Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niezależnie jednak od tego, czyją stronę wezmą unijni urzędnicy, konflikt już teraz przynosi pozytywne skutki. Wraz z jego eskalacją przenosimy się bowiem w dyskusję ogólniejszą, o stanie polskiej przyrody w ogóle. Dowodem jeszcze świeży komunikat działającej przy Ministerstwie Środowiska Państwowej Rady Ochrony Przyrody, złożonej z wybitnych przyrodników. Sygnał, jaki wysyła PROP jest oczywisty - po 1989 r. podejście Polaków do ochrony środowiska poprawiło się, nie dotyczy to jednak ochrony przyrody. Naukowcy piszą: "W naszym kraju następuje szybkie ubożenie zasobów przyrodniczych. Wyraża się to zmniejszaniem liczebności i zasięgów populacji, wymieraniem gatunków, zanikaniem i degradacją cennych siedlisk, dewastacją skarbów przyrody nieożywionej oraz walorów krajobrazowych. Rozwój gospodarczy nie może przebiegać bez poszanowania dziedzictwa przyrodniczego".
Ten komunikat ukazuje się w dobrym momencie. Przy okazji Rospudy pojawia się bowiem pytanie o koszty rozwoju, pytanie, którego dotychczas nikt oficjalnie w Polsce nie stawiał. Koszty są rzecz jasna nieuniknione, może jednak dzięki przyrodnikom i ekologom rozpocznie się w końcu debata, jak je minimalizować. Po 1989 r. nikt poza garstką ekologów nie wnikał, jaka jest niewymierna cena budowy każdego kolejnego kilometra nowej drogi. Magiczne słowo "postęp" tłumaczyło każdą dewastację. Czas na zmiany.