Zobaczyć Rzym i żyć

Znad Wisły nadciąga nad Europę nawałnica. Nasi politycy dostrzegli w problematyce europejskiej szansę podreperowania wizerunku wśród wyborców. Europa rozumiana przez większość Polaków bardziej intuicyjnie niż pragmatycznie, daje się wykorzystywać w każdy sposób. Bez oglądania się na skutki. A te są przewidywalne: obraz Europy w Polsce dozna poważnego uszczerbku. I to w momencie naszej akcesji do UE.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

Przykładem nieodpowiedzialności jest zawołanie Jana Rokity: “Nicea albo śmierć". Pół biedy, gdyby powiedział to Andrzej Lepper czy Roman Giertych. Gdy jednak Europę na pojedynek wyzywa Rokita, trzeba zaprotestować. Nic nie jest warte śmierci, tym bardziej Nicea. Ale tak, jak nie jest warta śmierci, warta jest debaty. Hasło Rokity dyskusję wyklucza.

Niebawem polityk PO stanie się zakładnikiem własnych słów. Populizm, który z nich przebija, nie nadaje się na budulec dla europejskiej konstrukcji. Stawianie sprawy na ostrzu noża, nawet tylko dla doraźnych celów, nie jest receptą na europejski sukces. Od polityka tej miary oczekiwać należy umiaru i rozsądku. Dolewanie oliwy do ognia sparzy najpierw samego Rokitę. Poparzy jednak i innych. Przede wszystkim ugruntuje w Polakach niechęć do europejskiej integracji. Zła to przysługa.

Polityka posługuje się skrótem, wywołuje hasła, to normalne. Opisem zajmują się inni, wśród nich media. Stosują przy tym zasadę sensacji: zła wiadomość to dobra wiadomość. Otóż “promocja" Unii Europejskiej od dłuższego czasu odbywa się w Polsce poprzez produkcję fałszywych, naciąganych, sensacyjnie i niebezpiecznie brzmiących “newsów". Tendencja ta przybiera na sile. Unia “sprzedaje się" w niej tylko jako groźba, zło, nieszczęście, nieprawość. Przykładu takiej “sensacji" dostarczyła ostatnio “Rzeczpospolita" wyssaną z palca sugestią o “szantażu": zmień zdanie, Polsko, a dostaniesz więcej pieniędzy. Trzeba być chyba wrogiem polskiej akcesji do Unii, by w taki sposób kojarzyć fakty i później wyciągać wnioski.

Tymczasem, jakie państwo ile otrzyma z unijnego budżetu w latach 2007-2013 było już wcześniej przedmiotem przymiarek. Z grubsza każdy, kto się tym interesuje, wie, jakie będą założenia kolejnego budżetu. Pracować nad nim będą i polscy przedstawiciele w Komisji Europejskiej. Dlatego m.in. zabiegaliśmy o naszą akcesję w 2004 r. Wprawdzie Komisja przystąpiła do prac nad budżetem wcześniej, ale do decyzji droga jeszcze daleka i bez naszego głosu się nie obejdzie. Stawianie sprawy pieniędzy i wsparcia w sposób, o którym donosiła “Rzeczpospolita", jest w Unii nie do pomyślenia, a sugestia dziennika jest nieprzystojnym nadużyciem. Gazeta uznała jednak za stosowne podsycić atmosferę obecnego sporu politycznego w Polsce. Bzdura taka zaspokaja przy tym każdego: jeden się cieszy, że nasz głos jest tak ważny, że Polska “ma taką pozycję", że warto nas “przekupić". Inny cieszy się, że jest po prostu draka, jeszcze inny zyskuje potwierdzenie “unijnego cynizmu".

System nicejski jest nie do obrony. Powstał w atmosferze kryzysu i klinczu dyplomatycznego. Był złym kompromisem. Rozpisane “wyważone" głosy nie oddają prawdy o potencjale państw członkowskich. System nicejski nie czyni Unii bardziej demokratyczną ani przejrzystą. Taka jest jego ocena ze strony większości unijnych państw. Nicejskie ustalenia są dzieckiem “starej Europy", w której parytety i arytmetyka miały swoje znaczenie, gdy trzeba było porównać Luksemburg z Niemcami. Dzisiaj natomiast “Zachód" łączy się ze “Wschodem" i potrzeba innej wizji porządku. Stara Europa przyznała się do błędu prędko, i wyciągnęła z niego wnioski. Dlatego jej państwa dążyły do korekty nicejskiego systemu. Zaproponowane zmiany skierowane są w przyszłość, a nie przeciw Polsce.

