Zwrot nad Wołgą

Powiadają, że Rosji nie sposób pojąć rozumem. To samo można powiedzieć o bitwie pod Stalingradem.

07.01.2013

Czyta się kilka minut

Jedno z najkrwawszych zmagań II wojny światowej – ponad 700 tys. zabitych żołnierzy z obu stron, kilkaset tysięcy zabitych cywilów (rosyjskich) – dla Stalina oznaczało strategiczny przełom w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”, jak do dziś nazywa się ją w Rosji. Dla Hitlera była to pierwsza klęska na taką skalę i o tak długofalowych skutkach.

OPERACJA „URAN”

Pod koniec 1942 r. zdobycze terytorialne III Rzeszy osiągnęły punkt kulminacyjny: Niemcy, wsparci przez sojuszników (Włochów, Słowaków, Węgrów, Rumunów, zbuntowanych przeciw Stalinowi Rosjan itd.), kontrolowali obszar od Norwegii po (prawie) Kair oraz od Atlantyku po Kaukaz i (prawie) Moskwę.

W wyniku letniej ofensywy na froncie wschodnim niemiecka 6. Armia gen. Friedricha von Paulusa dotarła do Wołgi – do miasta noszącego imię sowieckiego dyktatora, w tym momencie głównego wroga Hitlera. Gdy niemieccy żołnierze zaczęli mozolny szturm Stalingradu, nikt nie przypuszczał, że to definitywny początek końca niemieckiego marszu na wschód, że wkrótce front wschodni zacznie się przesuwać – powoli, ale konsekwentnie – na zachód, zbliżając się do Berlina i przybliżając koniec III Rzeszy.

Operacja „Uran”: taki kryptonim nosiła sowiecka kontrofensywa, która ruszyła w listopadzie 1942 r. W ciągu tygodnia Armia Czerwona zamknęła w wielkich kleszczach całą niemiecką 6. Armię i część 4. Armii Pancernej. W kotle odciętych zostało 300 tys. żołnierzy: głównie Niemców, ale też 30 tys. Rumunów i około 50 tys. Rosjan. Spośród tych ostatnich – byłych obywateli ZSRR, walczących po stronie Hitlera przeciw Stalinowi (i często pomijanych w opracowaniach historycznych) – z życiem z kotła nie wyszedł niemal nikt: kto nie zginął, został rozstrzelany przez NKWD. Ich sojusznicy, Niemcy i Rumuni, mieli jeszcze jakiś wybór: albo walczyć do końca, albo się poddać.

„ZJADALI SIĘ WZAJEMNIE”

Ale zanim na przełomie stycznia i lutego 1943 r. doszło do kapitulacji, walczyli zażarcie – początkowo z nadzieją na pomoc armii pancernych Wehrmachtu, które miały wyrwać ich z okrążenia. W Niemczech, na tzw. froncie wewnętrznym (niem. Heimatfront), ich walkę stylizowano na bohaterski epos, na świadectwo „niemieckiej ofiarnej odwagi” i „prawdziwej wierności na miarę Nibelungów” (tych z germańskich mitów). Tymczasem nad Wołgą setki tysięcy ludzi płaciły życiem za walkę o prestiż między dwoma dyktatorami.

Stalingrad okazał się dowodem na irracjonalność niemieckiego dowództwa polityczno-militarnego. W istocie bitwa była kiepskim materiałem na bohaterski epos, a w każdym razie nie w przypadku żołnierzy niemieckich. Otoczona w kotle, 6. Armia ulegała pod każdym względem przeciwnikowi, którego wspierał „generał mróz”: przy minus 30 stopniach i głodowych racjach żywnościowych (dwie kromki chleba dziennie i czasem cienka zupa) siła oporu malała gwałtownie. Bywało, że głód pchał niemieckich żołnierzy do kanibalizmu.

O tym ostatnim opowiadał mi kilka lat temu jeden z tych, którzy przeżyli: Gerhard Dengler, kapitan Wehrmachtu i wtedy jeszcze przekonany zwolennik Hitlera. Dengler poddał się Sowietom razem ze swą kompanią jeszcze przed oficjalną kapitulacją 6. Armii, gdyż, jak mi mówił, nie mógł dłużej znieść tego, iż jego ludzie „zjadali się wzajemnie”.

W końcu 6. Armia skapitulowała. Wcześniej z kotła wywieziono drogą lotniczą 25 tys. rannych (niektóre szacunki mówią nawet o 40 tys. ewakuowanych). Wraz z Paulusem, tuż przed kapitulacją awansowanym na feldmarszałka (Hitler miał nadzieję, że Paulus nie podda się, lecz popełni samobójstwo), do niewoli poszło około 90-110 tys. żołnierzy. Tylko 5-6 tys. z nich wróciło po ponad 10 latach do Niemiec.

Stalingrad zmienił sytuację strategiczną na froncie wschodnim: inicjatywę przejęła Armia Czerwona i utrzymała ją już do końca, aż do Berlina. Równie poważne były skutki psychologiczne: coraz więcej Niemców porzucało wiarę w „ostateczne zwycięstwo”, obiecywane przez propagandę nazistów; jej punktem kulminacyjnym była wówczas mowa Goebbelsa w Pałacu Sportu 18 lutego 1943 r., w której wezwał naród niemiecki do „wojny totalnej”.

