Złoty Pociąg przejechał

Skarb to nie fizyczny przedmiot. To symbol nadziei na to, że los się odmieni, a nasze miejsce na ziemi i sposób życia okażą się wspaniałe i wyjątkowe. Że świat nas doceni i przyzna nam rację. To nie jest tylko historia o Wałbrzychu.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

 / INFOGRAFIKA LECH MAZURCZYK
/ INFOGRAFIKA LECH MAZURCZYK

W tym roku Paweł napisał później, bo dopiero 27 czerwca. Poprzednio informacja o skarbie przyszła pod koniec maja, dwa lata temu jeszcze wcześniej, bo przed majowym weekendem. Odkąd trzy lata temu tropiliśmy razem Złoty Pociąg, Paweł fascynuje się fenomenem powracającego co wakacje skarbu widma. To mój druh z Instytutu Kultury Polskiej i na co dzień zajmuje się zupełnie czym innym, ale idea powtarzających się schematów narracyjnych jest bliska jego sercu.

– Złoty Pociąg jest punktualny jak w zegarku! – lubi powtarzać Paweł. To chyba jedyny polski pociąg, który nigdy się nie spóźnia. Chociaż to wcale nie musi być pociąg. W tym roku wyobraźnię poszukiwaczy, turystów i speców od marketingu rozpaliła Bursztynowa Komnata, na której trop natrafiono rzekomo w Mamerkach.

„Na poszukujących Bursztynowej Komnaty wylano dzisiaj kubeł zimnej wody – czytam w artykule podesłanym przez Pawła. – Zamiast legendarnego skarbu odkryto... studzienkę. Jednak, jak przekonują inicjatorzy poszukiwań, mogą mówić »o małym sukcesie«. – Odkrycie tej studzienki dało nam nadzieję na to, że takich miejsc może być więcej, w nich może być coś schowane”.

Trop – wielkie nadzieje – gorączka – odnalezienie pustej studzienki – rozczarowanie, które przemienia się w – więcej nadziei. To właśnie ta powtarzalność tak nas zafascynowała. Bo i ja, muszę przyznać, od czasu wizyty w Wałbrzychu cierpię na wakacyjną gorączkę złota.

[KLIKNIJ W OBRAZEK, ABY POWIĘKSZYĆ INFOGRAFIKĘ]

Tam skarb twój...

– Każdy z nas od dziecka skarbów szuka, to jest najważniejsze, to nasza przygoda!

Krzepki mężczyzna przemawia wprawdzie ze sceny, ale nie czuć dystansu, który by go dzielił od publiczności. Jest wśród swoich. Nie poucza, nie opowiada – po prostu wyraża to, co czują zebrani. A trzeba powiedzieć, że – przynajmniej na pierwszy rzut oka – jest to zbiór dziwny. Tuż obok sceny stoi np. trzech hitlerowców ramię w ramię z czwórką zbłąkanych żołnierzy Armii Czerwonej w rozchełstanych mundurach. Niby słuchają, ale wzrokiem błądzą dookoła. Pewnie myślami są już przy swoich skarbach.

Mężczyzna na scenie nazywa się Grzegorz Borensztajn. Jest zawodowym poszukiwaczem skarbów. Sam o sobie woli mówić „badacz historii”, podobnie jak większość uczestników Międzynarodowego Zjazdu Eksploratorów, na który zawitaliśmy trzy lata temu. Oprócz hitlerowców i czerwonoarmistów wystąpienia słucha jeszcze kilkudziesięciu miłośników tajemnic w wojskowych ubraniach, pojedynczy turyści, wyróżniający się kolorowymi koszulkami, i my – grupka badaczy z Uniwersytetu Warszawskiego.

Wtedy interesowały nas głównie przemiany społeczne związane z zamykaniem kopalni i otwarciem Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Na odbywający się pod Wałbrzychem zjazd zawitaliśmy trochę przypadkiem. Ale Borensztajn uświadomił nam coś, co zmieniło kierunek naszych badań.