Na przyszłości powinno zależeć i nam. Polska nie będzie miała problemów w nowym systemie (zresztą, zacznie obowiązywać od 2009 r.!). Popchnie ją natomiast w kierunku przyłączenia się do wypróbowanych w boju Europejczyków. Taka jest prawda: ten system budowany jest dla Europy 25, 28, 30, a nawet 32 państw europejskich, Turcji nie wyłączając. Dla Europy, w której wszystkie państwa są równe, ale nie takie same.

W sprzeciwie wobec propozycji Konwentu przebija w Polsce zarzut, że Francja i Niemcy uzyskają przewagę i pozycję państw dominujących w UE. Kto zna Unię, wie, że to niemożliwe. Nasz sprzeciw zakłada już z góry opozycję Polski wobec tych dwóch państw - fundatorów europejskiej wspólnoty. Nie zakłada współpracy. W Polsce mówi się o zagrożeniach. Jest to myślenie skierowane przeciw wspólnocie i idei integracji. Zamiast widzieć się w szeregu z francusko-niemieckim tandemem, polscy oponenci upatrują szans na obrzeżach tego układu, w koalicjach, Bóg wie, jakich (w domyśle - antyfrancusko-niemieckich...). Zatem - w ich politycznej podświadomości istnieje gotowość do konfrontacji. Przestrzeń Unii Europejskiej to dla nich pole bojowego zderzenia. Taki jest message płynący z Polski i trudno zakładać, że nikt go nie zauważy.

Trudno zdefiniować powód oczywistych przewartościowań w podejściu Polski do sąsiedzkich stosunków. Dyskusja nad projektem “Centrum Przeciw Wypędzeniom" dawno już opuściła merytoryczne tory. Nasycona jadem i nienawiścią zmierza w prostej linii ku zakwestionowaniu pojednania polsko-niemieckiego. To niebezpieczny zakręt. Słychać głosy, by debatę na temat Centrum przenieść na forum Parlamentu Europejskiego. Zawołania te brzmią z oddali - niestety - jak hasła prowadzące do skłócenia Europy z Niemcami! Czyżby taki miał być wkład Polski w europejską integrację u progu naszego członkostwa? Czyżby tego właśnie Europa potrzebowała i od nas oczekiwała?

Trudno będzie pozbierać już rozbite szkło, a zapowiada się, że będzie go więcej. To smutny bilans sąsiedzkiej polityki. Generacja Władysława Bartoszewskiego i Helmuta Kohla doprowadziła do przełomu, a generacja dzisiejsza znów wyciąga rękę, ale nie do zgody, tylko do bójki. Czyżby po obu stronach znów świerzbiły ręce? A może “nowy rachunek sumienia" jest do zrobienia właśnie teraz, zanim wejdziemy do Unii, bowiem po wstąpieniu przygniecie nas nowa polityczna poprawność? Kto tak myśli, nie nadaje się do życia w jednej Europie. A poza tym - odpukać - już niebawem odczujemy, w polityce i w stosunkach prywatnych, w kontaktach handlowych i gospodarczych - zmianę atmosfery polsko-niemieckiej. Będzie trudniej i podejrzliwiej.

Polska potrzebna jest Europie i Unii. Na Polskę czeka wielu. Bo liczą (liczyli?), że przewietrzymy, w dobrym tego słowa znaczeniu, zatęchłe nieco tu i tam korytarze. Każde rozszerzenie dostarczało Wspólnocie świeżej krwi. Każde miało swoje plusy i minusy. Przeważały te pierwsze. Obecne rozszerzenie to prawdziwy egzamin - dla obu stron. Przez lata podziałów nieco, mówiąc delikatnie, odeszliśmy od siebie. Czas zbliżyć się ponownie. Nie musimy wszyscy żyć w wiecznej symbiozie, powinniśmy natomiast żyć we wzajemnym respekcie. W Unii państwa muszą ze sobą współpracować - taka jest filozofia wspólnoty. Znaczenie państw i ich waga wyrażają się w jakimś systemie, który w miarę sprawiedliwie oddaje ich pozycję. Konwent proponuje system najprostszy - jedno państwo, jeden głos. Większość decyduje. A że będzie nas w Unii sporo, decydować będziemy tzw. podwójną większością - obok głosów, również potencjałem ludności. Po to, by mniejszość nie decydowała o większości. To proste. I sprawiedliwe. A przy tym to zachęta, by Polska stanęła po stronie integracji.

Nie wolno umierać za Niceę. To śmierć zbędna, nawet w politycznej przenośni. Nikt takiej śmierci nie potrzebuje, a polska polityka najmniej. Niech Jan Rokita nam żyje i rozkwita, i to w Europie. Unia Europejska to nie śmierć, to życie. Zamiast umierać za Niceę, trzeba Rzym zobaczyć i żyć! Śmierć za Niceę integracji nie powstrzyma. Kogoś po prostu przy niej zabraknie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003