STALINGRADZKA MADONNA

O bitwie stalingradzkiej, masowym umieraniu po obu stronach, niesłychanych cierpieniach rosyjskich cywilów, o „walce szczurów”, jak nazywali ją żołnierze, opowiada dziś, 70 lat później, specjalna wystawa w Muzeum Historycznym Bundeswehry w Dreźnie. Wśród sześciuset eksponatów z Niemiec i Rosji są mundury i broń, mapy i zdjęcia, a także dokumenty bardzo osobiste, jak żołnierskie listy do bliskich. W jednym z nich niemiecki żołnierz posłał do domu źdźbło trawy z rosyjskiego stepu, opisując rodzinie wrażenie, jakie zrobił na nim jej niezwykły zapach.

Szczególnie poruszającym eksponatem jest oryginał tzw. Madonny Stalingradzkiej, uważanej za symbol pamięci o tej bitwie. Rysunek, wykonany węglem drzewnym na odwrotnej stronie rosyjskiej mapy, ukazuje Maryję z Dzieciątkiem, opatulonych w koce czy może szmaty; obok napis: „Boże Narodzenie w kotle”. Autor rysunku, pastor ewangelicki i lekarz wojskowy Kurt Reuber, trafił do sowieckiej niewoli i zmarł w niej w 1944 r.

Rysunek opuścił Stalingrad w jednym z ostatnich samolotów, jakie wystartowały z kotła, zanim Sowieci zajęli lotniska polowe – i został oddany żonie artysty-amatora. Od 1983 r. wisi w ruinie berlińskiego Gedächtniskirche, Kościoła Pamięci – kościół ten został zniszczony podczas wojny i postanowiono go nie odbudowywać, lecz pozostawić w ruinie, jako antywojenne miejsce pamięci. Kopie rysunku trafiły – jako gesty pojednania – do katedry w Coventry i kościoła w Wołgogradzie (dawnym Stalingradzie).

STRACH I ODWAGA

Stalingrad uchodzi za jedną z tych bitew II wojny światowej, podczas której walczono szczególnie zażarcie. Choć minęło 70 lat, okazuje się, że badacze ciągle mają na jej temat coś do powiedzenia. Ostatnio niemiecko-amerykański historyk Jochen Hellbeck przeanalizował niezwykłą dokumentację z rosyjskiego archiwum: protokoły wywiadów, jakie w czasie walk i tuż po nich prowadzili z sowieckimi żołnierzami (oficerami i szeregowcami), a także z cywilami, dwaj moskiewscy historycy.

W książce „Die Stalingrad-Protokolle – Sowjetische Augenzeugen berichten aus der Schlacht” („Stalingradzkie protokoły – sowieccy świadkowie opowiadają o bitwie”; wyd. Fischer Verlag, 2012) Hellbeck zajmuje się zwłaszcza kwestią motywacji. O ile wielu zachodnich historyków podkreśla rolę, jaką w „motywowaniu” żołnierzy odgrywał strach przed sądem polowym i tzw. oddziałami zaporowymi NKWD (strzelającymi do tych, którzy się cofali), Hellbeck przekonuje, iż wielką rolę odgrywało też przekonanie żołnierzy, że walczą o słuszną sprawę z niemieckimi najeźdźcami.

Oczywiście, w Armii Czerwonej represje osiągały wielkie rozmiary – tylko podczas bitwy stalingradzkiej Sowieci rozstrzelali – jak pisze historyk Antony Beevor – 13 tys. własnych żołnierzy [w ciągu całej wojny trybunały wojenne osądziły 994 tys. czerwonoarmistów, z których rozstrzelano 160 tys. – liczba ta nie obejmuje zabitych bez sądu – a reszta skazanych trafiła do gułagów lub karnych batalionów, gdzie szansa przeżycia była minimalna – red.]. Dowódca obrony Stalingradu Wasilij Czujkow bez oporów opowiadał moskiewskim historykom, jak kazał rozstrzeliwać także wyższych oficerów. Ale nawet skala represji nie zmienia faktu, że – jak pisze Hellbeck – autentyczna motywacja odgrywała większą rolę, niż dotąd sądzono.

MASA I LUDZIE

Hellbeck twierdzi, że większość niemieckich i zachodnich opracowań o Stalingradzie ma charakter „germanocentryczny”, skutkiem czego przeciwnik traci kontury, staje się anonimową masą. Tymczasem ta „masa” cierpiała w sumie bardziej niż Niemcy i ich sojusznicy: w bitwie stalingradzkiej zginęło pół miliona sowieckich żołnierzy i kilkaset tysięcy cywilów.

Hellbeck bynajmniej nie idealizuje strony sowieckiej: żołnierze Armii Czerwonej opowiadają również o sowieckich zbrodniach wojennych, o egzekucjach na wziętych do niewoli przeciwnikach. Dają też świadectwo irracjonalnego kultu Stalina – i fatalnego traktowania zwykłego żołnierza przez dowództwo. Niemniej z ich opowieści można wnosić o dwojakim wpływie na ich motywację – tę inną niż strach przed NKWD – do stawiania tak zawziętego oporu: z jednej strony była to ideologia, a z drugiej (i to bardziej) własne doświadczenia w konfrontacji z bezwzględnym przeciwnikiem.

Stalingradzkie protokoły i drezdeńska wystawa pokazują, jak straszliwym piekłem dla obu stron stała się bitwa nad Wołgą, o której historyk Hans Mommsen powiedział, iż była to zarazem „zbrodnia na skalę światową”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2013