Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To jakby nazwać św. Hieronima „tłumaczem”, a św. Franciszka – „kaznodzieją”. Niby prawda, ale niepełna. Kiedy odwiedziłem go wtedy w domku Małych Braci w Truskawiu pod Warszawą, przez pół nocy opowiadał o wierze. Mówił o Jezusie, który uzdrawiał, dotykając: nie musiał tego czynić w ten sposób, wystarczyłoby samo słowo – ale On chciał okazywać ludziom bliskość. Mówił o Kościele, poza którym podobno nie ma zbawienia: ale przecież można do niego należeć, nawet o tym nie wiedząc. Mówił o sobie – człowieku, który w powojennym Paryżu popełnił chyba wszelkie możliwe grzechy, ale nawrócił się, zaciągnięty przez znajomego na pielgrzymkę do Chartres.
Najpierw próbował wstąpić do trapistów, ostatecznie wybrał „kontemplację w sercu świata”, jak to ujął w tytule jednej z publikacji. Wstąpił do Małych Braci Jezusa, zakonu wyrosłego z nauczania św. Karola de Foucaulda („to duchowość, która eliminuje termin: »sukces«” – pisał Stefan Swieżawski). Mali Bracia tworzą wspólnoty żyjące wśród biednych ludzi i podejmują takie jak oni prace. Moris, wysłany do Polski, budował wspólnoty na warszawskiej Pradze (w mieszkaniu bez ogrzewania), a potem w Truskawiu.
– Śmierci nie trzeba się bać – lubił z uśmiechem powtarzać. Zmarł 15 maja w wieku 89 lat. ©℗
Czytaj także: