna prehistoria. O Pasikowskim pisano kiedyś, że tworzy “kino bandyckie", tymczasem to rzeczywistość portretowana przez twórcę “Krolla" była bandycka: niemoralna i zwyczajnie nieciekawa.

Pokazałem niedawno studentom “Zwolnionych z życia", udany, moim zdaniem, film Waldemara Krzystka z początku lat 90. Kontekst polityczny tego filmu dla dzisiejszych dwudziestolatków jest kompletnie nieczytelny, polityka to dla nich “niegdysiejsze śniegi". Od Konwickiego bliższy jest im świat harlequinowych mądrości Paula Coelho. Musiałem wytrwale tłumaczyć, co oznaczały skróty SB, UB, o Partię nikt wprawdzie nie zapytał, ale to tylko kwestia czasu.

Tematy do odstąpienia

Nostalgia jest pochodną rozczarowania. Lektura roczników prasy o kulturalnym zacięciu zadziwia jednostronnością ujęcia. Uderza w niej pozorna troska o zanurzoną w głęboką przeszłość polską kulturę. Nie ma w tej trosce nawet cienia baudelairowskich “zapachów nowych, kwiatów szerzej otwartych", jest - i to w nadmiarze - niechęć do nowatorstwa, tropienie spisków albo zwyczajna zawiść. Czytam, że polski teatr jest słaby, wręcz żenujący, bo nie ma Swinarskiego, Jarzyna przeklina, a Warlikowski się powtarza i z uporem maniaka rozbiera swoich aktorów, a przecież wolelibyśmy, żeby byli odziani “po bożemu". Że sztuki plastyczne prawie już umarły w powodzi happeningów, literatura nie najlepsza, bo ta okropna Masłowska wszystkim przewróciła w głowach i nawet zabrała talent Pilchowi, a o polskim kinie po Kieślowskim w ogóle nie warto rozmawiać.

Czesław Miłosz w “Piesku przydrożnym" podsuwał “tematy do odstąpienia". Warto ten koncept zastosować do polskiego kina. Czego polskie kino nie sportretowało? Głowa aż puchnie od pomysłów: polski, złożony katolicyzm i zlaicyzowana, nie chodząca do kościoła młodzież, fenomen muzyki hiphopowej i życia klubowego. Także fenomen wirtualnych romansów, oby tylko nie opowiedziany tak naiwnie, jak w “Pogodzie na jutro" Stuhra. Miłość, seks, erotyka - czekam na polskie filmy, w których zobaczę zakazane drzewa, a na tych drzewach zakazane owoce - nie jako “atrakcje dodatkowe", tylko danie główne. Nie doczekaliśmy się dotąd poważnego polskiego kina feministycznego czy gejowskiego, nie mamy nawet uczciwego pokoleniowego filmu młodzieżowego.

Gotowe “tematy do odstąpienia" czekają w Internecie. W pojemnej formule dziennika, w morzu grafomanii dzielnie dryfują arcydzieła (Dąbrowska, Gide czy najnowsze odkrycie - Węgier Sandor Márai). Dzisiaj dzienniki, tyle że internetowe, znowu są w modzie. Przestały być zamkniętymi w szufladzie pożółkłymi sztambuchami. Tzw. blogi, dostępne dla wszystkich użytkowników Sieci, mogą przybierać formę tradycyjnych gatunków literackich, najczęściej mają jednak charakter osobistych wynurzeń. Piszą je wątpiący księża i pensjonarki marzące o swoim Kenie.

Zaglądam czasami na chybił trafił do tych quasi-dzienników, często się śmieję, czasami jestem przerażony - że skala aspiracji i marzeń dzisiejszych nastolatków tak bardzo się zawęziła. Deziluzja wyraża brak nadziei na cokolwiek. Blogowicze piszą o kolejnym nieudanym dniu - “nuda, absolutny brak akcji", jakby właśnie obejrzeli polski film. Uciekają od polityki, od wielkich słów, wielkich liter. Anonimowość medium dodaje im animuszu tylko w sprawach erotyki. Seks opisywany jest ostro, dosadnie, bez pruderii i najczęściej bez wdzięku. Błędem polskiego kina jest także i to, że nie zauważa blogów.

Margines wolności

Mnie także irytuje, że bohaterowie najnowszych polskich filmów są puści, nieciekawi, spod sztancy. Obcy im jest nawet imperatyw Stillera, który twierdził, że posiadając świadomość tego, że jest człowiekiem marnym i nic nie znaczącym, wie, że dzięki tej świadomości czuje, że marny nie jest. Oni nie czują, że są marni. Najczęściej nic nie czują.

Kiedy jednak oglądam świetny, nowelowy film Małgorzaty Szumowskiej “Skrzyżowanie", “Zabij ich wszystkich" Przemysława Wojcieszka, dokumentalną “Balladę o kozie" Bartka Konopki, “Patrzę na Ciebie, Marysiu" Łukasza Barczyka, nie widzę tam wiecznych pretensji do losu, różańca powstańczo-patriotycznych tęsknot, sielankowych wizji wyjętych z lektur szkolnych. Widzę świat, który jest mi bliski, który znam z autopsji. Doskonale rozumiem (i podzielam) zachwyt Jadzi (Magdalena Schejbal) poezją Haliny Poświatowskiej w “Głośniej od bomb" Wojcieszka, za to zupełnie nie rozumiem powodu, dla którego Hoffman przypomniał infantylną story o pradziejach Polski. Ścięte głowy, którymi wymachuje się w “Starej baśni", przypominały mi nędzne duplikaty wyrobów Filipa Golarza z “Akademii Pana Kleksa" Jana Brzechwy.

W trzech najbardziej udanych filmach z ostatnich sezonów - “Edim" Piotra Trzaskalskiego, “Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego i “Moim mieście" Marka Lechkiego - bohaterem jest człowiek z marginesu. “Margines" oznacza tu perspektywę życiową - wyrzucenie poza nawias dobrobytu i społecznego szacunku. Edi z filmu Trzaskalskiego jest złomiarzem, alkoholikiem, ale lubi czytać książki. Goździk z “Mojego miasta" to Jarmuschowski outsider - jego szkolni koledzy powyjeżdżali z ponurego miasta, dorobili się, założyli rodziny, a on tkwi w stuporze. Czasami zagra w hokeja, czasami pogada z matką (wspaniała rola Doroty Pomykały), najczęściej jednak nie robi nic. Jasiek (Zbigniew Zamachowski), bohater “Zmruż oczy", dla zadowolonego z siebie społeczeństwa jest nikim, bo “nie ma żony i samochodu i się marnuje chłopak za młodu". Ale przecież na swój sposób podziwiamy tę trójkę - są wolni. Nie przyłączyli się do wyścigu szczurów, mogą wybierać. Bergson mówił: “Być wolnym to brać w posiadanie siebie", przyswoić sobie siebie, ale i innych.

Wolność wyboru niesie spokój, wyciszenie. Często przed oczami staje mi scena otwierająca film Trzaskalskiego: gładka powierzchnia wody i deszcz. Zrazu anemiczny, jakby zawstydzony, stopniowo narasta, aż zamieni się ulewę. Ten deszcz zmywający brudy tego świata ma w sobie podobnie oczyszczającą moc, co apokaliptyczna wizja spadających z nieba żab w “Magnolii" Paula Thomasa Andersena.

Mariusz Front, Małgorzata Szumowska, Łukasz Barczyk, Xawery Żuławski, Jacek Filipiak, Przemysław Wojcieszek, Piotr Trzaskalski, Andrzej Jakimowski, Artur Urbański, Iwona Siekierzyńska, Kinga Lewińska, Marcin Wrona, Konrad Niewolski - “młodsi zdolniejsi" polskiego kina. Lista jest dłuższa, co jest pokrzepiające. Lubię czytać wywiady z “młodszymi zdolniejszymi": nie ma w nich kompleksów, ale nie ma też cynizmu. Młodzi mówią głośno o tym, że, owszem, film musi być “zrobiony" - najpierw należy nakręcić zdjęcia, następnie dograć dźwięk, potem wszystko zmontować, ale reżyser musi mieć pewność, czemu to wszystko służy.

Płaszczyzna druga to radość tworzenia. Kiedy spotykam się z młodymi twórcami, odnoszę wrażenie, że reżyseria nie jest dla nich przykrym obowiązkiem, ale sposobem na życie, fascynującą przygodą. Że bracia Filipa Mosza mieszkają wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną. Tworzenie filmu to ciężka praca, ale i szansa na ogromną satysfakcję. Sposób, w jaki Michał, bohater “Portretu podwójnego" Mariusza Fronta, bierze cyfrową kamerę do ręki i fotografuje świat - wnikliwie, czule i z radością - każe widzom kibicować jego marzeniom o kinie. W ten sam sposób my, piszący, chcemy kibicować młodym twórcom.

Niestety, jeszcze nie doczekaliśmy się pełnego filmu - moment deziluzji zastał polskich twórców w połowie drogi. Niby są odważniejsi, bardziej oczytani, ale zbyt wiele w nich wahań. Ich filmy, chwalone albo krytykowane, udają się z reguły częściowo. Więcej zapowiadają, niż w istocie potrafią zaoferować. Oto trzy symptomatyczne przykłady z ostatniego sezonu.

“Przemiany" Łukasza Barczyka to film przeniknięty zagadkowym chłodem, enigmatyczną wstrzemięźliwością, jakby ulubioną dziedziną Barczyka była entomologia, badanie owadów. Taka zupełnie nieromantyczna postawa stanowi w polskim kinie novum. Barczyk, także w swoich telewizyjnych spektaklach, kreuje świat zawieszony pomiędzy realnością a literacką umownością, filmowy cudzysłów bywa jednak zwodniczy. Znakomite w wielu fragmentach “Przemiany" są dziełem laboratoryjnie wykoncypowanym, bez autentyzmu.