Tutaj wszyscy szukają skarbu. Byli górnicy w biedaszybach opowiadają o węglu, który pali się z taką mocą, „że aż ruszt przepala”. Mityczny inwestor z Australii, na którego czekało wielu naszych rozmówców, szuka ponoć wsparcia u lokalnych władz – tylko tego brakuje, by zamknięte przed laty kopalnie ruszyły ze zdwojoną mocą. Mieszkający w jednej z podwałbrzyskich miejscowości muzyk szuka nowego pomysłu na siebie po tym, jak mu się „różne rzeczy w życiu wywaliły”. Badacze historii szukają Złotego Pociągu albo nazistowskiej Wunderwaffe. Sam Borensztajn chciałby z kolei zająć się bardziej „upamiętnianiem martyrologii”. Mówi, że ludzkie historie to najcenniejsze skarby, które trzeba odnaleźć.

Życie w Wałbrzychu upływa na poszukiwaniu. Dla kogoś z zewnątrz to poszukiwanie może się wydawać czekaniem wypełnionym marzeniami, ale opowieść o ukrytym skarbie sprawia, że nie ma w nim bezczynności. Zastępuje ją nieustanna krzątanina, szereg drobnych, wykonywanych wspólnotowo rytuałów, w których wyobraźnia wybiega w przyszłość. Niekończące się dyskusje ogniskują się wokół tego, „gdzie”, „co”, ale też, „dlaczego wciąż nie” i „komu zależy, aby”...

Profesjonalni eksploratorzy wytworzyli własny język, który oprócz dziesiątek nazw własnych (góry, szyby, kompleksy, oddziały, nazwiska...) ma także specyficzny aparat pojęciowy i składnię. Podstawową jednostkę wyobraźni stanowią tu „tematy”. Tematy opracowuje się bądź rozpracowuje, a następnie zgłasza. Tematy są „gdzieś” albo „z czymś związane”, są także „czyjeś”, wyznaczając subtelne granice terytorialności, które w tym dość tłocznym świecie wciąż się narusza, wywołując konflikty o różnej skali. Rozmowy, wystąpienia i zapiski poszukiwaczy pełne są sformułowań takich jak: „mamy ludzi, którzy mają w tym temacie wiedzę ekspercką, to są górnicy, geolodzy”, „podejrzewam, że w tym miesiącu temat będzie zgłoszony”, „czekamy ze zgłoszeniem, aż tematy będą opracowane w 80-90 procentach”.

Poszukiwacze skarbów mniej dosłownych wydają się myśleć podobnie. Swoje „tematy” mają tu byli górnicy, żyjący marzeniami o ponownym otwarciu kopalni, lokalni działacze czy przedsiębiorcy. Bo skarb to nie fizyczny przedmiot. To symbol nadziei, że los się odmieni. Ale nadziei szczególnej. Związanej z tym, że nasze miejsce na ziemi, nasz sposób życia, nasza okolica okażą się pewnego dnia wyjątkowe i wspaniałe. Że cały świat przybędzie do nas, zadziwi się nami, doceni, przyzna nam rację.

Bo Złoty Pociąg to skarb nietypowy. Nie taki, po który wraz z drużyną wyruszamy na wyprawę za odległe góry, lecz taki, po który inni przybędą do nas. Jedyny smok, jakiego musimy pokonać, to potwór własnej niewiary. Ten skarb to nadzieja, że tu wszystko jest możliwe.

Długa historia pociągu

„Przebieg II wojny światowej zmienia się. Rosjanie zaczynają zagrażać Niemcom, a ci w popłochu wywożą wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Zalesione i górzyste tereny Wałbrzycha okazują się być idealnym miejscem na ukrycie wartościowych przedmiotów – tu nie spadają alianckie bomby, a oddalone od dużych miast Rzeszy i głównych arterii komunikacyjnych pozwalają na bezpieczne składowanie cennego ładunku”.

Tak zaczyna się historia tajemniczego transportu opisywana na portalu zloty-pociag.pl. W myślach słyszę, jak czyta ją Bogusław Wołoszański. Potem – jak w filmach o Jamesie Bondzie albo Hansie Klossie – są wyścigi wywiadów, tajni łącznicy, fałszywe tropy i pilnie strzeżone sekrety.

Z tunelu zapomnienia wagony wyjechały w sierpniu 2015 r. Poszukiwacze skarbów Piotr Koper i Andreas Richter złożyli w urzędzie pismo informujące, że znają lokalizację pociągu pancernego z czasów II wojny światowej, który „mieści w sobie przedmioty wartościowe, kruszce oraz inne materiały przemysłowe”. Sprawę podchwyciły najpierw media lokalne, potem krajowe, wreszcie – zagraniczne. Mieszkańcy Wałbrzycha, z którymi rozmawiałem rok później, w apogeum gorączki złota, uwielbiali powtarzać, że przez chwilę ich miastem zainteresował się cały świat. Pamięć o „inwazji dziennikarzy” jest wciąż żywa i obrosła legendą. Przewodnikami dla obcokrajowców stali się lokalni działacze i dziennikarze, jak Łukasz Kazek, który po trzech latach wciąż opowiada z entuzjazmem:

– Jak to się zaczęło z tym pociągiem, to kilka telewizji wypadało na każdego z nas. Pamiętam taką sytuację, która mi uzmysłowiła, jaka to jest szansa. Przyjechała telewizja z Singapuru. Do Wałbrzycha! Oni może nigdy nie wysłali telewizji do Polski! Do Wałbrzycha na pewno nigdy nie wysłali i nigdy już więcej nie wyślą. To dla mnie było ewenementem! Korea Północna podała informację o pociągu. Podała po swojemu, ale padło: „Polska, Złoty Pociąg, Wałbrzych”. Narracja była zdaje się: jest nieurodzaj wielki w Polsce, zboża pogniły, ale znaleziono Złoty Pociąg i Tusk odda go na pewno Merkelowej. Żeby nawet reżimowa telewizja takiego dyktatora o tym mówiła?

Koper i Richter założyli spółkę o wdzięcznej nazwie XYZ i po mozolnym procesie uzyskiwania zezwoleń, rozpoczęli wreszcie poszukiwania na 65. kilometrze trasy kolejowej z Wrocławia. Z czasem spółka zmieni się w fundację, a Richter wykruszy się z inicjatywy, ale Koper do dziś pozostaje wierny marzeniu o Złotym Pociągu.

15 grudnia 2015 r. odbyła się konferencja prasowa, podczas której wyniki poszukiwań przedstawiły dwa zespoły – ekipa Kopra oraz zespół naukowców z krakowskiej AGH. Odkrywcy twierdzili, że obrazy nieregularnych linii widoczne na jednym ze slajdów wskazują na istnienie pod ziemią szukanego obiektu. „Mylić się jest rzeczą ludzką, ale rzeczą głupców jest trwać w błędzie. My jesteśmy po badaniach pewni: w tym miejscu nie ma żadnego pociągu” – studził emocje prof. Janusz Madej z AGH. Po tej wymianie zdań wielu dziennikarzy wieściło koniec legendy. Ale wyniki badań to zbyt mało, by rozbić pancerną nadzieję. „Mamy relacje świadków, mamy inne przesłanki, pozwólcie nam kopać” – bronili się poszukiwacze skarbów.

W 2016 r. rozpoczął się kolejny etap poszukiwań – wykopy w celu potwierdzenia informacji od świadków. Niestety – jak ogłosili sami eksploratorzy – „działania nie dały jednoznacznej odpowiedzi na stawiane pytania”. W 2017 r. przeprowadzono więc następne badania.

„Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek!” – ogłasza Piotr Koper po ich zakończeniu. Na konferencji prasowej towarzyszy mu przedstawiciel Przedsiębiorstwa Badań Geofizycznych sp. z o.o., które włączyło się w prace. „Metoda grawimetryczna wskazuje niektóre miejsca jako rokujące, i które należałoby sprawdzić poprzez wykonanie otworów badawczych – komentuje. – To są nasze podejrzenia, które ewidentnie odróżniają się od naturalnego tła charakterystycznego dla tego obszaru”.

15 listopada 2018 r. pasjonatów poruszyła kolejna informacja. Teraz badania przeniosły się z 65. kilometra bliżej Zamku Książ. „Złoty Pociąg: jest nadzieja – można było przeczytać na portalu zloty-pociag.pl. – Piotr Koper powrócił do poszukiwań Złotego Pociągu. Zszedł na głębokość 11 metrów, nie ma tu wody, a ziemia jest miękka. Czy to oznacza, że to nie studnia, a szyb wentylacyjny? I to szyb, który doprowadzi poszukiwaczy do legendarnego Złotego Pociągu?”.

– Nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go – tę mantrę powtarzają moi rozmówcy: lokalni działacze, dziennikarze, nawet sami poszukiwacze skarbów.

Piwo dla poszukiwaczy

Latem 2016 r., kiedy prowadziliśmy badania w Wałbrzychu, pociąg był wszędzie. Opanował sklepik z pamiątkami na Zamku Książ, podbił rynek gastronomiczny, a nawet browarniczy. Miasto promowało się rozdając kubki, bidony, kalendarze, torby bawełniane, ściereczki do czyszczenia smartfonów i powerbanki z emblematami pociągu. Wszechobecne reklamy piwa Złoty Pociąg zachwalały trunek „dla nieustraszonych poszukiwaczy skarbów”. „Bądź o krok bliżej tajemnicy”. Dobre hasło. Choć tajemnica i tak się wymknie. Ten pociąg jest zawsze o stację przed nami.

Kto stoi za marketingową gorączką i co z niej zostało, kiedy dziennikarze z całego świata już stąd wyjechali? Żeby się dowiedzieć, dzwonię do Łukasza Kocha, redaktora naczelnego w Grupie Mediowej WTV, do której należy m.in. portal zloty-pociag.pl. „Spóźnił się pan o trzy lata – słyszę. – Po co rozmawiać o czymś, czego już nie ma?”. Mimo to umawiamy się na kolejny dzień. Okaże się, że jednak jest o czym pogadać.

Od początku w Wałbrzychu nie brakowało takich, którzy zamiast szukać skarbów postanowili spieniężyć samą gorączkę złota. Nie czekali na spełnienie marzeń, tylko brali sprawy w swoje ręce.

– Złoty Pociąg był taką maszyną napędową w kwestii turystyki – wyjaśnia Koch.

Podejmowane działania były dobrze zsynchronizowane. Złoty Pociąg doczekał się eleganckiego logo, które ozdobiło piwo, folder gry terenowej i portal. Koch podchwytuje temat: – Złoty Pociąg stał się marką po prostu, to splot różnych zdarzeń stworzył tę markę. My w jakiś sposób umieliśmy to wykorzystać, z korzyścią dla regionu. Jest to robione z głową, przynajmniej tak staraliśmy się to robić, stąd ta identyfikacja wizualna jest taka, jaka jest.

– Ale kto to zrobił?

– Przedsiębiorca. W momencie, kiedy zaczęliśmy bawić się w Złoty Pociąg, przyszła idea, żeby powstał portal, gdzie pokazujemy ten nasz Dolny Śląsk. Wałbrzych często się kojarzył z dziurą w ziemi i węglem, a to jest naprawdę zielone, piękne miasto.

Ten wątek zmiany koloru miasta z czarnego na złoty czy zielony pojawia się w dziesiątkach rozmów, które odbyłem z mieszkańcami. Bo obok wymiernych zarobków ze sprzedaży noclegów, biletów czy piwa jest też zysk znacznie trudniejszy do oszacowania, a z pewnością nie mniej ważny. Złoty Pociąg przywrócił Wałbrzychowi dumę odebraną wraz z upadkiem górniczej arkadii.

– Wałbrzych ma mnóstwo do zaoferowania – puentuje Koch. – Przecież to jest nie tylko Złoty Pociąg. Jest Zamek Książ – jeden z najpiękniejszych w Polsce. Jesteśmy dumni z tego zamku. Pamiętam, że jak był pożar dachu, to praktycznie płakaliśmy, bo to jest nasz zamek.

Co zostało, kiedy pociąg odjechał

Złoty Pociąg łatwo sprowadzić do roli kaczki dziennikarskiej, corocznego wypełniacza szpalt. Ale entuzjazm związany z jego poszukiwaniem był prawdziwy i udzielił się niemal wszystkim, z którymi rozmawiałem. Miasto, które przez lata kojarzyło się z nieudaną transformacją, upadkiem górnictwa i biedaszybami, na jeden sezon stało się Dzikim Zachodem, miejscem, gdzie wszystko może się zdarzyć. Trochę – zachowując proporcje – jak bezpośrednio po wojnie, gdy na „Ziemie Odzyskane” ciągnęli tłumnie przesiedleńcy łaknący lepszego losu, repatrianci z górniczych rejonów Francji, poszukiwacze przygód, ale też zwykli szabrownicy. Za sprawą Złotego Pociągu na ulice wrócił westernowy klimat, wciąż żywy w pamięci wielu moich rozmówców. Czarne, pokryte węglowym pyłem miasto znów stało się miastem złotym, naszym polskim Eldorado. „Z tutejszej Castoramy wykupili wszystkie łopaty” – chwaliła się jedna z rozmówczyń w 2016 r. „Wszyscy byli dumni z Wałbrzycha – dodaje inna. – Nagle z tych biedaszybów wyjechał Złoty Pociąg”.

W apogeum gorączki złota Urząd Miasta w Wałbrzychu przeprowadził wyliczenia, z których wynika, że ekwiwalent reklamowy związany z ukazywaniem się nazw „Wałbrzych” i „Złoty Pociąg” w mediach na całym świecie wyniósł pół miliarda złotych. To skala darmowej promocji, jaką miasto otrzymało dzięki poszukiwaniu skarbów. – Jeśli chodzi o promocję miasta i jego wizerunek, to dzielimy go na epokę „przed Złotym Pociągiem” i „po Złotym Pociągu” – mówi mi Arkadiusz Grudzień, kierownik Biura Promocji, Kultury, Sportu i Turystyki.

– Dzięki tej historii w ciągu jednego roku liczba turystów w zamku prawie się podwoiła! – potwierdza jego słowa Anna Żabska, prezes zarządu Zamku Książ. – Żadną inną kampanią zamek nie byłby w stanie o tyle zwiększyć liczy odwiedzających.

Na fali zainteresowania pociągiem powstał także „Explore Wałbrzych” – wspólny bilet, obejmujący największe atrakcje miasta. Kolejne pomysły na promocję podporządkowano właśnie kategoriom tajemnicy, odkrywania, poszukiwań. Pani prezes zaprasza mnie i Czytelników na Festiwal Tajemnic, który odbędzie się na zamku w dniach 10-11 sierpnia. Jego koncepcja jest ściśle związana z aurą otaczającą nieuchwytny skarb. Ale Zamek Książ swój skarb już znalazł.

Podobne wypowiedzi słyszę od wielu rozmówców. Pociąg był skarbem dla miasta i regionu – a przynajmniej dla wielu jego mieszkańców. Niektórym przywiózł wymierne zyski, innym – nadzieję, jeszcze innym przywrócił dumę odebraną przez niekończące się doniesienia o ruinie, upadku i biedaszybach. – Złoty Pociąg był impulsem. Pozwolił spojrzeć samym mieszkańcom na miasto z innej perspektywy – słyszę od Arkadiusza Grudnia, który w czasie złotej gorączki pełnił funkcję rzecznika prasowego miasta.

Łukasz Kazek zwraca uwagę na jeszcze jedno zjawisko. Złoty Pociąg rozbudził zainteresowanie historią i lokalny patriotyzm. – Wołoszański powiedział, że taki pociąg jakby się odkopało, to powinien trafić do Warszawy do muzeum na ul. Towarowej. Tu zaraz był potężny krzyk: to nasz pociąg, on będzie w Wałbrzychu, nie oddamy go.

Oglądając swoje miasto oczami turystów i dziennikarzy sami mieszkańcy dostrzegli jego piękno i potencjał. – Ludzie mieszkający w okolicach zaczęli mówić: przyjedź do mnie – opowiada Łukasz Kazek. – Odblokowało się to wszystko, co lata 90. tak zatkały. Zaczęto mówić o Wałbrzychu nie jako o mieście z Mordoru, z powieści Bator, tylko zauważać, że ma potencjał turystyczny. Zaczęto mówić, że posiada mnóstwo zabytków, że jest cenne, że to jest nasze złoto.

Nie odstawiajmy go na boczny tor!

Ale w mieście wciąż nie brakuje tych, którzy na metaforze nie chcą poprzestać. Moim ostatnim rozmówcą jest Piotr Koper. Poszukiwacz, od którego wszystko się zaczęło. Niefortunnie otwieram wywiad standardowym pytaniem: co zostało z pociągu po trzech latach. Mój rozmówca jest wyraźnie zdziwiony czasem przeszłym.

– Nie rozumiem, dlaczego ktoś sugeruje, że nic się nie dzieje w kierunku Złotego Pociągu. Cały czas trwają przygotowania do wykonania wierceń. Fundacja zbiera środki. Potrzebujemy przynajmniej ćwierć miliona złotych zdeponowanych pieniędzy, żeby zacząć. Tak że tu nie ma żadnych tematów, które ktoś odpuścił. Bo nie ma żadnego argumentu, który by mnie przekonał do tego, że coś jest nie na rzeczy.

A więc pociąg wciąż tam jest? Czeka, ukrywa się, wymyka wiertłom i georadarom?

– Mam badania z 2017 r. – przekonuje eksplorator. – Robili je wybitni specjaliści z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, wytypowali miejsca do wiercenia i teraz po prostu trzeba to skończyć.

Czyli wciąż jest nadzieja na znalezienie pociągu?

– Proszę pana... To po co my to wszystko robimy? Po co wydaliśmy już takie ogromne pieniądze? Prywatne pieniądze, własne pieniądze. Po to, żeby to nie funkcjonowało dalej, nie działało? To nie jest mit, legenda, bajka, że ktoś sobie coś z palca wyssał. Po prostu trzeba to dokończyć.

Ten upór doceniają w Wałbrzychu. Kilkoro moich rozmówców niezależnie stwierdziło, że miasto powinno Koprowi postawić pomnik albo przynajmniej nadać tytuł honorowego obywatela. Przekazałem te sugestie przy okazji rozmowy z Urzędem Miejskim.

Tropiciel również dostrzega, że nawet nieodnaleziony pociąg przyniósł miastu wiele korzyści:

– Proszę pana, tak naprawdę to Złoty Pociąg do Wałbrzycha już przyjechał. Złoty Pociąg już jest w Wałbrzychu. Bo te tysiące turystów z całego świata, które tu walą, żeby zobaczyć te podziemia i pozostałości po III Rzeszy, to jest dla miasta realnie Złoty Pociąg.

A więc powracająca co roku wakacyjna gorączka skarbów może się zmienić w coś trwałego i dobrego. Potrzeba do tego serca, ciężkiej pracy i pewnej dozy szczęścia. Jestem przekonany, że w Polsce drzemie jeszcze wiele nieodkrytych skarbów. ©

Tekst wykorzystuje materiały zebrane w ramach projektu „Współczesna polska kultura wernakularna w perspektywie porównawczej. Pamięć – wyobraźnia – praktyki oporu” (NPRH 3/H12/82/2014).


CZYTAJ TAKŻE

ZŁOTY POCIĄG JUŻ TU BYŁ: Pan Henio mówi, że jest jeszcze jeden tunel. Fajny? Nie. Nie ma tam torów, a teraz liczą się tylko te z torami. REPORTAŻ PAWŁA RESZKI >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019