Patrzę na fotos z “Żurku" Ryszarda Brylskiego, filmu opartego na krótkim, ledwie kilkustronicowym opowiadaniu Olgi Tokarczuk. Katarzyna Figura jako Halina, “kobieta z ludu", pochylona nad balią, trzyma w dłoni ścierkę. W filmie oglądamy, jak Halina idzie przez wieś w poszukiwaniu ojca swojej córki. Idzie, mówi schrypniętym głosem, naciąga czapkę na uszy. Jest. Dzięki aktorce zapominamy o tym, co w filmie naciągane.

Także “Zerwany" Jacka Filipiaka, przy wszystkich grzechach i zaniechaniach debiutanta, robi wrażenie. W finale małoletni bohater filmu, Mateusz (Krzysztof Ciupa), z domu dziecka, z poprawczaka, trafia do szkoły. Przez okna na korytarzu wpadają promienie słoneczne, ale proza szkolnego życia nie będzie już promienna. Mateusz pozostanie dzieckiem drugiej kategorii, obywatelem drugiej kategorii. Nie ma ucieczki ani wyjścia.

W “Żurku" i w “Zerwanym" oglądamy świat, który nas przerósł i pokonał. Iwaszkiewczowska “Sława i chwała" jest daleko, błądzimy pośród złomowisk. Polska to brzydka, piegowata dziewczynka, ta sama, która w “Gadających głowach" Kieślowskiego mówiła o sobie, że jest “inna". “Inna", piegowata Polska niewiele ma swoim obywatelom do zaproponowania. Brak pracy, brak perspektyw, egzystencjalna nuda. Niewesoły pejzaż. Ale z najnowszych polskich filmów nieśmiało wydobywa się także ton pojednawczy. Moment rozczarowania, deziluzji stał się punktem wyjścia - można, a nawet trzeba w takiej rzeczywistości próbować zacząć życie od nowa.

Marcin (Rafał Maćkowiak) w “Głośniej od bomb" Wojcieszka mówi: “Zrozum, ja wiem, że to gówniane miejsce, ale moje własne! Muszę spróbować, czy da się tutaj żyć. Pochowam ojca, posprzątam i zacznę wszystko od nowa". Kiedy jego dziewczyna (Sylwia Juszczak) powtarza z dezaprobatą - “Nie uda ci się", usłyszy: “Uda, jeżeli ze mną zostaniesz".

A jednak Barański

Kiedy usiłuję całościowo, wartościująco spojrzeć na lata 90. w polskim kinie, widzę wyraźnie, że jako widz najwięcej wzruszeń zawdzięczam reżyserowi, którego filmy funkcjonują jakby poza czasem - Andrzejowi Barańskiemu. Twórczość Barańskiego nie stanowi przyczynku do opowieści o polskich losach, tragediach i zwycięstwach, jest dziełem sztuki, jest tej sztuki zwycięstwem. Warto chyba wreszcie oddać sprawiedliwość temu twórcy, systematycznie pomijanemu w kolejce po laury i splendory, który od pięciu lat bezskutecznie walczy o możliwość nakręcenia nowego filmu - opowieści o Mironie Białoszewskim i Jadwidze Stańczakowej.

Bohaterowie Barańskiego w pewnym sensie przypominają Goździka z “Mojego miasta", Halinę z “Żurku" i Jaśka ze “Zmruż oczy". W portretach ludzi ze społecznego marginesu Barański sięga jednak głębiej, dociera do prawd uniwersalnych, porządkujących ich (nasze) życie. Wojna, stalinizm, komunizm, wolna Polska - to wszystko dzieje się obok. Radość przynosi każdy nowy dobry dzień: ćma na firance, pęczniejące pomidory w zaniedbanym ogrodzie panny Malwiny (Bożena Dykiel) z “Dwóch księżyców" czy tytułowa ryba złapana na wędkę w “Dniu wielkiej ryby" przez Jana (Jan Peszek) - dalekiego krewnego słynnego bohatera opowiadania Hemingwaya. W “Nad rzeką, której nie ma", przenikliwym filmie o tragedii młodości, owocowe wino ma smak ambrozji, dziewczyny są prawdziwe i miłość jest prawdziwa. Jak u Rohmera. Za takim kinem tęsknię, takie kino kocham.

***

W 1994 r. czytałem w Łagowie “Lunatyków" Brocha. Świat lunatyków był mityczny, oglądane w Łagowie polskie kino - dosłowne. Czytałem o świecie, który dla bohaterów utracił wyraźne wartości. Zaplątani w biologię, fizjologię, psychologię bohaterowie Brocha rozpaczliwie tęsknili za odnalezieniem “właściwości". Chcę wierzyć, że polskie kino właśnie zaczyna tych właściwości szukać.

Tekst powyższy wygłoszony został podczas 34. Lubuskiego Lata Filmowego - Łagów 2004.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2004